Przyzwyczajeni jesteśmy do klasycznej formy miasta. Nasze Aleje noszące piękną nazwę Najświętszej Marii Panny są tym samym, czym w innych miastach centralny rynek. Wielkim miejscem spotkań. Tu podążamy, by zrobić ważniejsze zakupy, tu szukamy form kulturalnego relaksu, tu wreszcie spacerujemy, by pokazać się, by spotkać znajomych.
Taka forma zakorzeniona jest od czasów średniowiecza w miejskiej tradycji. Temu służył rynek. Kiedy lokowano miasto zaczynano od wyznaczenia rynku – wielkiego placu handlowego. Handel był istotą miasta. W centrum rynku wyrastał zazwyczaj ratusz symbolizujący prawo i samorządność mieszczan. Na rogu rynku wznoszono kościół. Na innym karczmę. Karczmę traktowaną nie jako miejsce spożycia szybkiego posiłku (dzisiejsze fast food), ani miejsce opijania zbolałych duszyczek alkoholików; lecz rodzaj domu spotkań, miejsca publicznych dyskusji, równie ważnych jak te, toczone w Ratuszu.
Nawet owo pokazywanie się ma swoje średniowieczne korzenie. Zawsze było w zwyczaju niedzielne wyjście do kościoła całej rodziny. Zawsze po mszy świętej, ubrana odświętnie cała rodzina musiała pokazać się na rynku, lub głównej ulicy. Była to swoista forma wymiany informacji, była to formuła autoprezentacji, świadectwo wobec innych, że jesteśmy razem, jesteśmy wszyscy i u nas wszystko w najlepszym porządku. Tak było. Co byśmy nie pisali o mieszczańskich czy drobnomieszczańskich źródłach owej tradycji; ona była i stanowiła część naszej tożsamości. Ta tradycja kształtowała też wygląd naszych miast. Kształtowała wygląd Częstochowy.
Zaczyna się zmierzch
I obawiać się można, że zaczyna się zmierzch owej tradycji. Choć jeszcze do końca nie zdajemy sobie z tego sprawę, przyspieszenie rozkładu tradycyjnych form naszego życia, degradacja roli centrum miast może nastąpić za sprawą hipermarketów.
Hipermarket przejmuje rolę dawnego rynku. To nie tylko miejsce zakupów. Nie wybieramy się do Auchan czy Tesco, żeby kupić tańszy o 10 gr cukier czy spodnie z promocji. Tak samo w średniowieczu pójście na rynek, spacer między kramami nie był tożsamy z potrzebą konkretnego zakupu. Staje się to formą towarzyskiego rytuału. Dokładnie tego samego, co spacer po Alejach. Hipermarkety starają się stać możliwie najpełniejszą namiastką dawnego centrum. Nie sprzedają tylko towaru, sprzedają swoisty klimat, atmosferę świątyni handlu, odpowiadają na zapotrzebowanie kulturalnej konsumpcji, tworzą nową formę pokazania siebie (i rodziny) w miejscu publicznym.
Oczywiście – supermarkety są tylko dzieckiem swojego czasu. Są składnikiem współczesnego przeobrażania miasta. Widoczne to jest na przykładzie miast amerykańskich. Tworzyły się one, podobnie jak w Europie. Centrum stanowiące główne miejsce wymiany handlu i usług. I rozrastające się, otaczające centrum dzielnice mieszkalne. Do pewnego czasu o randze mieszkańca świadczyło miejsce zamieszkiwania w centrum. Było to istotne dopóki wielkość miasta przesądzała o pieszym sposobie przemieszczania. Gdy miasto się rozrosło piesze spacery do centrum zastąpiono wyjazdami samochodowymi. To z kolei pogorszyło jakość życia mieszkańców “najlepszej” dzielnicy. Rozpoczął się exodus na przedmieścia. Centrum zatem przestało być dobrym miejscem do mieszkania. Lepiej uposażeni nie chcieli mieszkać wśród samochodowych spalin i hałasu ulicznego. Ich miejsce w dzielnicach centralnych zajmowali biedniejsi; z czasem zaś ludzie ze społecznego marginesu.
Ekspansja supermarketów
Dłużej utrzymywał się charakter hadlowego i usługowego centrum. Nastąpiła jednak przegrana z ekspansją supermarketów. Po co bogatszemu mieszkańcowi przedmieść jeździć do centrum, narażając się na nieprzyjemności związane z ulicznymi korkami, z brakiem miejsc do parkowania, z niskim poczuciem bezpieczeństwa osobistego? Po co, skoro wszystko co niegdyś znajdował w centrum oferowano mu w hipermarkecie; w miejscu gdzie łatwiej dojechać, zaparkować, a ochrona sklepowa spisuje się lepiej niż straż miejska.
Proces degradacji centrum nie dotyczy tradycyjnie uformowanych europejskich miast. Stare Miasto w Wiedniu, Brukseli, Pradze zawsze traktowane będzie jako salon. Podobnie u nas w Krakowie, Toruniu, Gdańsku czy Wrocławiu. Ale już nie możemy z pełnym przekonaniem tego samego powiedzieć o innych miastach. W tym także o Częstochowie.
Proces upadku nie przebiega gwałtownie. To powolny cykl. W Częstochowie zaczął się od 1990 r., od urynkowienia. Największa liczba klientów tradycyjnie przybywała w Aleje, tu zatem lokale sklepowe były najdroższe, tu otwierały swoje punkty najbardziej renomowane firmy. Powstanie jednego (Billa) czy kolejnych supermarketów (Real, Tesco, Biedronka) nie zmieniła tej prawidłowości. Przeciwnie, w obrębie Alei sklepów przybywało, otwierano tu także duże sklepy (Schott, pasaż w Alei 8). Supermarkety były jeszcze za małe, by wygrać konkurencję z wielkim salonem jakim były Aleje.
Salon Aleje
Inaczej rzecz wygląda obecnie. Wzrostowi konkurencji ze strony hipermarketów towarzyszy spadek obrotu w handlu wywołany ogólną sytuacją gospodarczą kraju. Sklep w centrum przestaje być tak opłacalny jak przed kilku laty. Wysokie czynsze nie są współmierne do spadających zysków. Widać zmniejszone zapotrzebowanie na lokale przy Alejach. Rozbudowa domu handlowego w miejscu kamienicy w Alei 8 została praktycznie wstrzymana. Schott zamiast zwiększać ilość pomieszczeń handlowych postawił na budowę sali kinowej. “Salon Aleje” zaczyna przegrywać. Dla mieszkańców spoza Śródmieścia dojazd do centrum jest równie (albo i bardziej) czasochłonny jak dojazd do Auchan lub Tesco. Aleje tracą klientów.
Co dalej? Zmniejszenie opłacalności handlu w Alejach przełoży się na spadek czynszów z wynajmowanych lokali. A są to jedyne realne wpływy pozwalające utrzymać we właściwym stanie stare, nobliwe kamienice. Zaniedbane budynki jeszcze bardziej zmniejszą atrakcyjność głównej naszej ulicy. Proces degradacji centrum stanie się nieodwołalny.
Coś co staje się powoli jest zazwyczaj niedostrzegalne. Większość mieszkańców z radością traktuje otwarcie Auchan, ze zniecierpliwieniem oczekuje Makro and Cash, liczy w duchu na kolejne, równie przyjemne niespodzianki. Bagatelizuje się problem wpływu konkurencji na lokalny mały handel. Padło kilka sklepików, hipermarket też stworzył mnóstwo miejsc pracy…
Zmniejsza się ilość sklepów w centrum. Cóż, kupcy powinni się dostosować, znaleźć sobie jakąś rynkową niszę. Konkurencja jest korzystna dla konsumenta, mamy w zamian tańsze produkty. To wszystko prawda. Tyle, że kryje się za nią bagatelizowanie skutków odczuwalnych w dłuższym czasie.
Wyobrażamy sobie Częstochowę bez Alei? Bez tego naszego salonu, naszego miejsca tradycyjnych spacerów, pokazywania się sobie nawzajem. Wyobrażamy sobie Częstochowę bez właściwego centrum? A taki może być efekt dzisiejszego braku wyobraźni.
JAROSŁAW KAPSA