“Mój zakulisowy świat” – nie-recital Teresy Dzielskiej
27. kwietnia br. częstochowska aktorka Teresa Dzielska podbiła serca widzów, dając popis umiejętności aktorskich i śpiewaczych. Jej recital w Rekwizytorni Teatru – pierwszy publiczny solowy popis wokalny – pokazał, że jest aktorką dużego formatu. Przez blisko dwie godziny Dzielska bawiła widza – raz uwodząc go jako filuterna amantka, to znowu pogrążając w głębokiej zadumie i nostalgii. Jej mocny, nieco chrapliwy głos, sprawdził się wybornie w dynamicznym i frywolnym repertuarze. Nieco stonowany i wyciszony równie dobrze brzmiał w piosenkach nastrojowych i sentymentalnych. O wielkości aktorki świadczy również umiejętne niwelowanie niedociągnięć głosowych barwną i wyrazistą grą aktorską. W najbliższą sobotę, 19. maja artystka wykona ponownie część swojego repertuaru, w ramach Salonu Poezji.
Podczas swego nie-recitalu “Mój zakulisowy świat” Teresa Dzielska zaśpiewała piosenki Jeremiego Przybory, Wojciecha Młynarskiego, Jonasza Kofty. Na fortepianie akompaniował jej Andrzej Młodkowski. Przedstawienie odbyło się w Rekwizytorni, od dłuższego czasu nieużywanej, gdzie scenę zorganizował kierownik techniczny Teatru Stanisław Kulczyk w końcu lat dziewięćdziesiątych, specjalnie pod spektakl “Działka wszystkich świętych” w reżyserii Anny Osławskiej.
Następnego dnia po nie-recitalu aktorka zgodziła się udzielić nam wywiadu. Rozmawialiśmy o samym występie, przygotowaniach do niego oraz rodzinnej atmosferze, która panuje wśród częstochowskich aktorów.
Po wczorajszym występie trudno mi uwierzyć w słowa dyrektora Roberta Dorosławskiego, że jeszcze kilka lat temu uważała się Pani za aktorkę tylko i wyłącznie grającą. Skąd decyzja o realizowaniu siebie również poprzez śpiewanie?
– Właściwie, to nie kilka lat temu, a jeszcze przed rokiem nie wierzyłam, że mogę wyjść przed publiczność i wykonać choćby jeden utwór. Odważyłam się dopiero na listopadowym koncercie dla Marka Perepeczki, gdzie zaśpiewałam utwór Kofty. Nie wyobrażałam sobie piękniejszego prezentu, który, jakby pokonując samą siebie, mogłabym ofiarować naszemu byłemu dyrektorowi. To było specjalnie dla niego. Zresztą, wczoraj również pojawił się ten utwór, również z dedykacją dla Marka Perepeczki. On się zawsze ze mnie śmiał, choć nigdy mnie nie słyszał: “Ty nie śpiewaj, dobrze, ty nie śpiewaj” – bo zawsze mówiłam, że jestem aktorką wybitnie dramatyczną. Jednak każdy w tym fachu powinien się rozwijać, wręcz ma taki obowiązek, zresztą jak w każdym zawodzie. W Teatrze im. A. Mickiewicza zaczęło pojawiać się dużo muzycznych inscenizacji, nie chciałam odstawać od zespołu, pomalutku próbowałam to zmienić. Kiedyś usłyszał mnie Andrzej Młodkowski i namówił mnie do wspólnych prób. Po trzech tygodniach oznajmił mi, że planuje koncert i chce, żebym to ja z nim zaśpiewała. Odpowiedziałam: “Mowy nie ma, to nie wchodzi w rachubę”. Odpuścił wtedy całkowicie, zrozumiał, że potrzebuję dużo więcej czasu. Wkrótce dostałam stypendium artystyczne od prezydenta Częstochowy Tadeusza Wrony, które musiałam sfinalizować przedstawieniem. W naszym spisie znalazło się aż czterdzieści pięć piosenek, ostatecznie wybraliśmy kilkanaście. Nie mogę uwierzyć, że to już jest za mną.
