Rozmawiamy z prof. Krystyną Szwajkowską, dyrektorem Instytutu Plastyki w Akademii im. Jana Długosza w Częstochowie.
25-lecie Pani dyplomu w częstochowskiej Wyższej Szkole Pedagogicznej zbiegło się z Pani wystawą „Arche” w Miejskiej Galerii Sztuki.
– Wystawa nie była przygotowana z zamiarem świętowania jakiegokolwiek jubileuszu. Po prostu zrobiłam kolejną prezentację swoich prac w miejskiej galerii, ponieważ uważam, że artysta miejscowy, który ma tu swoją publiczność, tu żyje i tworzy, powinien co dwa, trzy lata pokazać swoją twórczość. Ja miałam pięcioletnią przerwę, spowodowaną dodatkowymi zajęciami na uczelni – robiłam habilitację – był zatem najwyższy czas, by przypomnieć swoją osobę i pokazać kierunek, w jakim zmierza moja twórczość.
Jako twórca pracuje już Pani ćwierć wieku. Czy uważa Pani ten czas za spełniony artystycznie, czy wszystko, co Pani planowała udało się osiągnąć?
– Artyści pracujący na uczelni mają dwie płaszczyzny działań – dydaktyczną i twórczą (naukową). To idzie równolegle. Wykonujemy prace artystyczne, i ponieważ je mamy, możemy przeprowadzić kolejne przewody w pracy naukowej, podnoszące kwalifikacje i status na uczelni. Konieczność robienia stopni naukowych mobilizuje do pracy i dyscyplinuje. Artysta swoją sztukę ukierunkowuje, jego działania twórcze muszą być spójne z drogą naukową. Jeżeli chodzi o drogę zawodową na uczelni czuję się spełniona. Przeszłam wszystkie szczeble – zrobiłam doktorat i przewód habilitacyjny. Moja satysfakcja artystyczna wiąże się z litografią. Cieszę się, że poznałam tę technikę, która stała się moim głównym medium wypowiedzi artystycznej.
Z czego jest Pani najbardziej zadowolona, a co chciałaby Pani wymazać z pamięci?
– Myślę, że nie mam nic do rzucenia w niepamięć. Jestem przede wszystkim zadowolona z możliwości rozwoju artystycznego i naukowego. Ale najbardziej cieszę się z uruchomienia na uczelni pracowni litografii i, co już wspominałam, że zajęłam się litografią – wcześniej uczyłam innych technik graficznych. Pracownia litografii powstała z inicjatywy profesora Grzegorza Banaszkiewicza czternaście lat temu, pierwszą odbitkę litograficzną zrobiliśmy w 1993 roku. Ja byłam wówczas asystentem i ponieważ rozpoczęliśmy współpracę musiałam nauczyć się litografii. Otrzymałam stypendium rządu Belgii w Królewskiej Akademii Sztuk Pięknych w Antwerpii w pracowni litograficznej prof. Ingrid Ledent, gdzie wcześniej był również prof. Banaszkiewicz. Przez pół roku zajmowałam się wyłącznie litografią. Zrobiłam około dwudziestu prac i gdy wróciłam zrealizowałam przewód pierwszego stopnia właśnie z litografii.
Czym zafascynowała Panią grafika?
– Myślę, że oczarowanie grafiką pojawiło się dopiero na studiach, za sprawą arcyciekawych zajęć, prowadzonych przez prof. Ryszarda Osadczego. To zadecydowało, że zrobiłam dyplom z grafiki. Ta technika pozwalała uzyskać różnorodność materii, inne spojrzenie na rysunek. Poza tym jest bardzo kreatywna, można ją ciągle kształtować. Fascynujące było powielanie prac, zawsze niosące pewną dozę niespodzianki. W grafice poprzez zmianę kolorystyki czy sposób odbijania, każda kolejna praca może być inna.
Jest Pani niezwykle konsekwentna w swojej drodze artystycznej. Pani prace są zbliżone i tematycznie, i nastrojowo. Pełno w nich odniesień do prapoczątków człowieka, kamieni. Co determinuje kierunek Pani twórczości?
– Na ogół mamy jakieś założenia artystyczne, które próbujemy realizować. Nie jest to możliwe w jednej pracy, trzeba zatem się wypowiedzieć w szerszym wymiarze, a umożliwia to cykl. Jeżeli chcę uzyskać pewien rodzaj materii graficznej, robię to w jednej, drugiej, trzeciej pracy, ale nadal mam niedosyt. To ciągłe niezadowolenie napędza do kolejnych kroków. Najgorszy moment przychodzi, gdy się stwierdzi: „jest świetnie, już więcej nie trzeba próbować”. Wtedy jest już tylko powielanie samego siebie. Dlatego napędem do rozwoju jest ciągłe poszukiwanie nowych środków wyrazu, kompozycji, kolorystyki, tematyki.
