Powracamy do cyklu “Częstochowianki” prezentując sylwetkę Beaty Młynarczyk
– Jest pani częstochowianką z urodzenia, czy z wyboru?
Powracamy do cyklu “Częstochowianki” prezentując sylwetkę Beaty Młynarczyk
– Jest pani częstochowianką z urodzenia, czy z wyboru?
– Urodziłam się Częstochowie, tutaj chodziłam do szkoły, studiowałam w Warszawie, po studiach zamieszkałam w Korzonku (gmina Konopiska), skąd pochodzi moja mama, ale pracuję i działam w Częstochowie.
– Pani osoba kojarzy się mieszkańcom naszego miasta z profesjonalnymi zapowiedziami koncertów oraz uroczystości w Filharmonii Częstochowskiej. Czy to jest pani główne zajęcie?
– Nie, z filharmonią tylko współpracuję, a jestem na etacie nauczyciela przedmiotów teoretycznych w Zespole Szkół Muzycznych. Uczę tu od 13-tu lat, nauczanie daje mi ogromną satysfakcję, to jest to, co zawsze chciałam robić.
– Kiedy zainteresowała się pani muzyką?
– Gdy miałam 10 lat, rozpoczęłam naukę gry na fortepianie, w szkole muzycznej zdecydowałam się jednak na wydział rytmiki, bo szybko zorientowałam się, że wielkiej pianistki ze mnie nie będzie. Skoncentrowałam się więc na historii muzyki i formach muzycznych. Moja profesor, pani Malko, zasugerowała mi studiowanie teorii muzyki, co mi bardzo odpowiadało.
– Jak wyglądały pani studia?
– Studiowałam w Akademii Muzycznej w Warszawie na Wydziale Kompozycji, Dyrygentury i Teorii Muzyki w Sekcji Teorii. Studia były bardzo ciekawe, szczególnie interesujące, barwne było środowisko studenckie, mieszkałam w akademiku plastyczno-muzycznym “Dziekanka”, ciągle się coś działo, to były wspaniałe lata.
– Jakie możliwości pracy dawały pani studia?
– Mogłabym pisać o muzyce do czasopism, publikować w wydawnictwach, ubiegać się o pracę w stacjach radiowych, ale ja od zawsze wiedziałam, że chcę uczyć, więc równolegle skończyłam studium pedagogiczne.
– Co było potem?
– Powrót do mojej wsi pod Częstochową, gdzie przez rok pracowałam w szkole podstawowej, byłem już mężatką, urodziłam pierwsze dziecko. Po roku otrzymałam pracę w Zespole Szkół Muzycznych w Częstochowie.
– Jak zaczęła się pani współpraca z Filharmonią Częstochowską?
– Kiedy byłam uczennicą szkoły muzycznej, dyrektor zauważył, ze nadaję się, by zapowiadać koncerty, więc zapowiadałam, robiłam to również na studiach, nawet w obecności Jerzego Waldorfa. Gdy wróciłam do Częstochowy, to akurat organizowany był pierwszy Festiwal Muzyki Sakralnej “Gaude Mater”, a współorganizatorką była moja polonistka i ona zaprosiła mnie do zapowiadania. Chyba właśnie wtedy zostałam zauważona. Z filharmonią zdarzało mi się od dawna nieregularnie współpracować. Dyrektor Swoboda odnalazł mnie, chyba w 1999 roku, i od trzech sezonów zapowiadam praktycznie wszystko. Orkiestra Filharmonii Częstochowskiej jest zespołem znakomitych ludzi, ja tam jestem dla nich, ciągle mnie dziwi, że ktoś mnie zauważa.
– Proszę opowiedzieć o swojej rodzinie.
– Mój mąż, Dariusz, jest plastykiem, zajmuje się architekturą wnętrz. Mamy czterech synów: najstarszy, Marcin (16 lat), kończy gimnazjum, Piotr (14 lat) jest w pierwszej klasie gimnazjum, Wojtek ma 10 lat, a najmłodszy, Józio, 4 lata.
– Czy chłopcy są uzdolnieni muzycznie?
– Najwyraźniej. Najstarszy gra na gitarze, Piotr na wiolonczeli, Wojtek chce grać na saksofonie, tylko Józio jeszcze się nie zdeklarował.
– Jak się czuje mąż – plastyk, w muzycznej rodzinie?
– Myślę, że dobrze. Mąż skończył również szkołę muzyczne I stopnia, jego instrument to skrzypce.
– Czy wraca pani do gry na pianinie?
– Tak, ale niestety nieczęsto. Akompaniuję synowi, gdy ćwiczy na wiolonczeli. Chciałabym grać częściej, jednak brakuje na to czasu.
– Jak delikatna, łagodna i krucha kobieta, bo takie sprawia pani wrażenie, radzi sobie w domu z pięcioma mężczyznami?
– Nie jestem nazbyt delikatną osobą. Czasem muszę krzyknąć, upomnieć się o swoje i robię to.
– Musi pani być świetnie zorganizowaną osobą, by pogodzić liczne obowiązki zawodowe z życiem rodzinnym.
– Tak, rzeczywiście to wszystko wymaga dobrej organizacji, mogę też liczyć na pomoc bliskich. Moi rodzice mieszkają z nami i pomagają w wychowaniu dzieci, inaczej byłoby mi trudno. Oprócz pracy w szkole i zajęć w filharmonii mam jeszcze lekcje w Liceum Plastycznym – kontaktom z młodzieżą z tego liceum wiele sama zawdzięczam – jestem nadto prezesem Towarzystwa Muzycznego w Częstochowie, współpracuję z Filharmonią Opolską, z Piotrem Baronem, który organizuje Festiwal Kompozytorów Śląskich.
– Na co brakuje pani czasu?
– Uświadomiłam sobie, że do tej pory żyłam w niesamowitym tempie, w kołowrocie. Dopiero teraz zaczynają się momenty wolnego czasu, więc coś już mogę zaplanować: lekturę, wyjścia. Ale najbardziej brakuje mi czasu na spokojne bycie z dziećmi.
– Jakiej muzyki najchętniej pani słucha?
– Bardzo różnej, lubię po prostu dobrą muzykę, dobrych wykonawców. Słucham na przykład Anny Marii Jopek, jazzu, ale, gdybym miała wymienić jedno nazwisko, to: Jan Sebastian Bach.
– Co pani lubi poza muzyką?
– Dobre książki, teatr, towarzystwo inteligentnych ludzi, czas spędzany z dziećmi.
– Pani zdanie na temat naszego miasta?
– Generalnie wolę swój zakątek na wsi, własny kawałek podwórka, cieszę się, ze mam swoje miejsce na ziemi. Jeśli chodzi o Częstochowę, czuję się z nią mocno związana, uważam, że mamy mnóstwo niepotrzebnych kompleksów. Tu się dużo dzieje w kulturze, ale my tego chyba niedoceniamy.
– Marzenia?
– By za jakiś czas być spokojną, wyluzowaną staruszką, by nie opuszczał mnie optymizm, bym dojrzewała z pogodą ducha, zadowolona z życia.
– Plany?
– Już niedługo, bo w maju, jadę na Festiwal Legnica Cantans, podczas którego odbywa się doroczny konkurs chórów. Bardzo się cieszę na ten wyjazd.
HALINA PIWOWARSKA