Jacek Bogatko, dyrektor Aeroklubu Częstochowskiego, choć mieszka w Gliwicach, z urodzenia jest częstochowianinem. Ma 49 lat. Jest żonaty i ma dwoje dzieci: 22-letniego syna – Kubę, muzyka rockowego i 20-letnią córkę Agatę.
Co zainspirowało Pana do latania?
– Zamarzyłem o lataniu, gdy w wieku dziesięciu lat zachorowałem na ospę. Rozbudziła się wówczas we mnie lotnicza fantazja.
I w efekcie dzisiaj jest Pan dyrektorem Aeroklubu Częstochowskiego.
– To akurat nie ma nic wspólnego z lataniem.
Jak zatem przebiegała Pana sportowa droga?
– Naukę latania zacząłem w 1979 roku, w liceum, chodziłem do „Sienkiewicza”. Zrobiłem kurs szybowcowy w Aeroklubie Częstochowskim, szkolił mnie Zdzisław Morawski. Po maturze przeszedłem szkolenie samolotowe. Gdy dostałem się na Wydział Budowy Maszyn na Politechnice Częstochowskiej zacząłem aktywnie latać na samolotach i szybowcach. To dwie moje pasje. Na samolotach kręciłem akrobacje, a na szybowcach latałem na tzw. przeloty. Szybowce dają wiele doznań estetycznych oraz emocji, podczas takiego lotu człowiek zależy tylko od siebie.
Jak wspomina Pan swoje pierwsze loty i akrobacje?
– Na pewno pierwsze loty wyzwalają ogromne emocje, są obawy, czasem strach. Ja natomiast nigdy nie miałem żadnych problemów. Od pierwszego razu była to radość i ekscytacja.
Dla mnie latanie na szybowcach jest sztuką, a na samolotach – rzemiosłem. Pilot szybowca musi mieć dużą wiedzę na temat meteorologii, o tym jak przebiegają procesy atmosferyczne, rozwijają się chmury, kształtuje pogoda. W samolocie latanie jest prostsze: jest silnik, odpala się go i leci się.
Co się myśli w szybowcu będąc w górze zdanym na siebie i wiatr?
– Zapraszam na lot. To trzeba osobiście doświadczyć. (śmiech). Jak się odrywa od ziemi, to wszystko, co na niej się dzieje staje się mało ważne. Jestem ja, szybowiec i przestrzeń, którą próbuję w miarę szybko pokonać. Fantastyczna jest obserwacja zmian zachodzących w chmurach oraz kolorów ziemi. To jest po prostu piękne.
Które sukcesy sportowe są dla Pana najważniejsze?
– Miałem kilka sukcesów w sportach lotniczych. W latach 1983-86 byłem członkiem kadry juniorów w akrobacji samolotowej. W latach 80. latałem też intensywnie jako pilot szybowcowy. Najlepszy wynik sportowy, to wicemistrzostwo Polski juniorów w lataniu rajdowo-nawigacyjnym w 1986 roku, który jako nawigator zdobyłem z Krzysztofem Konieckim.
Ma Pan jeszcze jakieś marzenia związane z lotnictwem?
– Tak. W mojej ukochanej dyscyplinie akrobacji samolotów nie udało mi się odegrać wielkiej roli. Teraz moim marzeniem jest, by w akrobacji szybowcowej zrobić wartościowy wynik na zawodach.
Zajmował się Pan również szkoleniem. Co przekazuje Pan swoim uczniom?
– Jestem instruktorem pierwszej klasy szybowcowej. Od 2008 roku byłem społecznym instruktorem szybowcowym w Aeroklubie Częstochowskim, spędzałem z uczniami w powietrzu około 200 godzin rocznie. Obecnie – niestety – brakuje mi na to czasu, ale z pewnością wolę być pilotem, niż dyrektorem. Uczniom próbuję pokazać piękno latania, by zwracali uwagę również na to, co jest za kabiną. W lataniu na szybowcach ważne jest to, co dzieje się na zewnątrz. To jak ciągle zmieniająca się galeria pięknych obrazów.
Czy oprócz latania ma Pan jeszcze inne pasje?
– Nagrywałem piosenki, trochę pisałem. Takie tam… Zawsze się śmieję, że studiowałem na Politechnice, a wszystkich przyjaciół miałem na filologii polskiej, kierunkach muzycznych i plastycznych. Żona jest plastykiem.
Żona i dzieci podzielają Pana zainteresowania?
– Dzieci do latania nie chcą się garnąć. Syn jest muzykiem rockowym. Gra całkiem nieźle w zespole heavy metalowym.
A małżonka lata?
– Tak, na pierwszą randkę polecieliśmy samolotem na kawę i lody. (śmiech). Mam nadzieję, że był to atut na początek naszej znajomości.
W ostatnich latach zdarza się sporo wypadków samolotowych. Jakie widzi pan przyczyny tych nieszczęśliwych lotów?
– To może wynikać ze zmian programów szkolenia. Aktualnie dostosowywane są one do potrzeb komercyjnego szkolenia, zabezpieczają podstawową wiedzę do poruszania w powietrzu, ale nie obejmują nauki akrobacji. Gdy uczyłem się latać, właśnie akrobacja była podstawowym elementem kursów. W naszym środowisku toczy się dyskusja, czy akrobacja jest w ogóle potrzebna. Jedni twierdzą, że mają ileś tysięcy godzin wylatanych i choć nigdy nie kręcili akrobacji nic się im nie dzieje. Ja jestem zwolennikiem wypracowania umiejętności akrobatycznych w powietrzu. Jeśli pilot umie kręcić korkociąg, to lata bezpieczniej, lepiej widzi zagrożenia i przewiduje różne sytuacje. Jak szkolę uczniów, to w programie są loty na tzw. symulowane na sytuacje niebezpieczne, które uczą wyprowadzania samolotu bez zastanawiania się. Ta umiejętność daje młodym pilotom wiarę w swoje siły. Z prostej przyczyny: potrafią dobrze latać.
Czyli w lataniu niezmiernie ważne jest wypracowanie bezwarunkowego odruchu reakcji na niebezpieczne czy niespodziewane sytuacje?
– Jeśli taki odruch jest wyrobiony, to często może uratować nawet życie. Latając w dobrych warunkach pogodowych czasem można natrafić na wir powietrzny, który zarzuci szybowcem w stronę ziemi czy zachwieje skrzydłem. Nie ma wówczas czasu na myślenie, tylko na prawidłową, szybką odpowiedź.
Jak krótko zdefiniowałby Pan, czym dla Pana jest latanie?
– To na pewno ważny element moje go życia. Zawsze powtarzam: życie jest zupą, a latanie przyprawą, by zupa lepiej smakowała.
Pikantną?
– Czasami tak.
Dziękuję za rozmowę.
URSZULA GIŻYŃSKA