W Regionalnym Ośrodku Kultury (ul. Ogińskiego 13a) prace fotograficzne prezentuje częstochowska artystka Edyta Pilichowska. Jej cykl „Kobiece sekrety” to malownicza i ezoteryczna opowieść o pięknie.
Rozmawiamy z autorką wystawy
Pani tata jest zawodowym fotografikiem. Czy właśnie wzrastanie w atmosferze fleszów wzbudziło zainteresowanie fotografią?
Edyta Pilichowska – Wbrew pozorom moje hobby nie zakwitło pod wpływem domowych klimatów. Fascynacja wzięła się z malarstwa. Ukończyłam Liceum Plastyczne w Częstochowie, potem kierunek projektowanie odzieży w Akademii Sztuk Pięknych w Łodzi. Podjęłam jeszcze fotograficzne studia w Poznaniu, ale po dwóch latach wzięłam urlop dziekański. Nie chciałam przesiąknąć akademickimi regułami, za to zachować trochę świeżości. Traktowałam fotografię jako hobby, ale paradoksalnie stała się dla mnie bardzo ważna.
Na wernisażu podkreśliła Pani, że to stresogenne hobby, czyli fotografia oraz zawód, czyli projektowanie, są dla Pani nierozłączne.
– Fotografią zaczęłam się interesować w wieku siedemnastu lat, pierwszą wystawę miałam w Liceum Plastycznym. Później jednak odłożyłam aparat. Uznałam, że nie mam o czym opowiadać, nie mam własnych historii. Po raz drugi sięgnęłam po niego podczas studiów w Łodzi. Zaprojektowaną kolekcję musieliśmy sfotografować i postanowiłam zrobić to sama. I nastąpił powrót, początkowo trochę nieśmiały, ale szybko okazało się, że robienie zdjęć jest coraz ważniejsze. Miało być oddechem po pracy – niewątpliwie tak często jest – a sało się treścią mojego życia, drugą nadal jest projektowaniem, głównie bielizny.
Jak Pani pracuje?
– Tworzę cykle opowieści. Zazwyczaj znajduję sobie muzę na dwie trzy sesje, ale są dziewczyny, z którymi zdecydowanie dłużej pracuję. Lubię fotografować kobiety. Mam jednak w swoim portfolio cykl „”Przytulanki”, humorystycznie nawiązujący do tzw. „Pinab girl”. Jest tam kucharz obsypany mąką z babeczką w dłoni, jest pirat, marynarz, arab. Fotografowałam zwykłych chłopaków, nie zawodowych modeli, zdjęcia są uśmiechem w kierunku mężczyzn i zarazem lekką kpiną z symbolu macho.
Gdzie szuka Pani swoich muz?
– Często o wyborze decyduje przypadek. Na przykład jedną z moich modelek dostrzegłam w tramwaju. Tak bardzo mi się spodobała, że dosłownie wyciągnęłam ją z pojazdu. Niektóre panie poznaję na pokazach tańca. Nasza współpraca oparta jest na zaufaniu, wzajemnym szacunku, serdecznej więzi i sympatii, co owocuje. Jestem ich przyjacielem, a jednocześnie jako osoba tworząca artystyczny wizerunek dostrzegam ich piękno. To wszystko pozwala czuć się im zmysłowo, ale i bezpiecznie. Dzięki temu udaje mi się wydobyć z nich prawdziwą kobiecość. Podczas sesji jest mniej wdzięczenia się – jak dla mężczyzny – mniej przyjmowania stereotypowych, pozowanych póz erotycznych.
Pani muzy emanują kobiecością…
– I kształtami (śmiech). Ale to nie jest tak, że wyszukuję dziewczyny wedle wymiarów. Wybieram te, które mnie fascynują urodą. Nigdy nie sięgam po fotomodelki, bo brak im ducha.
Jakie sekrety kobiet chce Pani odkryć?
– Nie narzucam swoich interpretacji. Tytuły są trochę prowokacją, zachętą do własnego odczytania treści, dopowiedzenia sobie historii do zdjęcia. Gdy fotografuję czuję się bajarką, która tworzy opowieść aparatem. To jakby wstęp do bajek, które może kiedyś napiszę.
Właśnie, kolejnym Pani darem jest pisanie…
– Zaczęłam pisać do Magazynu Młodej Kultury „Slajd”, gdzie publikowałam felietony o modzie. Ale była ona punktem wyjściowym, na którym budowałam różne historie. Obecnie tworzę pamiętnik literacki – opisuję autentyczne wydarzenia z mojego życia zawodowego, momentami bardzo trudnego.
Podkreśliła Pani wsparcie swoich rodziców.
– Jest bardzo duże, choć nie wiem, jakby mi się pracowało bez tej pomocy. Być może nawet lepiej. Ciągła bliskość rodziców wytwarza psychiczną niezależność: ja mała dziewczynka muszę pokazywać, jaka jestem wspaniała i zdolna. Może czas, żeby się już od tego odciąć… Ale na pewno, przy różnych technicznych aspektach, mogę zawsze polegać na moim ojcu. W każdej chwili, gdy do niego zadzwonię przyjedzie nawet na drugi koniec Polski. A moja mama niejednokrotnie na drutach dziergała różne rekwizyty dla moich muz – sweterki, czapeczki, szaliczki.
Brała Pani udział w prestiżowym konkursie w Belgii.
– W 2004 roku zostałam zaproszona do pokazania moich zdjęć w Galerii Internetowej „Sartre”. Wypatrzyli je ludzie z magazynu „Foto” i zrobili mi publikację „Kobiety za i przed obiektywem”. Trafiła ona do organizatora belgijskiego przeglądu. Skontaktował się ze mną i zaprosił w 2005 roku na Międzynarodowy Festiwal Fotografii „Salve-Mater”. Ponownie uczestniczyłam w nim w 2006 roku. Z festiwalem wiąże się humorystyczny akcent. Organizator był trochę zaskoczony, bo wyobrażał sobie, że jestem przynajmniej dwadzieścia lat starsza. Był zdumiony faktem, że przyjechała młoda, początkująca artystka, a nie – jak przypuszczał – uznana w Polsce postać. Jednak później podkreślał, że nie ważne są nazwiska, ale prezentowane prace. A moje, nie ukrywam, podobały się.
Edyta Pilichowska – absolwentka Studium Fotografii na ASP w Poznaniu, oraz Wydziału Tkaniny i Ubioru – Kolegium Mody na ASP w Łodzi. Pracuje jako projektantka odzieży, fotograf i grafik. Członek Łódzkiego Towarzystwa Fotograficznego. W swoim dorobku ma kilkanaście wystaw indywidualnych i tyleż samo zbiorowych. jest laureatką konkursów fotograficznych i projektowania odzieży.
URSZULA GIŻYŃSKA