Czarodziej ringu


Któż ze średniego pokolenia nie pamięta pięknych, widowiskowych, często porywających pojedynków toczonych przez Jerzego Kuleja? Walczył dynamicznie, ostro ale uważnie i rozsądnie. Starał się narzucać przeciwnikom swój, jakże charakterystyczny, styl. I wygrywał, nie dając żadnych szans rywalom.

Któż ze średniego pokolenia nie pamięta pięknych, widowiskowych, często porywających pojedynków toczonych przez Jerzego Kuleja? Walczył dynamicznie, ostro ale uważnie i rozsądnie. Starał się narzucać przeciwnikom swój, jakże charakterystyczny, styl. I wygrywał, nie dając żadnych szans rywalom.
Dwukrotnie był mistrzem olimpijskim, a takim osiągnięciem może się poszczycić tylko niewielu sportowców na świecie. Zdobył złoty krążek Igrzysk w Tokio w 1964 roku, a następnie powtórzył ten sukces w Meksyku cztery lata później. Dwukrotnie też triumfował w mistrzostwach Starego Kontynentu. Jego kolekcję zdobią medale mistrzostw Polski.
Przyszły mistrz uczył się pięściarskiego abecadła pod fachowym okiem Wincentego Szyińskiego. Z wielkim sentymentem wspominał z resztą te czasy, kiedy po raz pierwszy spotkaliśmy się przed laty w warszawskiej kawiarence “Emilka”. Nie krył związków z rodzinnym miastem, a także ogromnej sympatii do swego pierwszego nauczyciela.
Początki kariery sportowej Jerzego Kuleja były typowe. Jak większość młodych chłopców interesował się piłką nożną. W końcu za namową kolegów trafił do sekcji bokserskiej Startu Częstochówka. Wspólnie ze sporą grupą adeptów walki na pięści poznawał ten sport, uczył się techniki i co ważne – myślenia na ringu. Zapewne nieliczni tylko pamiętają debiutancki pojedynek przyszłego mistrza olimpijskiego. Takim sprawdzianem były mistrzostwa “pierwszego kroku bokserskiego”. Kulej we wstępnej rundzie wygrał z Pułasnikiem z LZS Gnaszyn. W następnej walce musiał jednak uznać wyższość swojego kolegi klubowego Ryszarda Kozaka.
Pierwszym znaczącym sukcesem młodego zawodnika był tytuł mistrza Śląska juniorów. Później powtórzył to osiągnięcie i w nagrodę wyjechał na obóz przedolimpijski do Lublina. Sprawił tam nie lada sensację, wygrywając dwie walki, między innymi z reprezentantem Polski. Otrzymał za to ogromną torbę…czekoladowych cukierków.
Nie minął tydzień od zakończenia obozu, a w Starcie zadzwonił telefon. Przedstawiciel Polskiego Związku Bokserskiego nie wdając się w dyskusję poinformował, że Kulej ma walczyć następnego dnia w Warszawie. Pojechał. W ringu spotkał się z Kamińskim z Bydgoszczy. Pojedynek nie wyłonił zwycięzcy, ale bezpośrednio po walce, kapitan sportowy PZB p. Cendrowski pogratulował obiecującemu pięściarzowi dobrego występu. Jerzy musiał rzeczywiście pozostawić po sobie dobre wrażenie, skoro niebawem powołany został do reprezentacji na międzypaństwowy mecz Polska-Jugosławia. Na ringu w Bydgoszczy spotkał się w wadze lekkiej z Viticem. Nie pozostawił najmniejszej wątpliwości kto jest lepszy. Jugosłowianin dwukrotnie leżał na deskach. Mecz ten transmitowano przez radio, a spiker wprost rozpływał się w pochwałach. Vitic w uznaniu klasy Kuleja podarował mu po meczu piękną aktówkę.
W barwach Startu stoczył nasz olimpijczyk około 100 walk. Mieszkając już w Warszawie przyjeżdżał na mecze do Częstochowy. Na wyjazd do stolicy namówił go członek Zarządu Rady Głównej Zrzeszenia “Start” p. Marciniak. Ułatwił Jerzemu podjęcie nauki w warszawskim technikum.
Późniejszy okres kariery jest szeroko znany. Pisano o nim wielokrotnie. Dlatego też celowo skupiłem się na początkach przygody z boksem wielkiego pięściarza. Ogromną satysfakcję sprawiło mu, jak mi powiedział, zajęcie drugiego miejsca za Ireną Szewińską w plebiscycie na najlepszego sportowca 40-lecia. Głosowali przecież kibice, dla których, jak widać jego sukcesy wciąż są żywe.

RAFAŁ NIWICKI

Podziel się:

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *