WSPÓŁCZESNY DRZYMAŁA
Konrad Lewczak od wielu lat prowadzi kloszardzi żywot. Mimo tego swoim wyglądem i sposobem bycia całkowicie przeczy powszechnej opinii na temat bezdomnych. To ujmujący, zadbany starszy pan. Choć ma pecha, bo los okrutnie go doświadcza, jest pogodny i życzliwy, a ci, co go znają, mówią o nim „dobry duszek stacji”.
Historia pana Konrada pokazuje, że hasło „Częstochowa to dobre miasto”, wypowiedziane przez Jana Pawła II i tak skrupulatnie lansowane przez władze naszego grodu, jest raczej pustym, służącym reklamie sloganem, niż, jakby chcieli włodarze, złotą myślą obrazującą ich empatyczną postawę wobec innych.
68-letni Konrad Lewczak nie jest częstochowianinem. Przybył tutaj pod koniec 1981 roku z Krzeszyc pod Gorzowem Wielkopolskim. Tam, jak opowiada, naraził się władzy komunistycznej za działalność w „Solidarności”. – Za organizowanie strajku w zakładzie pracy byłem prześladowany, straciłem pracę, wyeksmitowano mnie z gminnego mieszkania na bruk – mówi. Postanowił uciekać, ale nie na Zachód, lecz w głąb Polski. Pojechał do Miedzna, gdzie przez kilka lat za pracę otrzymywał lokum. – Niestety, gdy się rozchorowałem, zaczęło to przeszkadzać moim pracodawcom i musiałem opuścić mieszkanie – wspomina.
Pan Konrad rozpoczął tułacze życie. Zamieszkał na dworcu głównym PKP w Częstochowie, spał na schodach, a sprzątaniem peronów dorabiał do niespełna 600-złotowej emerytury. Przeszedł poważne problemy zdrowotne – wylew połączony z częściowym paraliżem, przez 17 lat chodził o kulach, choruje na serce i wysokie nadciśnienie. Od roku, niczym współczesny Drzymała, mieszka w wysłużonym, trzynastoletnim polonezie, który nabył za 1,5 tys. złotych. – W samochodzie, który bez opłaty stoi na parkingu przy dworcu PKP (dzięki życzliwości właściciela), śpię i przechowuję swoje rzeczy. Myję się w dworcowych toaletach – opowiada bezdomny. Posiane auto stało się jednak przyczyną kolejnych kłód pod nogami.
Lewczak od trzech lat stara się w Urzędzie Miasta Częstochowy o lokal socjalny. Jednak fakt posiadania pojazdu – bezsprzecznie nie da się tego ukryć – stał się koronnym argumentem, by bezdomnego całkowicie pozbawić szans na normalne życie. Urzędnicy, gdy dowiedzieli się o jego „dobytku” – Lewczak uczciwie przyznał się do tego w ankiecie – uznali, że lokal mu się nie należy. „Z uwagi na fakt, że jest pan właścicielem samochodu osobowego, a posiadanie i utrzymywanie samochodu, a zwłaszcza jego eksploatacja świadczą o zasobności i możliwości wynajmu lokalu na wolnym rynku, brak jest możliwości pozytywnego załatwienia sprawy.” – tak w piśmie z 9 grudnia 2008 r. argumentowała odmowę magistratu naczelnik Wydziału Komunalnego Halina Szczerba.
– W oświadczeniu napisałem prawdę, bo nigdy nie kłamię. Nie otrzymałem żadnej pomocy z MOPS-u, nawet na leki. Teraz odprawiono mnie bez prawa do odwołania, nikt nie wziął pod uwagę, że to stare auto jest moją noclegownią i póki co ratuje mi życie. Nie używam go do jazdy, bo nie mam za co kupić benzyny – zwierza się pan Konrad.
Bezdomny ma 600 złotych emerytury. Z takiej sumy trudno dzisiaj płacić za wynajem mieszkania na wolnym rynku i żyć, dlatego bardzo liczy na pomoc miasta. – Mogę dostać byle jaki kąt, jeden pokoik, sam wszystko wyremontuję. W noclegowniach nie mogę przebywać, byłem parę razy, ale tam trzeba pić i palić, by być traktowanym na równi. Powrót do spania na dworcu jest dla mnie jak wyrok śmierci – mówi.
68-latek nie traci jednak nadziei. Mówi, że pracy się nie boi i nieśmiało podpowiada, że chętnie podejmie się każdego zajęcia – najchętniej przy ogrodzie – w zamian za lokum. Spotkać go można zawsze w okolicy dworcowego parkingu.
UG