Wulgarny wyskok dyrektorki poznańskiego Teatru Ósmego Dnia, uwłaczający następcy św. Piotra – papieżowi Franciszkowi – to żałosna kulminacja dewaluacji sztuki i kultury w ogóle.
Obscena, wulgaryzm i profanacja, wzorem „światłych” krajów zachodniej Europy, już dawno zdominowały ten obszar życia społecznego w Polsce. Dzisiaj, by zaistnieć w naszym kraju, trzeba szokować. Nikt przecież nie będzie mówił o cnotliwych, prawych, szlachetnych. To nuda. Zainteresowanie mediów, a w ślad za tym „sławę” i „uznanie”, zyskuje się przykuwając uwagę dziennikarzy machaniem sztucznym penisem, obrzucając publiczne osoby inwektywami i niecenzuralnymi wyrazami czy profanując Krzyż męskimi utensyliami.
I czyż nie tak się zadziało z dyrektorką teatru? Do tej pory była znana, między innymi, z tego co napisał Andrzej Horubała w ostatnim numerze „Do rzeczy”, gdy przypomniał i docenił „Wzlot Teatru Ósmego Dnia”, spektakl pochodzący z roku 1982 „gdzie w pięknych songach do wierszy Osipa Mandelsztama młodziutka i piękna Ewa Wójciak hipnotyzowała publiczność, tworząc jedno z najwspanialszych widowisk teatru stanu wojennego”. I okazuje się, że tamta, całkowicie zasłużona i chwalebna sława, Ewie Wójciak nie wystarcza. Dzisiaj huczy na jej temat w mediach – w Polsce, a może już i w całej Europie – z powodu jednego popisu. Całkowicie zasadną krytykę jej prostackiego zachowania w obronę wzięli czciciele intelektualnej nowomody, walczący o sobie tylko przyznaną wolność słowa. Za to po uszach, za brak tolerancji i wstecznictwo, dostaje się wyznającym ogólnie przyjęte zasady bon tonu, bo dla współczesnej awangardy kindersztuba to przeżytek.
Ale nie ma zgody na urąganie wartościom. Może nadszedł już najwyższy czas, by profanatorzy ustalonego od wieków porządku rzeczy, dali sobie wreszcie zasłużony spokój. Czym ich przekonać? Zarzut bezwstydu, a nawet bluźnierstwa, ich nie rusza. To może: kiczu, banału, wtórnictwa i śmieszności?
URSZULA GIŻYŃSKA