OBRONA CZĘSTOCHOWY


– Kończy się kadencja Parlamentu, który wraz z ustępującym rządem zlikwidował województwo częstochowskie. Jak Pan, jako ówczesny wojewoda, czuł się i czuje w roli likwidatora województwa?
– Zaczął Pan rozmowę od insynuacji. Może nie byłem jedynym politykiem, broniącym do końca województwa, ale na pewno jedynym, który poniósł za to karę. Przez rok pozostałem bez pracy, zniosłem wiele upokorzeń, a premier, z powodu przecież mojej osoby przez półtora roku nie podejmował decyzji w sprawie drugiego wicewojewody śląskiego.
– Co zatem konkretnie Pan uczynił dla obrony województwa częstochowskiego?
– Wojewodą częstochowskim zostałem 17 grudnia 1997 roku. Piętnaście minut po odebraniu nominacji byłem już w Ministerstwie Spraw Wewnętrznych i Administracji, gdzie natychmiast zacząłem “odkręcać” sprawę częstochowskiego Wojewódzkiego Przedsiębiorstwa Energetyki Cieplnej, przygotowanego już proceduralnie przez mojego poprzednika i ówczesny Zarząd Miasta do przekazania niemieckiej spółce MFV. Po dobrych i skutecznych rozmowach w MSWiA wróciłem do Częstochowy prawie w nocy. A nazajutrz zacząłem urzędowanie od wywiadów i publicznych wypowiedzi na temat konieczności utrzymania województwa częstochowskiego. W ciągu trzech pierwszych tygodni wojewodowania było tych wypowiedzi około czterdziestu. Myślę, że w dużym stopniu sprokurowałem faks premiera, wysłany zresztą do wszystkich wojewodów, z kategorycznym zakazem wypowiadania się w obronie tzw. zagrożonych województw.
– Jak Pan zareagował?
– Zrozumiałem ten zakaz po swojemu. I ukułem pewną formułę, bardzo często wypowiadaną wobec, przede wszystkim, dziennikarzy, iż “lojalność wobec rządu nie pozwala mi na publiczne mówienie o tym, co robiłem i robię na rzecz utrzymania województwa częstochowskiego”.
– Machiavelli słysząc te słowa stanąłby zapewne na baczność. Ale mówiąc poważnie… co Pan zrobił?
– Do Częstochowy, na moje zaproszenie, zaczęli zjeżdżać ministrowie i inni członkowie rządu. W okresie 5 miesięcy – co najmniej trzydziestu. Wizyty robocze i kurtuazyjne – rozmowy, przekonywania, argumenty za utrzymaniem województwa. Wszyscy goście wykazywali zrozumienie, potakiwali, obiecywali przenosić nasze argumenty do centrali, utrzymywali przynajmniej, że sprawa naszego województwa nie jest jeszcze przesądzona. W każdym razie, w Warszawie zrobił się szum. I znów jestem przekonany, iż walnie przyczyniłem się do kolejnego zakazu premiera, tym razem dla ministrów: wyjazdów do “zagrożonych” województw. Zakaz był skuteczny. Taki, na przykład, minister Ryszard Czarnecki nie dał się już namówić do przyjazdu do Częstochowy.

– Kończy się kadencja Parlamentu, który wraz z ustępującym rządem zlikwidował województwo częstochowskie. Jak Pan, jako ówczesny wojewoda, czuł się i czuje w roli likwidatora województwa?
– Zaczął Pan rozmowę od insynuacji. Może nie byłem jedynym politykiem, broniącym do końca województwa, ale na pewno jedynym, który poniósł za to karę. Przez rok pozostałem bez pracy, zniosłem wiele upokorzeń, a premier, z powodu przecież mojej osoby przez półtora roku nie podejmował decyzji w sprawie drugiego wicewojewody śląskiego.
– Co zatem konkretnie Pan uczynił dla obrony województwa częstochowskiego?
– Wojewodą częstochowskim zostałem 17 grudnia 1997 roku. Piętnaście minut po odebraniu nominacji byłem już w Ministerstwie Spraw Wewnętrznych i Administracji, gdzie natychmiast zacząłem “odkręcać” sprawę częstochowskiego Wojewódzkiego Przedsiębiorstwa Energetyki Cieplnej, przygotowanego już proceduralnie przez mojego poprzednika i ówczesny Zarząd Miasta do przekazania niemieckiej spółce MFV. Po dobrych i skutecznych rozmowach w MSWiA wróciłem do Częstochowy prawie w nocy. A nazajutrz zacząłem urzędowanie od wywiadów i publicznych wypowiedzi na temat konieczności utrzymania województwa częstochowskiego. W ciągu trzech pierwszych tygodni wojewodowania było tych wypowiedzi około czterdziestu. Myślę, że w dużym stopniu sprokurowałem faks premiera, wysłany zresztą do wszystkich wojewodów, z kategorycznym zakazem wypowiadania się w obronie tzw. zagrożonych województw.
