Jest pod Rynkiem Głównym w Krakowie podziemne muzeum. Skrywa ono w sobie wiele opowieści. Jedną z nich jest historia dramatycznego w skutkach mongolskiego najazdu na Kraków w roku 1241. Miasto zostało spalone, a jego mieszkańcy rozproszyli się na cztery strony świata. Pamiątki po tamtym tragicznym wydarzeniu można zobaczyć na wystawie w RYNKU PODZIEMNYM.
Trzaski ognia z płonących budynków, tupot końskich kopyt i rżenie bojowych rumaków, pewnie i łuna nad płonącym miastem, widoczna z odległości wielu kilometrów – tak musiał wyglądać Kraków 31 marca 1241 roku. MONGOŁOWIE właśnie zbierają się do odjazdu, aby 9 dni później pod Legnicą rozgromić wojska chrześcijańskie w walnej bitwie. Wśród poległych znajdzie się sam głównodowodzący wojskami chrześcijańskimi książę Henryk Pobożny.
Można zadać pytanie, dlaczego Kraków stał się celem mongolskiej agresji? Od razu trzeba powiedzieć, że nie miał on jakiegoś szczególnego znaczenia w planach najeźdźców. Znalazł się po prostu na trasie zbrojnego pochodu agresora i został potraktowany jako potencjalne miejsce oporu, który należało złamać, a także jako źródło łupu. Jak zaplanowano, tak uczyniono. Było to o tyle łatwe, że już wcześniej Mongołowie w kilku bitwach doszczętnie zniszczyli rycerstwo małopolskie. Tym samym Kraków był zdany wyłącznie na własne siły, a przy tym drżał z przerażenia w oczekiwaniu na nadejście, jak sądzono, samych diabłów. Opinię Mongołowie mieli bowiem straszną. Łupieżcy, mordercy, istoty z piekła rodem, nie oszczędzający dzieci, kobiet i starców. W źródłach historycznych określa się ich mianem Tartari, co przywoływać miało na myśl antyczne piekło. Co więcej, Mongołowie bardzo dbali o opinię okrutników: nigdy nie ujarzmiali całej podbijanej ludności, pozwalali zbiec pewnej grupie po to, aby ci, przerażeni, nieśli przed nimi do kolejnych miast, miasteczek i wsi strach i lęk, zarażając nimi tych, którzy chcieliby stawić opór nadchodzącej sile.
I Kraków stał się właśnie ofiarą takiego zabiegu. Być może dotarli tu uchodźcy z Sandomierza, który został zniszczony już 13 lutego. W każdym razie mieszkańcy miasta na wieść o zbliżających się Mongołach postanowili je opuścić. Schronili się w pobliskich lasach, na bagnach, pośród wzgórz. To była ich jedyna przewaga nad agresorem – doskonała znajomość lokalnej topografii i miejsc dobrych do ukrycia siebie, rodzin i przynajmniej części dobytku, jaki udało się ze sobą zabrać. Mongołowie zatem, wkraczając do Krakowa 28 marca, zastali miasto opuszczone. Legenda głosi, że ci, którzy nie mogli uciekać, schronili się w kościele św. Andrzeja (przy ulicy Grodzkiej) i tam przetrwali najazd. Jeżeli nawet taka sytuacja miała miejsce, to oczywiście przetrwali oni, ponieważ Mongołom nie zależało na zdobywaniu kamiennego kościoła, który w tej dramatycznej sytuacji stał się znakomitą twierdzą. Straty, jakie ponieśliby oblegający, byłyby niewspółmierne do osiągniętych korzyści. Po trzech dniach rabunkowego pobytu Kraków podpalono, a Mongołowie ruszyli dalej na zachód, na Śląsk.
Od prawie ośmiuset lat Kraków pamięta o tamtych wydarzeniach. Najazdy mongolskie, których po roku 1241 było jeszcze kilka, przetrwały w krakowskich legendach i obyczajach. Wystarczy przywołać legendę o hejnaliście z kościoła Mariackiego czy odbywający się co roku uroczysty pochód Lajkonika. Namacalne ślady tamtych wydarzeń przetrwały także w warstwach ziemi. Zostały one odsłonięte i obecnie prezentowane są na wystawie w Rynku Podziemnym.
Jaki ogólny wniosek można wysnuć po wizycie w podziemiach? Otóż jeden podstawowy jest taki, że doszło w marcu 1241 roku do gwałtownej zagłady tętniącego życiem miasta. Paradoksalnie tamci ludzie nie odbiegali w swoim zachowaniu od nas. Tak jak i my pracowali, o czym świadczą znalezione przez archeologów liczne narzędzia. Aby ten aspekt życia miasta lepiej przedstawić, zrekonstruowano jeden z warsztatów rzemieślniczych – warsztat kowala. Dawni krakowianie dbali o dobytek, montując zamki w drzwiach swoich domostw. Potrafili się bawić, o czym świadczą przedmioty służące do gry. Wychowywali dzieci, a do dziecięcej zabawy służyły im choćby gliniane grzechotki. Lubili ozdoby i biżuterię, o czym świadczą bursztynowe pierścionki czy warsztat złotnika, który został zrekonstruowany na potrzeby wystawy. Wreszcie nawiązywali kontakty z odległymi ośrodkami miejskimi, o czym świadczy moneta, którą jakiś sprytny średniowieczny krakus przerobił na medalik. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby moneta nie pochodziła aż z Armenii. O zagładzie tamtego Krakowa świadczą zaś zachowane i prezentowane zgliszcza drewnianej zabudowy oraz groty strzał, najpewniej własność Mongołów.
Na koniec możemy dodać coś optymistycznego. Otóż po tej katastrofie Kraków szybko został odbudowany. Ludność miasta najpewniej w większości przetrwała i po odjeździe Mongołów mogła przystąpić do jego odbudowy. Dlatego też już w roku 1257 książę Bolesław Wstydliwy mógł dokonać wielkiej lokacji Krakowa na prawie magdeburskim. I o tym również opowiada wystawa w podziemnym muzeum, ale to już zupełnie inna historia.
Łukasz Walas
Muzeum Krakowa