Jednak już wcześniej miała Pani przeprawę ze śpiewaniem na częstochowskiej scenie…
– Tak, gdy robiliśmy “Pożarcie królewny Bluetki”. Grali w tej bajce ze mną Paula Kwietniewska, Antoni Rot i Michał Kula. Gdy otrzymaliśmy teksty na pierwszej próbie czytanej, patrzę – są piosenki, patrzę – Wróżka ma piosenkę. Pierwsza moja myśl to rezygnacja z tej sztuki. Potwornie się przeraziłam, myślałam, że to zepsuję. Reżyserka mnie jednak przekonywała, Paula, Michał i Tosiu mówili: “Poradzisz sobie, spokojnie”. To była jedna piosenka, zresztą bardzo fajna, więc zaczęłam próbować. Paula była konsultantem muzycznym i tak naprawdę, to ona pomagała mi stawiać pierwsze kroki w śpiewaniu na scenie i robiła to ze spokojem i cierpliwością. I kiedy ówczesna dyrektor Katarzyna Deszcz przyszła na próbę generalną, stwierdziła, że moja piosenka jest całkiem dobra, bo śmieszna i zrobiona po aktorsku – byłam już pewna że mogę zaśpiewać dla dzieci.
Jak się Pani pracowało nad wczorajszym materiałem z Andrzejem Młodkowskim?
– Rewelacyjnie! Andrzej jest człowiekiem szalenie cierpliwym i bardzo we mnie wierzył. Poznałam go poprzez Iwonę Chołuj i Bońka Dymarczyka. Wiem, że mnóstwo dziewczyn chce u niego śpiewać. To jest świetny fachowiec, niebywały talent, on gra bez nut, po prostu gra sercem, czuje to. I czuł, że ja potrafię, choć ja w to nie mogłam uwierzyć. Nie-recital, to jest absolutnie jego dzieło. Dużo zrobiła dla mnie też Marzenka Lamch-Łoniewska, której bardzo dziękuję. Przychodziła na moje próby zupełnie prywatnie, korygowała, pomagała dopracować wiele elementów. Ona jest świetnym fachowcem od śpiewu, sama posiada niesamowity głos.
Jaki jest “zakulisowy świat” Teresy Dzielskiej?
– Dokładnie taki, jak na wczorajszym przedstawieniu! (śmiech) Myślę, że jest właśnie “za kulisami”. Ja kocham teatr, bez niego nie umiałabym żyć. Praca na planie filmowym często jest fantastyczna, są większe pieniądze, ale teatr – to teatr. Jak mówił mój mistrz Jerzy Trela: “Prawdziwy aktor musi znaleźć swoje miejsce”, a w tym zawodzie najczęściej jest to właśnie teatr. Ja mam już “swoje miejsce” w Częstochowie, wśród przyjaciół, znajomych, ludzi, którzy są mi bardzo serdeczni. Jest ich naprawdę wiele.
Pani znajomi ze sceny faktycznie zapewnili duże wsparcie, wielu z nich pojawiło się na nie-recitalu…
– Takich rzeczy nie ma na co dzień w innych teatrach, przyszli właściwie wszyscy aktorzy. Ale nie dlatego “Co ona pokaże?” i, żeby liczyć moje potknięcia. Nie! Przyszli, bo wiedzieli, że ja pokonuję samą siebie, wiedzieli, ile ja w to wkładam serca, stresu, wszystkiego. Przed występem przyszli do mnie, do garderoby z kwiatkami, prezentami, naszymi teatralnymi “kopami” na szczęście. U nas w Teatrze kopiemy się trzy razy kolanem po pośladkach. Bardzo mocno trzymali za mnie kciuki. Ja to wiedziałam, czułam to od nich. To jest przyjaźń, tworzymy zespół, tzw. team, tak ma być! W innych teatrach często słyszę że tego nie ma, dlatego tu mi tak dobrze.
Koledzy i koleżanki docenili Pani wysiłek i wręczyli po recitalu “złotą płytę”… Nieczęsto się to zdarza już w dniu debiutu…
– Tak, dostałam cudowną “złotą płytę”, jest to prawdziwy winyl pomalowany złotą farbą. Dostałam ją od Sebastiana Banaszczyka. Zawsze życzliwie się śmiali ze mnie, dogryzali, męczyli. Na przykład Adaś Hutyra mówił: “Terrrenia, już wykupiłem dwa pierwsze rzędy, dla siebie tylko”. W ten sposób mnie odstresowywali. Chcieli, żebym podeszła do tego z dystansem. Bartosz Kopeć zrobił kiedyś takie przedstawienie-show: “Nazywam się Teresa Dzielska – przez nos zaczął mówić i z uroczym wygłupem – i chciałabym Państwu przedstawić swoje ukochane piosenki. To ja teraz dla Państwa zaśpiewam”. Tak naprawdę, to bardzo dużo zawdzięczam Bartusiowi, to on mi wspomniał o stypendium, wysłał mnie do świetnego laryngologa, który mi bardzo pomaga. I ta płyta była absolutnie z miłości, z tego, że jesteśmy bardzo dowcipnymi ludźmi i bardzo dobrze się rozumiemy.
Dlaczego akurat taki dobór repertuaru? Około trzy czwarte piosenek o miłości…
– No tak! Jestem kobietą! Musiało być dużo piosenek o miłości. Ale o miłości w sposób często bardzo żartobliwy, jak na przykład w utworach z Kabaretu Starszych Panów. Tam bardzo dużo było dowcipnych piosenek na ten temat, przedstawionych w krzywym zwierciadle, na poły złośliwie, na poły z uczuciem. Ale wykorzystałam także zupełnie inne teksty. Właściwie każdy z nich jest znany, przede wszystkim aktorom oczywiście. Sięgnęłam po ten repertuar, ponieważ go czuję, wiem, czym on dla mnie jest. Niektóre utwory wykonywałam jeszcze w czasach studenckich, jako prace zaliczeniowe. Dlatego wiedziałam, że będę umiała go przekazać widzom.
Dlaczego NIE-recital?
– Nie jestem piosenkarką, nie jestem wokalistką. Stąd się to wzięło. Nie chciałam tego nazywać recitalem, ponieważ te mogą dawać wokalistki, piosenkarki, które naprawdę potrafią pięknie śpiewać. Ja wykonuję piosenki bardziej aktorsko i bardziej sercem niż wokalnie. Wkładam w to całą siebie, co jest bardzo ważne. To jest pierwsza rzecz, mogę się przyznać też do drugiej. Nie lubię słów “recital” i “recytacja”. Staram się wykonywać piosenki i mówić wiersze.
Dlaczego wybrała Pani taką scenerię, Rekwizytornię?
– Też były dwie przyczyny. Początkowo chciałam to zrobić w Piwnicach Margaux, ale mój dyrektor Robert Dorosławski, za co mu bardzo dziękuję, zaproponował mi, żebym zaśpiewała w Teatrze. Powiedział, że skoro jestem stypendystką, powinno to się odbyć uroczyście, pięknie. Chciał, żebym to zrobiła na małej scenie. Odpowiedziałam: “Absolutnie, to nie wchodzi w rachubę. Ja się nie czuję, żebym mogła wyjść i – właśnie – wykonać recital. Ja tego nie potrafię, ja tego nie zrobię”. Myślałam o Histrionie. Ale padło w końcu na magiczne miejsce w rekwizytorni. Po drugie chciałam, żeby było jak najmniej widzów. Ale dyrektor bardzo ładnie to “obszedł”, bo zrobił dwa nie-recitale (śmiech).
Czy w tym sezonie zobaczymy Panią jeszcze w jakiejś premierze?
– Tak, w “Tajemniczym ogrodzie” (premiera 25. kwietnia br. – przyp. red.). Bardzo sympatyczna, ciepła postać służącej Marty. Właściwie, jeśli lubi się swoją rolę to dużo znaczy, bo ta atmosfera od razu przenosi się na widza. Mam nadzieję, że nie tylko młodzież dorastająca, szkolna będzie przychodziła na te spektakle, ale i dorośli, którzy zechcą przypomnieć sobie lata młodości.
Dziękuję za rozmowę.
rozmawiał:
Łukasz Giżyński