– Jak Pan zareagował?
– Zrozumiałem ten zakaz po swojemu. I ukułem pewną formułę, bardzo często wypowiadaną wobec, przede wszystkim, dziennikarzy, iż “lojalność wobec rządu nie pozwala mi na publiczne mówienie o tym, co robiłem i robię na rzecz utrzymania województwa częstochowskiego”.
– Machiavelli słysząc te słowa stanąłby zapewne na baczność. Ale mówiąc poważnie… co Pan zrobił?
– Do Częstochowy, na moje zaproszenie, zaczęli zjeżdżać ministrowie i inni członkowie rządu. W okresie 5 miesięcy – co najmniej trzydziestu. Wizyty robocze i kurtuazyjne – rozmowy, przekonywania, argumenty za utrzymaniem województwa. Wszyscy goście wykazywali zrozumienie, potakiwali, obiecywali przenosić nasze argumenty do centrali, utrzymywali przynajmniej, że sprawa naszego województwa nie jest jeszcze przesądzona. W każdym razie, w Warszawie zrobił się szum. I znów jestem przekonany, iż walnie przyczyniłem się do kolejnego zakazu premiera, tym razem dla ministrów: wyjazdów do “zagrożonych” województw. Zakaz był skuteczny. Taki, na przykład, minister Ryszard Czarnecki nie dał się już namówić do przyjazdu do Częstochowy.
– Czy próbował Pan rozmawiać z samą “górą”, z Premierem?
– Wobec Premiera osobiście, w cztery oczy, argumentowałem za utrzymaniem województwa częstochowskiego – parokrotnie. Jedna rozmowa miała specjalny charakter. Wybrałem szczególny moment: dzień głosowania w Senacie nad już przegłosowanym w Sejmie – niekorzystnym dla Częstochowy projektem ustawy. Z samego “biurowego” rana, tuż po siódmej, zadzwoniliśmy do kancelarii Premiera z jasno sprecyzowanym komunikatem: wojewoda częstochowski prosi o natychmiastowe spotkanie z Panem Premierem z powodu okoliczności o kluczowym, strategicznym znaczeniu dla polskiej racji stanu. W otoczeniu Premiera – konsternacja. Przecież to, co powiedziałem brzmiało jak zaklęcie, którego nie sposób zlekceważyć. Po kwadransie, może dwóch, oddzwania rzecznik rządu, minister Jarosław Selin. Nie pyta oczywiście o temat rozmowy, tylko mówi: panie wojewodo, proszę jechać, ale zdaje Pan sobie sprawę, iż całą polityczną odpowiedzialność bierze Pan na siebie; do Warszawy jedzie Pan jako wojewoda… tu zawiesił głos… po drodze otrzyma Pan telefonicznie termin przyjęcia.
– Dostał się Pan do Premiera?
– Tak. Za Piotrkowem otrzymuję informację: trzynasta piętnaście. Wchodzę. Premier przyjął mnie w swym gabinecie i zaprosił do maleńkiego stoliczka, na którym, za chwilę, z trudem zmieściły się dwie filiżanki kawy.
Zaczęła się rozmowa. Mogę powiedzieć, że przygotowywałem się do niej kilka miesięcy: intelektualnie, moralnie, psychicznie. Wiedziałem, że to musi nastąpić, kiedy postawię wszystko na jedną kartę, dając sobie zresztą nie więcej, niż pięć procent szans na odwrócenie biegu wydarzeń.
Premier pozwolił mi mówić – długo, bodaj dwadzieścia pięć minut. Duchowa stolica Polski. Tożsamość narodowa. Imponderabilia. Interes narodowy. Szacunek dla Polski w świecie. Racja stanu. Kiedy skończyłem, Premier wstał i okrążając mnie, wiercącego się przy stoliczku, replikował.
Otrzymałem wiele komplementów. Usłyszałem, że mam w gruncie rzeczy rację – moralną. I dowiedziałem się, że na pewno nie mam racji – politycznej. Bo jedna jest praktyczna, polska racja stanu – trwałość koalicji AWS z Unią Wolności, która na pozostawienie województwa częstochowskiego po prostu się nie godzi.
Audiencja była skończona. Wyszedłem od Premiera po trzydziestopięciominutowej rozmowie. Minąłem w sekretariacie dwóch zniecierpliwionych, konstytucyjnych ministrów i grupkę BOR-owców, wszystkich zdumionych, iż ktoś tak niespodziewanie i zapewne bez superważnego powodu zabrał Premierowi aż tyle czasu.
Wróciłem do Częstochowy. Jako wojewoda.
– Czy przedsięwziął Pan jeszcze jakieś kroki dla obrony województwa?
– Za niedługo potem był wyrok, a właściwie egzekucja. Utrata województwa. Pozostało bronić ze stanu posiadania, co się tylko da…
– To znaczy?
– Dosłownie w kilka dni po ostatecznym przyjęciu przez Sejm reformy administracyjnej, jeszcze w trakcie własnego urlopu, pojechałem do wojewody katowickiego Marka Kempskiego. Był ze mną poseł Marek Wójcik. Chciałem bowiem administracyjny kontekst rozmowy z Kempskim wzmocnić politycznym. Moje postulaty brzmiały: pełnoprawna delegatura Urzędu Wojewódzkiego w Częstochowie, częstochowscy szefowie poszczególnych wydziałów delegatury w randze zastępcy dyrektora, niektóre wydziały Urzędu Wojewódzkiego i inspekcje wojewódzkie – przeniesione do Częstochowy, ilość etatów w samej tylko delegaturze – około 160. Kempski w zasadzie nie sprzeciwiał się tym propozycjom. Był początek sierpnia 1998 roku; grał wtedy jeszcze rolę dobrego wujka. Starał się nie zadrażniać sytuacji; węszył… Zaproponowałem również, by statut przyszłej częstochowskiej delegatury opracowali wspólnie, bez niczyich nacisków, dyrektorzy z obu urzędów wojewódzkich: katowickiego i naszego. Kempski przystał i na to.
– Jaki był rezultat?
– Dobry. Nad statutem przyszłej delegatury dyrektorzy naprawdę pracowali partnersko. Zdarzały się i takie sytuacje, gdy ci z Katowic proponowali przeniesienie części kompetencji do Częstochowy – doceniając tym samym obiektywnie klasę naszych urzędników.
– Sielanka?
– Była pozorna i nie trwała długo. Jednakże zyskałem jeden atut do dalszej gry: projekt statutu częstochowskiej delegatury. Bardzo dla nas korzystny.
– Czy został wdrożony?
– To było już, niestety, zadanie dla kogoś innego. Reforma administracyjna nabierała tempa. Na początku listopada 1998 roku zadebiutował w roli pełnomocnika rządu, odpowiedzialnego za zmiany administracyjne w województwach: bielskim, częstochowskim i katowickim – wysoki urzędnik MSWiA, minister Kazimierz Ferenc. Jego uprawnienia były imponujące; zachowywał się jak dyktator. Miał przy tym jasną koncepcję swej roli – doprowadzić do pełnej unifikacji przyszłego województwa śląskiego, przez co rozumiał całkowitą koncentrację w Katowicach, nie tylko władzy, ale w praktyce wszelkich urzędniczych kompetencji.
– Czyli?
– Nie mogłem do tego dopuścić. Od dyskusji, sporów szybko doszło do konfrontacji. Ja broniłem koncepcji 150-160 osobowej, pełnowartościowej delegatury, Ferenc zaś upierał się przy pozostawieniu w Częstochowie, co najwyżej, 40-45 urzędników o wyłącznie usługowych – na przykład: paszporty – kompetencjach.
– Jak się rozstrzygnął ten spór?
– Nastała już pierwsza dekada grudnia. Ferenc spieszył się z zatwierdzeniem statutu Śląskiego Urzędu Wojewódzkiego, za co był odpowiedzialny. Zwołał więc do Katowic specjalnie temu poświęconą naradę, z udziałem wojewodów: bielskiego, częstochowskiego i katowickiego. Zaczął ode mnie: “No, panie wojewodo, zdecydujemy dzisiaj jakie kompetencje i ilu urzędników pozostanie w Częstochowie. Postąpimy tak: jeżeli pan mnie przekona, że jakaś kompetencja będzie lepiej wykonywana w Częstochowie niż w Katowicach, to ja to panu zostawię; jeżeli nie – etat przechodzi do Katowic”. Wiedziałem, że to pułapka, że pan minister, który zresztą zaprosił na tę naradę większość katowickich dyrektorów, zawsze zdoła mnie “przekonać”. Odpowiedziałem: “Panie ministrze, nie jestem przygotowany do tej rozmowy”. Ferenc krzyknął: “Pan mi odmawia współpracy”. “Nie, panie ministrze – powtórzyłem – nie jestem do tej rozmowy przygotowany, podobnie jak Pan”. Zaskoczyłem Ferenca, dlatego szybko ciągnąłem dalej: “Panie ministrze, to nie praca dla nas, cała robota została już kilka miesięcy temu wykonana – przez dyrektorów urzędów z Katowic i Częstochowy i z ich wyliczeń wynika, że w częstochowskiej delegaturze musi pracować 160 osób”.
Po moim głosie zaległo milczenie. Minister Ferenc zakończył naradę. Wiedziałem, że udało mi się zatrzymać w Częstochowie sto urzędniczych etatów. Powetował sobie Ferenc to ustępstwo w innej sprawie. Zarówno on, jak i, zwłaszcza, jego szef, wicepremier Janusz Tomaszewski byli zdecydowanymi przeciwnikami delegatur, które w rezultacie nie powstały nigdzie w Polsce.
– Czy były jakieś reperkusje pańskich polemik z ministrem Ferencem?
– Działo się to na oczach wojewody Marka Kempskiego, który zresztą w listopadzie i grudniu dmuchał w jedną trąbę z ministrem Ferencem. A sam minister? Pamiętam jego słowa podczas pożegnalnego opłatka, z premierem Jerzym Buzkiem i tysiącem gości, na Zamku Królewskim w Warszawie, tuż przed Świętami Bożego Narodzenia. “Cóż, stało się tak, jak pan chciał, panie wojewodo, ale od stycznia pan przestaje być wojewodą, a ja zostaję”.
– Czy jest coś, czego Pan żałuje, że nie zrobił dla obrony województwa?
– Ależ Panie redaktorze! Ja dla obrony województwa robiłem wyłącznie rzeczy, których albo nie powinienem, albo nie musiałem robić. Pamiętam te tomy merytorycznych opracowań w obronie województwa, które powstały w moim urzędzie. Pamiętam, że w przeddzień zapowiadanej manifestacji częstochowian, w obronie województwa, przed Sejmem Rzeczpospolitej z przerażeneim dowiedziałem się, że nie ma komu i czym jechać do Stolicy. Dopiero na moje polecenie dwaj urzędnicy wojewody: Artur Warzocha i Dariusz Ciszewski błyskawicznie “pozyskali” dwa autokary, a studentów “dostarczył” rektor Andrzej Dziewiątkowski z Wyższej Szkoły Zarządzania.
– Nie wspomina Pan o roli parlamentarzystów w obronie województwa?
– I nie będę wspominał. Niech każdy mówi za siebie, tym bardziej, że to parlament i parlamentarzyści ponoszą wyłączną odpowiedzialność za kształt reformy administracyjnej, bo to oni go dyskutowali i podjęli ostateczną decyzję. I muszę jeszcze jedno, z naciskiem, podkreślić. Moją rolą, dla pomyślności mieszkańców regionu, było administrowanie, a zadaniem, żeby to robić dobrze. I tak się działo. W 1998 roku częstochowski Urząd Wojewódzki, według publicznie wygłaszanych ocen przez Premiera i ministrów, należał do najlepiej zarządzanych w kraju.
– I na koniec pytanie, które paść musi. Co należy czynić, żeby Częstochowa z powrotem stała się stolicą województwa?
– Przede wszystkim, chcę dobitnie powiedzieć, że taki kierunek starań całej częstochowskiej społeczności uważam za konieczność. Dlatego sądzę, że powinniśmy czynić wszystko, by Częstochowa konsekwentnie i systematycznie odzyskiwała swe instytucjonalno-administracyjne znaczenie. Na przykład: z racji naturalnych uwarunkowań powinny się u nas znaleźć wszystkie administracyjne służby i inspekcje wojewódzkie, pracujące na rzecz rolnictwa. Powinien natychmiast powrócić do Częstochowy gospodarczy Sąd Rejestrowy, a centralne, biurokratyczne lobby powinno natychmiast zaprzestać blokowania powołania państwowego Uniwersytetu Częstochowskiego. Na rzecz tych i innych celów, tak istotnych dla rejonu częstochowskiego, usilnie pracuję. I będę to czynić nadal, z pełną determinacją.
– Dziękuję za rozmowę.

ANDRZEJ KAWKA

Podziel się:

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *