Wystawa fotografii
Fot. Leszek Pilichowski – ten podpis pod zdjęciem można zobaczyć, prawie codziennie, od blisko 12 już lat w “Gazecie Wyborczej”; od ubiegłego piątku jest także tytułem wystawy w Miejskiej Galerii Sztuki. W 2001 roku Leszek Pilichowski otrzymał I nagrodę w kategorii “Życie codzienne” w konkursie Polskiej Fotografii Prasowej za zdjęcie Żydów pielgrzymujących do grobu cadyka w Lelowie, zatytułowane – “Chasydzi”.
Na wystawie znajduje się około 100 różnych zdjęć – portretów, pejzaży, fotografii reportażowych. Jest na nich Częstochowa, region, ale i miejsca dalekie – południe i północ Europy.
– Jak długo przygotowywałeś się do tej wystawy?
– Zdjęcia powstały w ciągu ostatnich 5 lat, wiekszość bez przeznaczenia, robiłem je dla siebie, do szuflady. Rok temu Miejska Galeria Sztuki zaproponowała mi zorganizowanie wystawy; intensywnie przygotowywałem się do niej pół roku, ale – nazwijmy to – prace manualno – odbitkowe trwały do ostatniej chwili.
– Duża część zdjęć to typowe fotografie reportażowe, które zapewne wykorzystałeś w swojej pracy zawodowej. Są jednak i inne, którym miejsca można by szukać w prestiżowych magazynach, albo właśnie na ścianach galerii.
– No cóż, moje myślenie jest już pewnie trochę zboczone. Będąc na urlopie, za granicą w Holandii, Hiszpanii, Francji robiłem oczywiście zdjęcia, ale nie chciałem, by były to tylko pocztóweczki. Zdjęcia reportażowe mam już chyba pod skórą. Kiedy tylko widziałem coś fajnego, starałem się to uchwycić. Hiszpańskie fiesty robiłem podobnie jak zabawy ludowe w Janowie…
– Czyli wśród Twoich zdjęć nie ma nic pozowanego, ustawianego…
– To wszystko to robota fotoreporterska. Nie motałem w Holandii rowerów w krzakach, niczego nie aranżowałem. Wszystkie te zdjęcia robiłem na luzie, dla własnej przyjemności.
– Co robi Leszek Pilichowski bez aparatu?
– Śpi. Właściwie wszędzie ze sobą zabieram aparat fotograficzny, choć – całe szczęście – nie jest on tak głupi jak telefon komórkowy, który zawsze muszę mieć przy sobie.
– Do cioci na imieniny też idziesz z aparatem?
– Też, ale nie robię zdjęć typu ciocia dmucha w tort. Aparat jest dla mnie; a nuż zobaczę coś ciekawego, coś, co mnie zainteresuje.
– Czy jest jakaś granica, której jako fotograf, czy raczej fotoreporter nie przekraczasz? Czy są miejsca, sytuacje, w których zdjęć nie powinno się robić?
– To zależy od człowieka. Zdarzyło mi się parę razy nie zrobić zdjęcia, bo uważałem, że nie powinienem. Robienie zdjęć z rękawa, z ukrycia w pewnych sytuacjach, np., gdy ktoś zaprasza nas do domu, jest po prostu nieuczciwe.
– Jest jeszcze etyka…
– Tak, pewnych rzeczy się nie pokazuje, przynajmniej ja tak czuję. Musi być jakaś granica prywatności. Każdy ma prawo do własnego cierpienia, rozpaczy…
– Czy na wystawie w Galerii jest Twoje ulubione zdjęcie?
– Bardzo podoba mi się to, które zostało nagrodzone. Moje ulubione zdjęcia to właśnie te, które robię już na spokojnie; to pejzaże, i te jurajskie, i te z zagranicy; piękno przyrody i świata całego…
– Dziękuję za rozmowę.
Sylwia Bielecka