Wiecznie żywe oblicze śmierci


Ówczesne kadry rządowe masowo zasilał element przestępczy, często wtyki Gestapo w czasie okupacji niemieckiej. Tak się rodziła przyszła elita komunistycznej władzy w Polsce. – Z takich ludzi wyrastali późniejsi “dobrzy”, “sprawni” i “zaufani” towarzysze – konstatuje pan Edward Gołdy.

Ówczesne kadry rządowe masowo zasilał element przestępczy, często wtyki Gestapo w czasie okupacji niemieckiej. Tak się rodziła przyszła elita komunistycznej władzy w Polsce. – Z takich ludzi wyrastali późniejsi “dobrzy”, “sprawni” i “zaufani” towarzysze – konstatuje pan Edward Gołdy.
W tamtych latach prowokacja, szantaż, mord skrytobójczy i zdrada stały się “fundamentami” tworzącej się okupacji sowieckiej w Polsce. Również do struktur polskiej, niepodległościowej konspiracji wojskowej przenikali agenci. W szeregi polskiej Armii Powstańczej przeniknął agent UB i NKWD Eugeniusz Siwek. Wcześniej szpicel Gestapo, który wydał Niemcom masę ludzi na śmierć. Rozpracowany przez wywiad sowiecki, zaoferował im swoje “doświadczenie” w służbie dla Gestapo. Tak samo bez sumienia i skrupułów.
– To była typowa droga kariery – podkreśla pan Edward Gołdy – dla całej rzeszy późniejszych prominentów PRLu. To są proszę pana ciągle te same, żywe “mumie zła”. Po wojnie takich ludzi sowieci rozsiewali po całym terytorium kraju, do polskich środowisk, gdzie agenci byli nieznani. Dorabiano im życiorysy. Za Niemca wróg był rozpoznawalny, szpicel wykrywalny i skazywany prawomocnym wyrokiem w imieniu Rzeczpospolitej. Za sowietów szpicel był w rodzinie, u sąsiada. Wszędzie. O okupantach mówiło się starszy brat, przyjaciel, o agentach dobry, sprawdzony przyjaciel, filar partii. Ta okupacja była bardziej mordercza i zabójcza niż niemiecka.
Do 1989 roku przetrącono narodowi kręgosłup. Do dziś nie wiadomo kto kim jest. Pan Edward jest o tym przekonany. Zmieniło się tylko centrum, któremu rodzima agentura służy kłamstwem, zdradą. Po zdradzie Siwka, Edwarda Gołdy zawieziono na UB, na Parkową Górę. Na powitanie dostał w tył głowy. Czuł jak go kopali. Stracił przytomność. Obudził się w kałuży krwi. Szybko, bo była jeszcze ciepła. Przeszedł wszystko. Wbijanie szpilek pod paznokcie. Elektrowstrząsy. Wybijanie zębów. Z boku. Tak by było widać z przodu, że ma zęby. W ubeckim areszcie był konfident Marian Falana. Na jego donosach prokurator formułował oskarżenie Edwarda Gołdy. Potem już w więzieniu agenta Mariana Falanę rozpoznał, wspomiany w pierwszym odcinku akowiec, skazany na śmierć – Jerzy Kocik. Sam Falana był społecznym degeneratem. Był więc znakomitym kandydatem na towarzysza, komunistę, później pezetperowca. Przedwojenny złodziej i kryminalista. Człowiek bez skrupułów i sumienia.
A Edwarda Gołdę dalej ciągle bito, chcąc wymusić przyznanie się do przypisywanych mu win. Sądzono, że już nie żyje, więc wrzucono go do trupiarni ubeckiej, z której zmarłych wywożono w nieznanym kierunku.
Ale znowu Bóg czuwał. Gołdy się ocknął i z trupiarni wyciągnęli go “do żywych”. Nie zdążyli zakopać. Na procesie zarzucono mu wszystko. Że strzelał do ruskich skoczków “oswobodzicieli”, że niszczył lotniska, strzelał do władzy ludowej, funkcjonariuszy MO. Do niczego Gołdy się nie przyznał. Pamiętał co mówił mu ojciec: “To wschodnia zaraza. Śmiertelna. Jak się raz zawahasz. Po tobie”. I Gołdy pogodził się z losem i wybrał honor. – Nie złamali mnie. Cały czas wiedziałem, że muszę być twardy, byłem przecież synem legionisty, obrońcy Polski i Europy z 1920 roku. Wiedziałem, że albo zginę, albo zwyciężę ich prawdą”.
Podczas procesu ich świadek, kobieta a właściwie babiszon, wygrażała panu Edwardowi pięścią i krzyczała: “To on, że ona go rozpoznaje, że tej twarzy nigdy by nie zapomniała. Że się nie myli”. Po jej zeznaniu od pętli stryczka dzielił go tylko obwód głowy. Obrońca Gołdy, adwokat Wojak, uprosił sąd o powtórzenie konfrontacji. Na ławie oskarżonych na miejscu Gołdy posadzono Tadeusza Dyrdę. “Wiarygodny” świadek esbecji i prokuratora zapamiętała miejsce, na którym siedział poprzednio Gołdy i teraz wskazała na Dyrdę. – To on!-. krzyczała. Sala zatrzęsła się od śmiechu. Sąd się skompromitował. Gołdy mówi, że w ten sposób Bóg uratował mu życie. Dostał tylko dożywocie. Za zamach stanu na władzę. Nie pamięta paragrafu. Macha ręką.
Wyszedł w 1956 roku. Odsiedział sześć i pół roku. “Byłem wrakiem człowieka – opowiada Gołdy – siedziałem w Strzelcach Opolskich, w izolatce, prawie pięć lat. Bez spaceru, bez radia, bez książki. Nie był jednak sam. Były pluskwy. Duże, dorodne. Łakome wszy i inne robactwo. W takich warunkach w tamtym więzieniu ludzie po trzech, czterech miesiącach wariowali, odchodzili od zmysłów. W ciągu tych pięciu lat był trzy razy na “spacerze”. Po schodach do góry i z powrotem do celi. Na śniadanie kawałeczek ciemnego. twardego chleba. Na obiad trzy czwarte litra wody (zupa) z kaszką, gdzie ziarnko goniło drugie lub woda z listkiem kapusty. I takim sposobem wykończono tysiące ludzi, już w więzieniu. Do dziś ich rodziny boją się, milczą.
A Gołdy, dziękuje Bogu, że przetrwał. Gdy wyszedł z więzienia miał 27 lat. Lekarz mu powiedział, że renty nie doczeka. Skóra i kości. Model niemiecko – sowiecki ausschwitzowsko (oświęcimski) – kołymski. Uratował go doktor Sikora z ul. Norwida.
Gdy odzyskał trochę sił zaczął pracować w PKS. O przeszłości milczał. Ale ta sama esbecja, pod zmienionym szyldem była czujna. Dokopali się, że zakrył fakt, iż był więźniem politycznym. To już było za Gomułki, w latach 1957 – 1958. Przerzucili go na najmniej płatne stanowisko pracy. Był szykanowany i poniżany. Zaczął się uczyć na kursach wieczorowych. Namierzyli go. Dali pracę na zmiany. I żeby mu się odechciało dali go do rozładunku, najcięższej roboty. Mimo, że ledwie chodził. Pomagali mu koledzy, ale o nauce musiał zapomnieć. Tak z Edwardem Gołdy postępowali do 1980 roku, do powstania “Solidarności”, a potem do 1985 r. O tym jednak już w następnym odcinku tego reportażu zgrozy i grozy. Cdn.

PIOTR PROSZOWSKI

Podziel się:

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *