Przyszła prawie cała VIII b z SP 41 – rocznik 1973. Dzisiaj już pięćdziesięciolatkowie. Dla większości spotkanie 10 maja było pierwszym po 35 latach. Mimo to gwar i radość wypełnił salę, a wspomnienia co rusz przerywały huragany śmiechu.
Czy bali się spotkania? Trudno było wyczuć. W sali Gimnazjum nr 12 przy ul. Okólnej, ich dawnej klasy w Szkole Podstawowej nr 41 siedzieli ludzie z rozpromienionymi twarzami. Nie było widać zakłopotania, zmieszania. Jednak obaw i zaskoczeń nie brakowało. – To był szok, ale już po pierwszych słowach, mimice i gestach bez trudu rozpoznawaliśmy się nawzajem – mówi Mirosław Mrowiec (przez wiele lat przewodniczący klasy), właściciel firmy „Mrowiec-Toys”.
W pierwszym kontakcie pomogły identyfikatory, o które zadbali inspiratorzy zjazdu – Krzysztof Witkowski, szef firmy „President”, Krzysztof Polis, biznesmen mieszkający od lat w Kanadzie i Janina Gołdys-Adamus, wykładowca na Politechnice Częstochowskiej. – Przeszłość szkolna na trwałe zapada w pamięci. To najwspanialsze, beztroskie lata – mówi Krzysztof Witkowski. Dzięki wrodzonemu poczuciu humoru wprowadził do spotkania swobodę i radość, rozładowując ukryte pod sercem napięcie. Wspominkowy wieczór nie mógł odbyć się bez ukochanej wychowawczyni, nauczycielki języka polskiego. Pani profesor Grażyna Kucharska, niewiele starsza od swoich uczniów, ze wzruszeniem słuchała opowieści, wtrącając od czasu do czasu zapamiętane ciekawostki z życia klasy. – W siódmej klasie, na ostatnią przed końcem roku lekcję wychowawczą, dyrektor przysłał mi wizytatora. Ani ja, ani uczniowie nie byliśmy na to przygotowani. Poszliśmy więc na pełną improwizację, a już najbardziej Mirek Mrowiec, który ostatnie 15 minut zajęć wypełnił aktorską recytacją wiersza „Samochwały” Brzechwy – mówi profesorka. – I do dzisiaj mi to zostało – śmieje się pan Mirosław, który jako pierwszy zainaugurował wspomnienia, a za zadanie otrzymał powtórzenie wyczynu sprzed lat. Co jeszcze najbardziej zapadło w pamięci? – Nasza młoda, niezwykle urocza wychowawczyni. Dostrzegłem to już w czwartej klasie – dodaje M. Mrowiec.
Najważniejsze i najtrudniejsze okazały się być relacje o swoich kolejach losu. Jedni krótko lakonicznie, nie wdając się zbytnio w szczegóły, przedstawiali swoje życiorysy, drugim nie zamykały się usta. I jak życie niesie niespodzianki, tak różne były narracje. Wielu wyjechało z Częstochowy szukając szczęścia w innych miastach, a nawet krajach – w Niemczech, Francji, Anglii, Kanadzie. Wielu swoją drogę tradycyjnie związało z rodzinnym miastem. Tu skończyli szkoły, założyli rodziny, rozwinęli biznesy. Dzisiaj są zadowoleni. – Mam dwoje dzieci, tego samego męża od dwudziestu pięciu lat, pracę. Dzieci kończą szkoły, jesteśmy zdrowi – mówi jedna z pań. – W szkole pracuję od lat, spełniając się doskonale zawodowo. Moja SP nr 26 jest wspaniała. Życie tętni w niej od imprezy do imprezy – dowcipkuje jej koleżanka. – Mnie ułożyło się gorzej. Musiałem wziąć rozwód z żoną. Moim grzechem było to, że nie potrafię robić pieniędzy – zaczyna swą opowieść ich kolega
Scenariusz, wręcz filmowy, los splótł życiu Krzysztofa Polisa. – Wyjechałem Polski na trzy dni do Turcji kupić żonie kożuch i już nie wróciłem – opowiada. Drogę powrotu odciął mu stan wojenny. – Ja i moi koledzy byliśmy bez pieniędzy. Pomogli nam Turcy, kierując do polskiej wsi Adampol. Tam się nami zaopiekowano. Później znajomy Turek zafundował mi bilet do Frankfurtu. Zwiedziłem całą Europę i wyjechałem do Kanady. Po dwóch latach dotarła do mnie żona. Zagrożono, że albo się mną rozwiedzie i będzie mogła ukończyć aplikację sędziowską, albo musi zrezygnować z aplikacji. Wybrała mnie. Dzisiaj prowadzę dwie firmy budowlane, mieszkam w mieście, gdzie 800 tysięcy mieszkańców (70 procent) to Polonia – mówi. Jak zdradza tęsknił za latami szkolnymi. – Ósma klasa „uciekła” mi z powodu choroby. Jak Krzysiek Witkowski dotarł do mnie i wspomniał o pomyśle zorganizowania spotkania zrobiło mi się sentymentalnie i już nie odpuściłem – opowiada.
Równie bogaty życiorys miała Krystyna – Wyjechałam do Poznania, na studia. Ale później los rzucił mnie do Francji. To było moje spełnienie marzeń. Skończyłam tam elitarną szkołę, spędziłam wiele lat. Teraz wróciłam do kraju.
– To była wyjątkowa klasa. Świetni uczniowie i cudowni rodzice – mówi Grażyna Kucharska. Nie ukrywa, że była wymagająca, czasami nawet surowa. Zawsze sprawiedliwa i opiekuńcza. Czyż właśnie takich nauczycieli nie pamięta się najdłużej. – Dzięki pani profesor nigdy nie miałam problemu z językiem polskim. choć skończyłam weterynarię, był czas, że z powodzeniem radziłam sobie jako dziennikarz w „Niedzieli” – mówi Małgorzata.
– Cieszę się ogromnie, że wszyscy odnaleźli swoje miejsce, że porobili kariery, mają udane rodziny. Niektórzy mnie zaskoczyli, po latach odsłaniając swoje oblicza. Najbardziej chyba Krzysztof Witkowski. Był taki spokojny, cichy, a teraz szef prężnej firmy, działacz społeczny i świetny organizator – stwierdza prof. Kucharska.
Wszyscy cieszyli się ze spotkania. – Dużo osób się odliczyło, przyjechali z dalekich stron. Chyba wszyscy za sobą tęskniliśmy – konkluduje Mirosław Mrowiec. Wspomnienia kontynuowano w „Zagłobie” na Starym Rynku. Trwały do białego rana.
Absolwenci SP nr 41 pamiętali również i wspólnej modlitwie. Okolicznościową Mszę św. odprawił ks. Ryszard Umański, w zastępstwie ich kolegi Andrzeja Soboty, który nie mógł być obecny na spotkaniu.
URSZULA GIŻYŃSKA