Kolejna odsłona poezji znanej częstochowskiej Poetki
* * *
Dworce, pociągi, światła. Monotonny głos megafonów.
Wśród tych, których nosi i którym się nigdzie nie spieszy,
którzy dążą do czegoś, co przyniesie im ulgę
i tych, co próbują uciec.
Na dworcach jest tylu poranionych.
Chodzą na rękach, stają na głowie,
chłopaki breka tu tańczą najlepiej,
a aktorzy w przejściach podziemnych
grają na full.
Kraków, lato ‘93
* * *
Do Gidel, do Gidel jechali.
Świętą Annę minęli, Świętą Annę pominęli,
Na Gidle, na Gidle jechali.
– Może do niej wstąpimy?
– Innym razem, nie teraz!
Do Gidel, do Gidel spieszyli.
Jechali, jechali, kołowali.
Szukali, błądzili, spieszyli.
Już dzień się pochylił,
już słoneczko zaszło,
drogowskaz na Świętą Annę ujrzeli.
Zmęczeni, radośni do bram Jej nieśmiało stukali:
– Jesteśmy…
* * *
Tartak
Leżą pokotem grube kloce i bale,
sosnowe żerdzie i deski.
Budulec.
Krwawią świeże pniaki.
Nocami świecą tu gwiazdozbiory dzieciństwa.
Pomykają dobroduszne zwierzęta.
Kwilą ptaki.
* * *
Tak nisko stały dziś obłoki. Na wyciągnięcie ręki.
Niebo ogromne nade mną. Jego ocean bez końca.
I słońce o blasku tak ostrym.
Byłam tylko dzieckiem, które idzie
samo długą, pustą ulicą.
A ulice zdawały się nagie.
Szłam pod obłokami sama.
Nade mną
tylko nieba metaliczne światło.
* * *
Wypluwały nas falami samoloty, autokary, hotele.
Witały chimery ulic i owacje gołębi nad placem.
Pulsował w nas głęboki, nieokreślony zachwyt,
w nim byliśmy u siebie.
Przegrywały dalekie ojczyzny z całą tą cudowną,
wstrząsającą ułudą, przesadą życia.
Wśród oczekiwania na coś, co nie nadchodzi
komu, czemu tak biegłam naprzeciw?
Och, najeść się, nasycić światem.
Ten ruchliwy wiek.
Wenecja, czerwiec ‘98
* * *
Wołały mnie
rojące się od świateł miasta,
kosmiczny poszum tuneli,
szerokie łożyska rzek.
Porywał wartki nurt przelewających się tłumów.
Na chwilę zapominałam
o swoim brzemieniu.
* * *
Ujęta w karby granitu stalowoszara potęga.
Bulwary. Bulwary bez końca… Snują się zakochani.
W popołudniowym słońcu jaskrawa plama portu.
Największe w Alpach, bodaj w Europie Zachodniej.
Połyka setki rzek, we Francji przepływa przez nie Rodan.
Za nami w parku nabrzeża nadnaturalnej wielkości
alegoryczne posągi.
W głębi – Genewa.
Musuje wietrzyk.
Przenika suknie i włosy intensywny aromat powietrza.
I zagarnia nas w swe posiadanie emanacja siły tej wody.
Znów czuję ukąszenie bólu.
Więc może istnieć, istnieje, tak obojętne, tak niemal wzgardliwe piękno.
Nad Jeziorem Genewskim, lato 2004
* * *
Tron Niepokalanej z Dzieciątkiem
usytuował na wzgórzu.
A wzgórze miastem opasał.
Stąd oręduje za nami.
Tu nasze centrum świata.
* * *
Przed podróżą w nieznane,
życiowym egzaminem,
gdy leczę rany, które zadali mi ludzie,
by usłyszeć, że masz we mnie upodobanie,
jestem z Tobą na Górze Tabor,
jestem z Tobą w rzece Jordan.
Jestem u Ciebie na Jasnej Górze.
* * *
Wytapia nas jak srebro.
Wypławia. Przesiewa.
Jedną ręką chłoszcze, a drugą prowadzi.
Nagłym ocknięciem obudzi po nocy.
I szuka w naszych ranach.
I na myśl przywodzi
to, cośmy goniąc utracili z oczu.
* * *
Zdawało im się.
Zwiodła ich własna chytrość.
Złudzenie panowania nad swoim życiem.
Aż nagle w połowie zabawy
otwarły się oczy.
I zobaczyli swój błąd.
Ulewa, ulewa. Chłosta ulewy za oknem.
* * *
Co nie jest Tobą – jest gonitwą,
przelotną chwilą, widowiskiem.
Wiatrem i dymem.
Mgłą.
Panie. Tyś lek na całe zło.
Bezpieczna droga.
Port.
* * *
Jeszcze trwa noc, lecz skrajem snu pomyka już łasiczka myśli.
Zwinięta w kłębek słucham własnego tętna, szumu krwi, bicia serca.
Pulsują tam i płyną wszystkie udręki przeszłości,
przeczucia, zwątpienia, opłakiwanie marzeń.
Nieuleczalna nadzieja.
Cóż to za wróżka pochyliła się kiedyś nad kołyską
i popatrzyła na dziecko swymi ciemnymi oczyma ?
Za oknem przeciągle, wysoko zakwilił pierwszy ptak.
Umilkł.
Jeszcze noc, ale już wkrótce zacznie świtać.
* * *
W świecie, w którym zło
ma pełne prawo obywatelstwa
i przechadza się na koturnach
za wielkie uchodząc w oczach ludzi,
a dobro przemyka się chyłkiem pod ścianą,
zajmuję wypróbowane
ostatnie miejsce.
Nazywają to wolnością
lub wysokim stopniem rezygnacji.
* * *
Powstaje przez trawienie.
I powoli odsłania się rysunek.
Jeszcze zatarty, zamglony. Wilgotny.
W niektórych miejscach chropowatość blizn.
Ślady ostrej igły. Bezpośrednie cięcia.
Jeszcze różnice tonów.
Ale już Artysta zatrzymuje się. Chwila ulgi,
gdy spogląda na dzieło.
A Ty Matko uspokajasz bóle.
Na ropiejące kładziesz rany swoje balsamy i maści.
Cuda czynisz.
Anna Purska – Dr n. hum., historyk literatury, kulturoznawca, publicystka, poetka, malarka. Autorka wstępów do katalogów i recenzji z wystaw plastycznych w prasie regionalnej oraz cyklu prelekcji o Witkacym. Autorka artykułów naukowych i esejów publikowanych m.in. w „Zeszytach Naukowych” WSP w Częstochowie, w Księdze Pamiątkowej „Dziedzictwo kulturowe utrwalone w języku” WSP Częstochowa 1998, „Przeglądzie Humanistycznym”, „Literaturze”, „Fantastyce”, „Niedzieli”, „Alejach 3”. Poezje publikowała w czasopismach ogólnopolskich i regionalnych, m.in. w „Życiu Literackim”, „Kulturze”, „Literaturze”, „Nowym Wyrazie”, „Sycynie”, „Stronach”, „Liście do Pani”, „Niedzieli”, „Alejach 3”, „Gazecie Częstochowskiej” i na falach radiowych. Laureatka I Konkursu Poetyckiego im. H. Poświatowskiej i XXIII Łódzkiej Wiosny Poetów.