Ochodlo, odpocznij!


A przynajmniej od częstochowskich produkcji. Niestety najnowsza propozycja Teatru im. Adama Mickiewicza pozostawia wrażenie historii niezrozumiałej.

Jaki jest sens realizacji przedstawienia bez przesłania? Żaden! A jeśli nawet, na siłę, próbuje się je odnaleźć, to bez różnicy. Teatr ma za zadanie być po części tajemniczy, ale i wyrazisty. Morał dla kogoś intelektualnie w pełni sprawnego musi być oczywisty.
Jednak o najnowszej premierze „Wiesman i Czerwona Twarz. Żydowski Western” Georeg`a Taboriego powiedzieć tego nie można. (Pomijam tu już kompletne idiotyzmy w postaci klozetu na środku prerii.)
Zaczyna się obiecująco. Dość oryginalnym pomysłem jest rozpoczęcie sztuki od filmiku, będącego zastępstwem standardowej informacji o wyłączenie telefonów, tym bardziej, że utrzymanej w humorystycznej formie, naprawdę zabawnej. Wszystkiemu towarzyszy muzyka w stylu country – idealnie oddająca charakter spektaklu – jeden z niewielu pozytywnych elementów przedstawienia, w wykonaniu Adama Żuchowskiego.
Pierwsze kilkadziesiąt minut zwiastuje przyjemną komediowo-psychologiczną opowiastkę. Poznajemy główne postacie: Żyda Weismana (Michał Kula), jego upośledzoną umysłowo córkę (Sylwia Oksiuta), oraz indiańskiego wodza (Adam Hutyra). W szczególności ostatni z wymienionych we wstępnych kwestiach wykazał się aktorskim geniuszem.
Później mamy do czynienia z jakąś niezrozumiałą psychodelią. Krzyki. Machanie łapami. Niezrozumiała scena kopulacji z jakimś piecem.
To wszystko nie jest spójne.
Czy sztuka ma posiadać niedomówienia? Oczywiście! Ale w pewnym sensie muszą one być spójne i układać się w jednolitą całość.
I tu mamy pewien niedosyt.
Tym bardziej, że pozostawia wrażenie skrajnego przerysowania charakterologicznego postaci, których tak naprawdę nie dane jest nam poznać.
Bo o co chodzi? O to, że dawne czyny wpływają na teraźniejszość? Że udawanie kogoś sprawia, że się nim stajemy? Że chora psychicznie osoba ma więcej racji niż zdrowa umysłowo? Że chorobliwe wykrzykiwanie własnych wad może w czymś pomóc?
W tych kwestiach łatwo się pogubić.
I reżyser Andrea Hübner-Ochodlo się pogubił. Nie zaprezentował nic. Ten artysta – który notabene ma na swoim koncie kilka ciekawych realizacji – popularny i lubiany na naszej scenie – tym razem zabiegł w ślepy róg. Emanowanie seksem i skrzywieniem człowieka jako takiego ma swoją granicę. Tym razem została ona przekroczona.
I stąd tytułowa sugestia, ażeby Andrea Hübner-Ochodlo odpoczął od naszej rodzimej sceny teatralnej. Ma na swoim koncie szereg udanych produkcji w Częstochowie. Ale tym razem potencjału zabrakło. Pozostało jedynie poczucie jednoznacznego zniesmaczenia.
Na koniec muszę wspomnieć o kwestii nader istotnej. Reżyser pozwolił sobie na rzecz haniebną! Zmarnował – przypuszczam podług własnych ambicji – potencjał aktorów, którzy naprawdę dali z siebie wszystko.

ŁUKASZ GIŻYŃSKI

Podziel się:

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *