Opadły już emocje powyborcze i ucichły komentarze. Wszystko na temat tego, co wydarzyło się w niedzielę, 23 września 2001 roku, zostało już powiedziane. Warto jednak jeszcze na chwilę wrócić do wyborów i przedstawić parę liczb i ciekawostek.
W wieczorze wyborczym, nadawanym w tym roku po raz pierwszy przez dwie telewizje: tradycyjnie przez publiczną “jedynkę” oraz prywatną TVN, drugą co do ważności informacją (pierwsza była o tym, kto wygrał) była ta o frekwencji. Generalnie zanosiło się na fatalny pod tym względem rezultat. W obu telewizjach podawano bowiem wstępnie około 42-43 procentowy udział w wyborach. Zakładając – jak twierdzą wszystkie ośrodki badania opinii publicznej – że margines błędu raczej nie przekracza 1% wynik był, co tu dużo mówić, przygnębiający. Ostatecznie okazało się, że frekwencja, choć nie rewelacyjna, była jednak znacznie lepsza niż podawano w przybliżeniu – 46,29%. To trochę więcej niż zakładany jednoprocentowy margines błędu. I jak tu wierzyć sondażom…
Częstochowa prawie tak samo
Bardzo zbliżoną do średniej krajowej frekwencję odnotowaliśmy w Częstochowie – 46,80. Podobnie było jeszcze w Tarnowie – 46,50%, Bydgoszczy – 46,51% i Chełmie 46,65%. Najwyższą frekwencję zanotowano w Poznaniu 52,27%, co nie dziwi, zważywszy na tradycyjną subordynację mieszkańców Wielkopolski. Nieźle pod tym względem wypadły także Warszawa – 51,6%, Zielona Góra – 51,53%, Bielsko-Biała 51,05% oraz Kraków – 50,5%. To jedyne okręgi, w których frekwencja 23 września przekroczyła 50%.
W dwóch okręgach zanotowano natomiast zatrważająco niskie zainteresowanie wyborami do parlamentu. W Gliwicach głos oddało zaledwie 39,26% uprawnionych do głosowania. