Przez siedem dni (5-12 października) mieliśmy okazję współuczestniczyć w czwartych Dniach Muzyki Organowej, organizowanych pod szyldem Towarzystwa Muzycznego w Częstochowie. Spirytus movens przedsięwzięcia jest Adam Mroczek, z wykształcenia i zamiłowania muzyk-organista.
Czy Dni Muzyki Organowej są potrzebne Częstochowie?
– Nie poświęcałbym tyle czasu przedsięwzięciu, które nie spotkałoby się z pozytywnym odbiorem. Pierwsza edycja była pewnego rodzaju papierkiem lakmusowym. Pokazała, że jest zainteresowanie, w kolejnych staram się pogłębiać zaciekawienie słuchaczy. Niestety pokutuje stereotyp równoważący muzykę organową z muzyką klasyczną i kościelną. A przecież jest to również muzyka rockowa (Organy Hammonda, były instrumentem hard rockowego zespołu „Deep Purple”) czy jazzowa (grał na nich Czesław Niemen, gra Wojciech Karolak). Na organach grali też traperzy, podkładający muzykę do filmów kina niemego.
Dlaczego podjął się Pan realizacji Dni?
– Ponieważ takiej imprezy z muzyką organową – trochę klasyczną, trochę kameralną – w Częstochowie nie było. Festiwal „Gaude Mater”, to muzyka różnych religii, Festiwal Wiolinistyczny im. Hubermana też ma inną formułę.
Skąd przyszedł impuls?
– Zdecydował przypadek, sprowadzenie organów koncertowych do parafii Matki Boskiej Zwycięskiej przy ul Słowackiego.
Cieszy fakt, że melomani doceniają imprezę. Zapewne z myślą o nich rozszerza Pan ofertę. Z roku na rok liczba koncertów i wykonawców wrasta.
– Urozmaicenie przyciąga nowych słuchaczy. Koncerty odbywają się w różnych miejscach. Dla organizatorów jest to większy kłopot, choćby z tego powodu, że trzeba przygotować kilka instrumentów, ale miły kłopot. Pozytywny odbiór słuchaczy zyskał nowy akcent Dni – koncert w Klubie ASK, na którym wystąpił znany zespół organowy„Trio Con Brio”. Zaprosiłem też organistę z Holandii oraz kwartet smyczkowy ze Szwajcarii, który akurat miał trasę koncertową w Polsce. To młodzi muzycy, poszukujący nowych środków interpretacyjnych i nowego brzmienia muzyki organowej.
A Pan czego poszukuje w swoim przedsięwzięciu?
– W koncertach i tym co gram staram się znaleźć złoty środek, by połączyć wysoki poziom muzyczny z gustami słuchaczy. Na recitalach organowych zaproponowałem w tym roku nową formułę przekazu wizualno-słuchowego. Na górze ustawiliśmy kamerę, która pokazywała obraz muzyków na ekranie umiejscowionym na dole kościoła. Słuchacze mogli obserwować muzyków podczas wykonywania utworów – ich gestykulację i mimikę, tak jak na koncertach w filharmonii.
Czy to nie przeszkadzało? Urokiem muzyki organowej jest jej tajemniczość, która podkreśla odgrodzenie od wykonawcy.
– Ale obserwowanie wykonawcy pozwala łatwiej zrozumieć muzykę. Widzimy jak ona powstaje.
Jak melomani oceniają całość przedsięwzięcia? Czy ich uwagi są przez Pana brane pod uwagę przy organizacji Dni?
– W zasadzie trudno usłyszeć konstruktywną krytykę. Znajomi są pozytywnie nastawieni, czasem ktoś powie, że czegoś mogłoby być więcej lub mniej. Dla mnie najważniejszy jest poziom imprezy. Nie chodzi o to, by schlebiać niewyszukanym gustom, ale by propagować kulturę wysoką.
Jak zatem wygląda przygotowanie programu?
– Jest to trochę spontaniczne, zależne od zaproszonych wykonawców. Każdy z nich ma swoje ulubione utwory i muzykę. Zapraszając artystów na występ już poniekąd wiadomo, jakie dzieła wykonają i w jakim klimacie.
Festiwal organowy to Pana autorski pomysł. Minęła czwarta edycja Dni, czy poczytuje to Pan jako sukces?
– Na pewno mam z tego dużo satysfakcji, ale nie myślę o tym w kategorii sukcesu. Cieszę się, że udało się w obecnej edycji wykonać dwa koncerty więcej, że impreza była udana, że pozyskałem dodatkowego sponsora, bo to dzisiaj nie jest łatwe.
Czy Dni przyczyniły się do wzniecenia szerszego zainteresowania muzyką organową w Częstochowie?
– Wśród słuchaczy z pewnością tak. Natomiast wśród kleru – niekoniecznie. Niewielu księży korzysta z zaproszeń. Niestety muzyka w kościołach ciągle jest na ostatnim miejscu, szkoda że księża trochę nas pomijają.
Pamiętam, jak mówił Pan dwa lata temu, że w kościołach na Zachodzie księża przykładają wielką wagę do poziomu wykonania muzyki liturgicznej.
– I na Wschodzie też, choć tam mają tradycję śpiewu chóralnego bez organów. Chóry, nawet na najmniejszych wioskach, są na wysokim, wręcz światowym, poziomie.
W przyszłym roku Dni będą obchodzić mały jubileusz. Czy będzie szykował Pan jakieś szczególne niespodzianki?
– Może uda się zorganizować koncert z pokazem filmu niemego. By pójść w stronę młodszego słuchacza, myślę o imprezie towarzyszącej i pokazie filmów muzycznych. Nie zabraknie koncertu rozrywkowego. Może uda mi się zaprosić światowej sławy organistę z kościoła st. Tropez w Paryżu, u którego studiowałem przez półtora roku.
Jaki był budżet Dni?
– Nie za bogaty. Około 20 tysięcy złotych, z czego 15 tysięcy złotych to dotacje z Urzędu Miasta i Urzędu Marszałkowskiego. Kilka tysięcy pozyskałem od indywidualnych sponsorów, m.in. Częstochowskiego Przedsiębiorstwa Komunalnego, ale gros pracy, którą można wycenić na drugie tyle, to mój wysiłek osobisty. Niektórzy artyści, jak kwartet szwajcarski grali bez honorariów, bo ich finansowała fundacja. Koncert w Olsztynie doszedł do skutku dzięki pomocy gminy. Przygotowanie Dni trwa kilka miesięcy. Czwarta edycja to trochę trudny moment. Nie ma jeszcze utartych ścieżek, a ludzie już podświadomie oceniają wartość imprezy.
I…?
– Wiem, że Dni nabierają rozmachu…
URSZULA GIŻYŃSKA