Tomasz Sętowski, częstochowianin, jeden z najwybitniejszych polskich malarzy młodego pokolenia, powrócił niedawno ze Stanów Zjednoczonych. Powodem jego pierwszej wizyty w tak odległym kraju były targi sztuki – Art Expo 2001, Galeria Stricoff, w której od kilku już lat można oglądać obrazy artysty i aukcja Wiesława Ochmana.
– Ile płacą za Twoje obrazy za Oceanem?
– Nie chcę mówić o cenach. Jednym z powodów jest to, że wpływa to źle na psychikę moich kolegów po fachu…
– Wróciłeś właśnie z targów sztuki – Art Expo 2001 w Nowym Yorku, czy to jakaś prestiżowa impreza?
– To największe targi sztuki na świecie, które odbywają się co roku, w okolicach marca. Wystawiało się tam 2400 artystów z całego świata.
– Czy oprócz Ciebie byli tam jeszcze jacyś Polacy?
– Kilku się wystawiało, ale fizycznie byłem tylko ja.
– Co zaprezentowałeś na targach?
– Nowojorska Galeria Stricoff, w której na co dzień można oglądać i kupować moje obrazy zaprezentowała pięć moich printów.
– Co to takiego?
– To druk na płótnie, limitowana ilość odbitek, 80 sztuk z każdego obrazu, z moim podpisem.
– To coś takiego, jak nadruki na T-shirtach?
– Nie powiedziałbym. To zupełnie inna technika. Całość jest wykonana perfekcyjnie, jest nienaganna technicznie.
– Czy printy zastąpią tradycyjną sztukę?
– Świadczy to przede wszystkim o niesamowitej chłonności amerykańskiego rynku. To dla jego potrzeb robi się coś, co można nazwać namiastką oryginału. Kiedyś były modne seriografie, wymyślone przez Warhola, teraz są printy. Pojechałem tam między innymi po to, by je podpisać. Printy kupiły inne galerie, z innych Stanów. W USA galerie handlują między sobą artystami, co jest niespotykane u nas.
– Na targach były same printy, czy były też obrazy oryginalne?
– Były oryginalne.
– Oprócz targów, powodem Twojej wizyty w USA była właśnie Galeria Stricoff, w której od kilku lat są wystawiane Twoje prace. Jakie zrobiła na Tobie wrażenie, czy to dobra Galeria, nigdy wcześniej tam nie byłeś?
– Nigdy nie byłem obecny w niej fizycznie. Pierwszy raz miałem okazję przyjrzeć się jej i porozmawiać z właścicielem, przedłużyłem też kontrakt. Galeria jest usytuowana na bardzo dobrej ulicy – Greenstreet na Soho. Tuż obok niej jest galeria, w której jest wystawa prac Daliego.
– A więc niezłe towarzystwo. Wiszą w niej Twoje obrazy?
– Jeden, bo moje obrazy długo nie wiszą…
– Kto je kupuje?
– Na pewno zamożni ludzie. Atrakcją galerii nowojorskich są prace artystów z Europy.
– Z Europy, czy z Europy Wschodniej?
– Dobre pytanie – z Europy Wschodniej. Bardzo cenią tam artystów z Rosji i z Polski.
– Uważasz, że rynek amerykański stoi przed Tobą otworem?
– Teraz naprawdę uwierzyłem, że mogę tam zaistnieć. Ostatnie lata koncentrowałem się na wystawach w Polsce, a teraz będę się starał więcej robić dla tamtego rynku. Jestem umówiony na pokazanie nowych prac, przynajmniej tak powiedział mi szef Galerii.
– A kiedy przystąpisz do szturmu na Japonię, o czym wspominałeś w poprzednim wywiadzie?
– Myślę cały czas o tym. Przeraża mnie trochę bariera odległości, poza tym nie mam tam znajomych, tak jak w Nowym Jorku.
– Byłeś na największych targach. Jakie, Twoim zdaniem, są najnowsze trendy w szuce, początku XXI wieku?
– Targi pokazały ogromną różnorodność tego, co tworzą teraz artyści. Od totalnego chłamu, kiczu, poprzez sztukę tradycyjną, aż po wyrafinowane prace awangardowe. Praktycznie handluje się wszystkim; była nawet kropka na białym tle…
– Co Ci się najbardziej podobało?
– Nie było żadnego hitu. W zeszłym roku były to paryskie uliczki, kawiarenki, namalowane hipperrealistycznie. W tym – niczego takiego nie było.
– Natknąłeś się na jakieś częstochowskie akcenty za Oceanem?
– Byłem specjalnym gościem Konsula Polskiego – Cezarego Dziurkowskiego, który z pochodzenia jest częstochowianinem, i z którym nota bene chodziłem do Liceum Świerczewskiego.
– Nie wiedziałeś o tym, wyjeżdżając do Ameryki?
– Nie, byłem mile zaskoczony.
– Byłeś też na aukcji Wiesława Ochmana, który licytował obrazy polskich, a więc między innymi częstochowskich, artystów.
– Wszystkie prace się sprzedały. Polonia chętnie kupowała, ale jeżeli chodzi o ceny – to nie była zbyt szczodra. Najdrożej sprzedał się Beksiński, za 6 tysięcy dolarów. Moje płótno osiągnęło też nienajgorszą cenę… Ochman miał recital, przy okazji aukcji przedstawił mnie publiczności, zorganizowano także promocję mojego ostatniego albumu – “Teatr magiczny”.
– Media zainteresowały się Twoją osobą?
– Udzieliłem wywiadów dla prasy polonijnej, a telewizja z Nowego Jorku, oczywiście polonijna, zrobiła duży, 15 minutowy program o moim pobycie i mojej twórczości. Poza tym, spotkałem się z Rafałem Olbińskim, jedynym polskim artystą, który mieszka w Nowym Jorku, i o którym można powiedzić, że zrobił karierę na tamtym terenie. Jest plakacistą, projektantem i malarzem. Robi projekty okładek do znanych pism – “Timesa”, “Newsweeka”; jest etatowym grafikiem w tych wydawnictwach, robi także plakaty dla Metropolitan Opera.
– Jesteś zadowolony ze swojego pobytu za Oceanem?
– Bardzo. W lipcu zamierzam tam powrócić.
– Życzę powodzenia i dziękuję za rozmowę.
SYLWIA BIELECKA