Kontra z lewej – JAROSŁAW KAPSA
Dworzec kolejowy z odjechanymi pociągami; autobusy przybywające tu tak rzadko, że łatwiej złapać grypę niż okazję… Szczerzące szklane zęby wybitych okien, połamane ławki i rachityczne chwasty na zaśmieconym skwerze… Nic tylko pić.
A dworzec zawarł w sobie resztki świetności. Długi czerwony budynek, od strony peronu podcienie drewnianych wiat. Zapisany, a jakże, w rejestrze zabytków. Dworzec kolejowy “Maczki – Granica”. Znacie tę nazwę…
Wszak gdy w rozkwit wkroczyła epoka żelaza i pary, gdy w Królewstwie Polskim zbudowano pierwszą linię kolejową, miejsce to stało się szczególne. Zacne towarzystwo koleją wiedeńską wyruszało na południe, przez Radomsko, Częstochowę, Zawiercie, Sosnowiec. Tu, w przysiółku Maczki była Granica. Tak też nazwana stację kolejową (Maczki w jej nazwie użyto dopiero po I wojnie światowej). Tu kończyła się linia “wiedenki”. Dalej można było jechać pruskimi liniami na Mysłowice, Gliwice, Opole, Wrocław; bądź cesarsko-królewskimi na Kraków, Lwów lub przez Łupków na Budapeszt. Na Granicy celnicy z trzech państw sprawdzali ręcznie wypisane paszporty, mowa kolejarzy mieszała słowa czterech języków.
Maczki, Kaczki, Dziwaczki…
Cieszyła oczy ta stacja, gdym w latach siedemdziesiątych jeździł do Krakowa. Jedyny znany mi dworzec, na którym dumnie prężył się wizerunek orła w koronie. Pozostawionego tu od lat przedwojennych, zapomnianego na coraz bardziej zapominanym dworcu. Były tu jeszcze warsztaty kolejowe, szkoła kolejowa. Kilka nowszych bloków i kilka starych “familoków”, w których Gomułka osiedlił Cyganów (Romów – jak się dziś mówi poprawnie). Linguster posadzony na skwerku, bielona toaleta o kucanej technologii i wina owocowe stające pod zielonymi ławeczkami.
Było… Dworzec stoi zamknięty na cztery spusty. Po diabła dworzec, gdy na przystanku Maczki przystają dwa osobowe na dobę. Autobusy rzadko tu zaglądają, bo ani tu nikt nie przyjeżdża, ani nie wyjeżdża.
Żywą duszą na dworcu są cztery wkwaterowane tu rodziny emeryckie. Problem z nimi, bo nie opłaca się dla nich dostarczać na dworzec ciepła, prądu i wody. Czeka się zatem, by wymarli w spokoju… Nie ma tu nawet bezdomnych, bo jaki bezdomny wyżyje w opustoszałym miasteczku.
Oglądałem pustkę w halach częstochowskiej fabryki włókienniczej. Gdy stały tam jeszcze XIX-wieczna krosna do tkania juty, zdziwione swoim bezruchem. Oglądałem ruiny wyburzanej stalowni w centrum Chorzowa, hale zamkniętej fabryki samochodów w Nysie, błądziłem już po zakamarkach niewybudowanego szpitala…
Nigdzie nie znalazłem takiej atmosfery zdychania jak na dworcu Maczki _ Granica. W każdym innym miejscu tliła się resztka nadziei, czasem głupiej, naiwnej, tej w zielonej sukience, ale budzącej błysk w oczach.
Tu w Maczkach nadzieja odjechała wraz z pociągami. Ile jest takich miejsc z odjechanymi pociągami?
JAROSŁAW KAPSA