Jestem nie z tej epoki


SPOTKANIA Z „GAZETĄ CZĘSTOCHOWSKĄ”

W galerii pijemy herbatę. Towarzyszy nam przyjaciółka pani Danuty Mira Bodak, która od niedawna zaczęła przygodę z malowaniem

Każdy artysta marzy o własnej galerii, czy zatem jest to spełnienie pragnień?
DANUTA KRÓLISZEWSKA – Marzyłam o niej od dawna. Zdecydowałam się, choć może bardziej odważyłam, na jej otwarcie teraz, gdy mam już trochę większy dorobek artystyczny. Galeria jest połączona z pracownią i stała się moim azylem. Spędzam tu wiele czasu, nie ma dnia, bym choć na chwilę nie zatopiła się w pracy. Ale również rozmawiam tu z gośćmi o mojej twórczości i sztuce. Można też podejrzeć mnie w trakcie malowania.
Z przyjemnością będę gościć u siebie wszystkich, którzy zapragną i zechcą się spotkać ze mną i moimi płótnami. Każdą wizytę – indywidualnie lub w grupie kilkuosobowej – można umówić telefonicznie (0 691 435 508).

Czy łatwo jest się dzielić swoim doświadczeniem plastycznym?
D. K. – Robię to już od wielu lat, społecznie. Odwiedzam dzieci w zaprzyjaźnionym Przedszkolu nr 34 przy ul. Kwiatkowskiego i Szkołę Podstawową nr 39 przy ul. Kopernika. Do szkoły na zajęcia pozalekcyjne od blisko czterech lat zaprasza mnie Ilona Surlejewska, nauczycielka plastyki. Realizujemy z podopiecznymi przeróżne tematy – martwe natury, portrety, pejzaże. Natomiast do przedszkola chodzę na prośbę dyrektor Marii Opali.

Co takiego dają te spotkania?
D. K. – Współpraca jest i wzruszająca, i inspirująca. Dzieci są takie kochane, jak mnie widza, mówią: „nasza ukochana pani malarka”. Oprócz doznania radości ze spotkań, zdobywam również nowe doświadczenia. Dużo obserwuję, ba, nawet podglądam, jestem ciekawa dziecięcej wrażliwości i spontaniczności. Ma to też praktyczny wymiar. Robię maluchom portreciki, które później są sprzedawane podczas aukcji na rzecz przedszkola. Za pozyskane pieniądze podopieczni placówki pojechali na wycieczkę do „Zaczarowanego lasu”.

Jest Pani znana jako malarka madonn – pełnych ciepła, subtelności, emanujących kobiecością, w znaczeniu metafizycznym. Ostatnio jednak sięga Pani po nową tematykę…
D. K. – Oprócz moich ukochanych madonn oraz aniołów podejmuję nowej treści. Przygotowuję się do wystawy o bajkowym tytule „Sen nocy letniej”. Wernisaż będzie 12 czerwca w Konduktorowni Zachęty. Temat baśni zawsze tkwił w mojej podświadomości. I żyję jak w bajce – rozmarzona i zauroczona światem. Czasem ma to smutny koniec. Wychodziłam z domu i zapatrzyłam się w niebo. Pomyślałam: „jakie piękne chmury” i nagle znalazłam się na ziemi ze złamaną nogą. Powrót do normalności był twardy i bolesny. Bajkowość nie zawsze popłaca (śmiech).

Czy obrazy będą nawiązywać do znanych bajek?
D. K. – Pokażę sceny bajkowe, ale wymyślone przeze mnie. Kilka prac już jest przygotowanych. „Dziewczynka z zaczarowaną kulą”, „Rusałki”, „Świtezianka”. Stosownie – jak zawsze – oprawiono je w sklepie „Artysta” przy ul. Dąbrowskiego.

Kiedy zaczęło się plastyczne zamiłowanie?
D. K. – Maluję od zawsze, i zawsze, nawet gdy miałam malutkie dzieci, każdą wolną chwilę kradłam dla mojej pasji. Ukończyłam Liceum Plastyczne i później przez wiele lat poświęcałam się wychowaniu dzieci. Mam ich czwórkę.
MIRA BODAK – I zrobiła najpiękniejszą karierę w życiu kobiety. Została mamą.
D. K. – Ale cały czas pracowałam Gdy dzieci były małe malowałam na drewnie miniaturki, najczęściej portrety moich pociech. Dzisiaj obserwuję, jak moje wnuki zaczynają tworzyć, jak wiele mają pomysłowości i talentu. Moja kilkuletnia wnuczka samodzielnie wykonała szopkę z masy solnej, która zwyciężyła w konkursie na całym Podhalu. Nie dała sobie pomóc, sama dobierała kolory, rzeźbiła. Powstało prawdziwe dzieło sztuki.

Pani muzami często są kobiety z rodziny. Tworząc, musi Pani nawiązać jakąś więź emocjonalną?
D. K. – To na pewno. Ale gdy przyglądam się moim pięknym synowym, budzi się we mnie chęć ich uwiecznienia. Na moich obrazach stają się madonnami, nimfami.

Pani prace są pełne tajemnicy, nostalgii, odbiegają od współczesnych trendów. Dużo w Pani twórczości jest klimatu renesansowego.
D. K. – Zauważył to również prezes częstochowskiej Zachęty Piotr Głowacki. Nie ukrywam, że intryguje mnie, jak zostanie przyjęta moja nowa wystawa. Dzisiaj rzadko kto maluje w podobnym stylu. Wszystko jest nowoczesne, ja jestem z innego pokolenia. Nawet żałuję, że się nie urodziłam wcześniej.
M. B. – I dobrze, bo w obecnych czasach tym bardziej potrzebujemy piękna. A Ty pokazujesz kobietę i macierzyństwo, co dzisiaj jest niemodne, wręcz niszczone.

Istotnie, nawet w sztuce dominuje polityczna poprawność. Wartości chrześcijańskie są odrzucane lub wypaczane, co nie znaczy, że trzeba się tym trendom podporządkowywać. Tym cenniejsza jest wierność swoim ideałom, wartościom i indywidualna droga twórcza. A sztuka ma też dawać piękno – wizualne i duchowe.
M. B. – W malarstwie Danusi jest to, co mówił Jan Paweł II – geniusz kobiety. W tym pryzmacie powstawały pierwsze madonny renesansu, kiedy kształtowano wizerunek madonny. I to jest w pracach Danusi. Kobieta, ale widziana przez pryzmat arcydzieła kobiecości, macierzyństwa Matki Bożej. Dla mnie każdy obraz mojej przyjaciółki jest tajemnicą, misterium, zatrzymaniem się w zachwycie. Pozostań i zaczekaj.

Jak długo tworzy się obraz?
D. K. – Z tym jest różnie, ale na ogół trwa to długo. By dopracować szczegóły – grę świateł, barwy, świetlistość – i nadać życie postaciom, często zajmuje to nawet kilka tygodni.

Wkłada Pani wiele uczucia w proces twórczy. Powstałe obrazy stają się jakby Pani kolejnymi dziećmi. Zapewne trudno jest się z nimi rozstać. Czy jest taki, z którym na pewno się Pani nie rozstanie?
D. K. – Tak. „Madonna pod jabłonią”. Nigdy jej nie sprzedam, ale jest jeszcze parę. Oddałam im zbyt wiele własnej duszy.

Czy pokusi się Pani, by spróbować nowych trendów w sztuce?
D. K. – Abstrakcje nie leżą w moje naturze. Jestem z innej epoki. Jak nigdy nie będę informatykiem, tak nigdy nie będę się dobrze czuła w abstrakcji.

Pracuje Pani suchym pastelem. Dlaczego ta technika?
D. K. – Tak, ją sobie upodobałam. Chciałabym sięgnąć po olej, ale coś mnie przed tym powstrzymuje. Co dziwne, w szkole pastel była w ograniczonym wymiarze, zaledwie kilka lekcji. Tę technikę sama odkrywałam, kupiłam książki i uczyłam się. Uznałam, że olej jest za ciężki do tego, co chcę wyrazić. Pastel ma swoiste ciepło, aksamitność… A może decyduje dotyk, bo często maluję dłonią. Tak bezpośredni kontakt ma zasadnicze znaczenie. Oddaję pracy swoje ciepło. To są te czary.

I doszłyśmy do sedna tajemnicy Danuty Króliszewskiej. Dziękuję za rozmowę.

URSZULA GIŻYŃSKA

Podziel się:

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *