W holu Pałacu Ślubów w Częstochowie zaprezentowano wystawę prac artystycznych pt. „Malarstwo rodziny Antonowiczów”. Pomysłodawcą ekspozycji jest mieszkający od wielu lat w Częstochowie Roman Antonowicz, związany z Częstochowskim Stowarzyszeniem Plastyków im. Jerzego Dudy-Gracza i Aeroklubem Częstochowskim, wieloletni pracownik Huty Częstochowa. Na wystawie pokazane są prace Romana Antonowicza, jego mamy Alicji Anieli Antonowicz, brata Włodzimierza Antonowicza i sióstr – Jolanty Biłajd Pospiszil i Barbary Antonowicz. Wernisaż odbył się 26 stycznia 2016 roku. – Bardzo zależało mi na pokazaniu twórczości całej mojej rodziny. Cieszę się, że udało mi się je zaprezentować w tak pięknym miejscu – mówi Roman Antonowicz.
Rozmawiamy z Romanem Antonowiczem
Jesteście Państwo wyjątkową rodziną. Zamiłowanie do malowania zaszczepiła zapewne mama?
– Tak, artystyczna wrażliwość Mamy przełożyła się na rozbudzenie zainteresowania sztuka. Co charakterystyczne, wszyscy zaczynaliśmy malować dorosłym wieku. Mama stała się mistrzynią w malowaniu kwiatów i pejzaży. Jej malarstwo z jednej strony miało intensywny holenderski klimat z drugiej było radosne i pełne lekkości. Mieszkaliśmy niedaleko lotniska w Rudnikach (tata był lotnikiem), które otaczały bogate łąki i zagajniki, będące dla Mamy nieustającym źródłem weny twórczej. Pobliże aeroklubu inspirowało tematycznie także mojego zmarłego w ubiegłym roku brata Włodzimierza. Specjalizował się w pejzażach lotniczych, morskich, górskich. Namalował kilkaset obrazów. Mnie lotnictwo pociągnęło także od strony technicznej i sportowej – latałem na szybowcach i uprawiałem skoki spadochronowe. Siostra Jolanta, która odeszła w 2014 roku, zawodowo związana była z teatrem warszawskim. Lubiła malować kwiaty i portrety, obrazowała artystów scen warszawskich. Pasjonowało ją tkanie gobelinów i podejmowała wyzwania – wykonała „Płonaca żyrafę” Salvadore Dali i także dużych rozmiarów „Caritas” według Stanisława Wyspiańskiego. Z kolei siostra Barbara jest nauczycielką rysunku w szkole. Wrodzone zamiłowanie do sztuki zaowocowało twórczością literacką i plastyczną w szerokim wymiarze – uprawiła różne techniki: olej, akwarelę temperę, grafikę i kolaże. Jej ulubionym motywem pozostawały kwiaty.
Tematyka Pana twórczości – jak widać na wystawie – jest różnorodna: pejzaż martwa natura, architektura, sceny rodzajowe, konie…
– Wszystko co wokół mnie się dzieje, jest piękne i ciekawe, chciałbym zapisać i czynię to za pomocą pędzla. Lubię malować pejzaże, konie, pokazywać trud ludzkiej pracy… Inspiracji poszukuję podczas podróży, na plenerach, w życiu codziennym. Z sentymentem wspominam pierwsze plenery hutnicze, organizowane przez Hutę Częstochowa w latach 80. ubiegłego wieku. Z radością przyjąłem powrót do tej inicjatywy przez nowego właściciela ISD Huty Częstochowa.
Co wnosi w Pana życie malowanie?
– To dla mnie odskocznia od codziennego i zawodowego życia. Zawsze byłem pracoholikiem, ale gdy przychodziły sobota i niedziela swój zapał do pracy przekładałem na malowanie.
Cyzeluje Pan swoje obrazy czy powstają one szybko?
– Początkowo obrazy malowałem bez końca, poprawiałem i poprawiłem i w efekcie musiałem je wyrzucić. Teraz maluję szybko, obraz powstaje w ciągu kilku dni. Po doświadczeniach zrozumiałem, że nadmierne poprawianie często psuje obraz. Trzeba wiedzieć, kiedy go skończyć.
Warto podjąć twórcze wyzwanie?
– Sztuka uszlachetnia, każda chwila spędzona przy płótnie niesie radość, uwrażliwia. Zachęcam wszystkich do działań artystycznych. Trzeba tylko chcieć, potem okazuje się, że się potrafi.
Ulubieni Pana malarze?
– Jednym z nich jest marynista Marian Berek, który ilustrował miesięcznik „Morze”. Zaprezentowany na wystawie okręt ORP „Hutnik”, który namalowałem, po tym jak Huta została matką chrzestną tej korwety, jest chyba jedynym okrętem, którego on nie namalował. O oczywiście uwielbiam Kossaków.
Dziękuję za rozmowę.
URSZULA GIŻYŃSKA