Kampania referendalna rusza pełną parą. Prezydent Tadeusz Wrona w końcu postanowił odpowiedzieć na zarzuty oponentów (wcześniej jego rzecznik nawet naszej redaktor naczelnej odmówił w imieniu swojego szefa udzielenia wywiadu). Na konferencji w Klubie „Tori” wygłosił oświadczenie, w którym praktycznie nie odnosi się do zarzutów ze strony Obywatelskiego Stowarzyszenia Przyjaciół Częstochowy.
W przedmiotowym piśmie możemy przeczytać, że „obawy budzi sytuacja finansowa państwa”. Ciekawe, że nie miasta. Budżet Częstochowy jest w tak złym stanie, że radni w najbliższy poniedziałek stoczą na jego temat prawdopodobnie kilkugodzinną debatę.
Pochwalił się oczywiście listami, jakie otrzymuje z głosami poparcia. Czytałem nazwiska podpisanych pod nimi. Nie wszystkie znałem, ale nie uciekło mojej uwadze, że w znacznej mierze są to osoby zależne od naszego prezydenta. W jednym piśmie mamy na przykład Tadeusza Skwarę, który w ostatnich wyborach samorządowych startował z listy Wspólnoty Samorządowej Tadeusza Wrony czy Juliusza Sętowskiego, szefa Ośrodka Dokumentacji Dziejów Częstochowy przy Muzeum Częstochowskim.
Z kolei wśród przedstawicieli organizacji pozarządowych murem stojących za włodarzem naszego grodu jest na przykład na co dzień zarządzający Miejskim Ośrodkiem Sportu i Rekreacji Marian Dziewoński, tu jako prezes UKS-u „Ajaks”. Takich przypadków jest znacznie więcej, ale pozwolę sobie wymienić jeszcze tylko Stanisława Gmitruka z Klubu Sportowego „Orzeł” Kiedrzyn, który (sic!) jest radnym wyżej wymienionej Wspólnoty.
Oczywiście nie obyło się bez straszenia: że referendum spowoduje niewiarygodne straty finansowe, że zablokuje inwestycje… Standardowa postawa: nie masz argumentów na swoją korzyść, to przekonuje, że będzie jeszcze gorzej.
Wracając jeszcze do listów poparcia dla prezydenta, to zastanawia mnie ich podobieństwo do siebie. Dwa nawet kończą się w ten sam sposób: „Ta inicjatywa szkodzi miastu, burzy zamiast budować.”. Nie wiem, może się czepiam, ale te pisma chyba wysłały niezależne od siebie środowiska? I powtarzająca się co chwilę „inicjatywa powodowana partykularnymi interesami”. Jak na mój gust za dużo tu zbieżności.
Poza oświadczeniem była jeszcze płomienna przemowa radnego Marcina Marandy, od niedawna tytułującego się także rzecznikiem Wspólnoty. W jego słowach powrócił argument, że referendum to tak naprawdę akcja komunistyczna w celu przejęcia władzy. I to sterowana z centrali w Warszawie! A jak! Jestem przekonany, że centrale wszystkich polskich partii marzą, aby mieć prezydenta właśnie w Częstochowie. To chyba jakaś kpina? Poza tym rajcy umknęło, że struktury Stowarzyszenia, którego członkowie zainicjowali akcję odwołania prezydenta tworzą ludzie reprezentujący różne poglądy, a ich obecne przedsięwzięcie ma charakter wybitnie społeczny.
Pan Maranda perorował jednak dalej. Stwierdził, że pod referendum podpisało się jedynie niewiele ponad 19 tys. głosów. Owszem, dyrektor Delegatury Krajowego Biura Wyborczego w Częstochowie Andrzej Jedyk potwierdził mi w rozmowie telefonicznej, że było dość dużo głosów obarczonych wadami formalnymi. Ale te „niewiele ponad 19 tys.” to tyle, ile było potrzeba, więcej po prostu dalej nie liczono…
Smaczków na konferencji było więcej. Ba, samo wejście na nią okazało się tylko dla „wybrańców”. Dwóch panów zatrzymało mnie przy drzwiach do lokalu i wnikliwie badało moją legitymację prasową. W tym czasie podszedł do mnie jeden z członków Stowarzyszenia. Przywitałem się z nim, tak samo jak parę chwil później z jednym z radnych z ugrupowania prezydenta Wrony. Jak powróciłem do „bramki” na spotkanie, znów wnikliwie przebadano moją legitymację i zapytano, czy pan, z którym się witałem, nie jest czasem moim kolegą. Żadnego z przedstawicieli OSPCz nie śmiałbym tak nazwać, ale – za przeproszeniem – co to kogo do jasnej ciasnej obchodzi?
TADEUSZ DOŁĘGA