I zakończenia nie ma?
– Nie ma, najwyżej następuje łagodne przejście w inny temat – mówię o przewodnim temacie formalnym. Realizowałam cykl „Historia naturalna”, który mieścił się również w moich pracach do habilitacji. Ten temat jako opowieść już się wyczerpał, natomiast rozpoczęte poszukiwania rozwiązań artystycznych ciągle trwają, ciągle kontynuuję poszukiwania.
Pani „Historia naturalna” opowiada o nierozerwalnym związku człowieka i natury.
– Ten cykl zapoczątkował kontakt z litografią, ale wynika on z osobistej fascynacji kamieniami – ich materią, kształtem, budową, kolorystyką. Jednak materia kamienia występowała w moich pracach zanim zajęłam się litografią. Pierwszym był cykl „Portrety kamieni”, w którym krótko mówiąc na kamieniu portretowałam inne kamienie. I w którymś momencie zauważyłam, że kamienienie wpisują się w dzieje człowieka, możemy na nich znaleźć skamieliny – odciski roślin, zwierząt. Materia kamienia jest niby obca człowiekowi, ale jednocześnie bardzo ludzka, ponieważ zmienia się i starzeje jak człowiek. Na niej zapisuje się czas, powstają rysy, pęknięcia, utrząśnięcia. Kamienie porastają mchem, leżą w głębi ziemi, ktoś je nagle wydobędzie, bo kopie ogródek, potem okazuje się, że są to ciekawe obiekty, nadające się nawet na wystawę. Skała jest materią, która istnieje od początku utworzenia Ziemi, na niej zapisana jest historia Ziemi. I jest tu analogia do życia człowieka. On też się zmienia, starzeje się, dostaje zmarszczek, ma różne przeżycia, przez co staje się utrząśnięty, połamany, porysowany, schowany.
Stąd Pani prace, tylko z pozoru proste, wewnątrz kłębią się od przeróżnych historii, emocji.
– Artysta nigdy nie mówi wprost o tym co przedstawia. W mniej lub bardziej zakamuflowany sposób opowiada różne historie, najczęściej o sobie. Ale przecież nie jesteśmy wyrwani z jakiegoś kontekstu, żyjemy z innymi ludźmi, w określonym świecie i podobne losy, przeżycia, emocje zdarzają innym osobom. Robiąc zatem takie prace można mieć nadzieję, że oglądający poczują jakąś więź, odczują nić porozumienia z artystą, który nie tworzy dla samej idei. W głębi pragnie, by jego prace wywoływały emocje, wzruszenia, by odbiorcy zatrzymywali się przy nich. Chcieliby, żeby po tej drugiej stronie dostrzeżono człowieka w artyście.
Swoją pracę chcę też powiedzieć, że człowiek nigdy od natury nie odszedł, jest z nią związany, ciągle – nawet podświadomie – do niej wraca, choć bardzo się od niej odcina. Związki z naturą nigdy nie ustaną. Jesteśmy tylko jej odbiciem. Z niej wyszliśmy i w niej funkcjonujemy. Wiele śladów dziejów można znaleźć na Jurze Krakowsko-Częstochowskiej, która mnie inspiruje. Te skały, łupki, które powstały w erze mezozoicznej 160 milionów lat temu są na tyle atrakcyjne plastycznie i na tyle mnie fascynują, że służą mi jako motywy, za pomocą których mogę snuć swoją niewyczerpaną historię naturalną,
Ten związek z Jurą jest chyba w Pani przypadku mocniejszy. Kocha Pani Jurę.
– Oczywiście że kocham Jurę i jej bogactwa – piękne pejzaże, skały i ukryte skamieliny – dlatego wyprowadziłam się do Olsztyna. Żyję na łonie przyrody i na co dzień czuję oddech natury, to jest artyście niezbędne.
W Pani ostatniej wystawa „Arche” dominuje człowiek. Na tych monumentalnych obrazach postaci chowają się, kryją przed światem.
– Arche – oznacza pramaterię, która dała początek naturze. Jest to niejako kontynuacja „Historii naturalnej”. Chciałam pokazać wyłanianie się człowieka z pramaterii, powstawanie człowieka z natury, stąd sposób ułożenia postaci, które rozwijają, powstają wychodząc z pramaterii.
Prace te wykonywałam nieco inną techniką. Są to rysunki wykonane na odbitych z matryc fakturach. Każdy składa się z czterech plansz połączonych w jedno.
Tworzy Pani obrazy o wielkich formatach, opowiada o pradziejach. Zastanawiam się skąd w tak filigranowej osobie tyle rozmachu, siły.
– Ale ja za taką filigranową nie uważam się. Od początku zajmowałam się grafiką, nie zważając, że wymaga wielu sił fizycznych. A te szczególnie są potrzebne w litografii. Kamienie litograficzne, na których pracuję ważą od 80. do 100. kilogramów. Trzeba je wyszlifować, włożyć na wózek, przemieścić.
To mordercza praca.
– To jest drugorzędne. Wybierając technikę artystę interesuje to, czy odpowiada ona jego temperamentowi i czy poprzez nią będzie mógł się dobrze wypowiedzieć artystycznie. A wielkość moich prac zależy od wielkości kamienia.
Jaki był największy?
– 60×80 centymetrów. Nie jest to duży kamień, ale waży około 100 kilogramów.
Czy swoją pracę artystyczną traktuje Pani jako misję?
– Nie, to za wielkie słowo jak dla mnie. Traktuję jako osobistą wypowiedź, łącząca mnie ze światem, jako wyrażanie siebie. Nie ośmieliłabym się nazwać tego jako misję.
Jest Pani konsekwentna w pracy twórczej, a jak w życiu?
– Nie można być w jednym obszarze życia konsekwentnym, w drugim nie. Jeżeli się jest konsekwentnym, to w całej rozciągłości. To jest cecha trwała osobowości człowieka.
Już wiem, że inspiruje Panią Jura, co jeszcze?
– Do pracy inspirują mnie ludzie. Jako osoby, charaktery, osobowości, a także jako kontakty, emocje, uczucia. W moich pracach zawsze istniał człowiek, choć początkowo nie było go jako wizerunek. Wszystkie tematycznie krążą wokół spraw człowieka i powstaje opowieść o człowieku, a robię to za pomocą amonitów, skał i innych detali, które można znaleźć na Jurze.
Czy ma Pani swojego mistrza?
– Nie wskażę ani jednej osoby, ponieważ na przestrzeni dziejów sztuki było wielu wspaniałych twórców. Ich osiągnięcia mogą być inspiracją w różnych odniesieniach – pracy twórczej, ale i postawy artystycznej. Na przykład, znany i ceniony Artysta Marc Chagall – a jednak wymieniłam nazwisko – zajmował się litografią i traktował ją jako wielką pasję. I to jest dla mnie ważne, że sztuka była dla niego życiem, do końca. Chciałabym żyć tak jak Chagall. W jego biografii jest napisane: „Po dniu spędzonym w pracowni, wrócił do domu i umarł. Ale miał 98 lat.” Ta pasja tworzenie trzymała go przy życiu, dawała mu energię, napędzała do pracy. I tak zakończył swoje życie. Umarł przy pracy artystycznej, w naturalny sposób, jak w historii naturalnej.
Na pewno ważną osoba dla mnie była profesor Ingrid Ledent, u której uczyłam się litografii, dla której litografia również jest całym życiem. To ona mnie nakręciła, by tworzyć w tej technice.
A dla Pani, czy sztuka i życie codzienne, jest również jednością?
– Nie oddzielam sztuki od codzienności. Tego nawet nie da się uczynić, ani w sensie funkcjonowania, ani odczuć. Sztukę możemy tworzyć wszędzie, autobusie, na zakupach – nie raz w tych miejscach przychodzą ciekawe pomysły. Jest stale przy mnie choćby przez to, że w domu mam pracownię.
Gdyby otrzymała Pani w darze zupełnie niczym niezobowiązujący dzień, jakby on wyglądał?
– Zaszyłabym się w pracowni, odcięła się całkowicie od świata, nie interesowała się obiadem, zakupami i zajęła pracą, bo jest to dla mnie psychiczny relaks, nawet gdy zmęczę się fizycznie. Druga możliwość, to wyjazd do jakieś głuszy.
Czy przytrafiają się Pani zupełnie wolne chwile i jak je Pani spędza?
– Chyba nie. Nie wiem, co nazywamy wolnym czasem. Czy to jak już wyjdę z uczelni, to już jest czas wolny? Chyba nie, bo idę w domu, a tam znowu obowiązki. Przygotowuję się do zajęć na następny dzień, gotuję, sprzątam, idę do pracowni.
Wygląda na to, że artysta nie ma wolnego czasu.
– Artysta jak każdy człowiek ma do dyspozycji 24 godziny i przeznacza go na wszystko jak każdy. Jednak musi mieć odrobinę czasu na sprawy twórcze, choć niekoniecznie spędzić go trzeba w pracowni. Niedobrze jest, gdy artysta ma tak zajętą głowę różnymi sprawami, że nie ma czasu pomyśleć o swojej twórczej pracy. I to bym określiła brakiem czasu.
Jak spędzacie Państwo Święta Bożego Narodzenia. Jakie tradycje pielęgnujecie?
– Tradycje nasze są nieco inne niż u większości ludzi, ponieważ od wielu lat jesteśmy z mężem wegetarianami. Na naszym stole nie pojawiają się karp, śledzie, szynki, pieczone mięsa, pasztety. Ale oczywiście są potrawy tradycyjne. W wigilię zawsze robię kluski z makiem, to moja ulubiona potrawa, mogę ją jeść bez końca. Jest również zupa grzybowa, choć w moim rodzinnym domu, mama, która mama pochodzi ze wschodu Polski, z Podkarpacia gotowała zupę z suszu zabielaną śmietaną. Ja tę tradycję przejęłam i zupa z suszu obowiązkowo również jest w naszym wigilijnym menu. Oczywiście są też pierogi z kapustą i grzybami, sałatki, barszcz oraz …naleśniki. Choć nie pojawia się ryba, uzbiera się dwanaście potraw.
Wigilię robimy zawsze w domu, jesteśmy sami z mężem albo z najbliższą rodziną – nasi rodzice już nie żyją, ale mamy rodzeństwo. Nie są to jednak spotkania huczne i liczne, jak to bywa w rodzinach, gdzie spotyka się kilka pokoleń. Mieszkamy w pięknym miejscu, w otoczeniu lasów i po kolacji, a śnieg na ogół bywa, wybieramy się z psami na spacer.
Czy marzyła Pani o szczególnym prezencie i czy to się spełniło?
– Nie pamiętam czy dostałam taki prezent. W naszej rodzinie nie robimy sobie drogich, ekskluzywnych prezentów. Są o drobne, symboliczne upominki, drobiazgi, które mogą zrobić przyjemność – maskotka, kosmetyk, książka. Mój mąż bardzo się cieszy jak dostanie dużego lizaka w kształcie serca, oczywiście jako słodki dodatek.
Jest Pani kobietą sukcesu…
– Ależ nigdy bym tak o sobie nie pomyślała.
Co determinuje sukces kobiety artysty?
– Nie wiem, nie wiem. Nie umiem odpowiedzieć na to pytanie. Nie umiem powiedzieć, czy mam jakiś sukces, myślę, że jest to jeszcze przede mną. Zawsze mi się wydawało, że sukces można osiągnąć ciężką, wytężoną pracą, ale na podstawie tego co widzę dookoła, dochodzę do wniosku, że nie zawsze. To co teraz się promuje w sztuce – muzyce, plastyce – często nie zasługuje nawet na uwagę. Takie nastawienie wypacza i wykrzywia w młodych ludziach odbiór sztuki. Tym bardziej trzeba zadbać, by w szkołach artystycznych pokazywać, co jest wartościowe.
Dzisiaj człowiek, który nie ma przebicia, szczęścia, promotorów i tylko ciężko haruje, nie zostanie zauważony. Z mężem doszliśmy do refleksji, że taki wielki artysta, jak niedawno zmarły Marek Grechuta, w zalewie oferowanej miernoty, którą się lansuje i podaje ludziom jako coś wartościowego, nie miałby obecnie szans. Choć z drugiej strony na pewno są ludzie wrażliwi, nawet młodzi, potrzebujący wartościowej sztuki. Ale to pragnienie wynoszą z domu, na pewno nie z mediów.
Dziękują za rozmowę.
Krystyna Szwajkowska ukończyła WSP w Częstochowie (obecnie Akademia im. Jana Długosza), kierunek: wychowanie plastyczne. Dyplom z grafiki artystycznej zrealizowała w 1982 r. pod kierunkiem prof. R. Osadczego. Jest doktorem habilitowanym sztuk plastycznych w zakresie grafiki, pracuje na stanowisku profesora w Akademii im. Jana Długosza w Częstochowie w Pracowni Litografii. Obecnie pełni funkcję dyrektora Instytutu Plastyki AJD.
Swoje prace prezentowała na wielu wystawach indywidualnych i zbiorowych w kraju i za granicą. Należy do ZPAP. Za swoją twórczość otrzymała nagrody, m.in.: 1993 – I nagroda w dziedzinie grafiki na IV Ogólnopolskim Biennale Sztuki „Ecce Homo” w Katowicach, 2004 – I nagroda na VII Biennale Twórczości Plastycznej Wojska Polskiego „ARS 2004” w Warszawie.
URSZULA GIŻYŃSKA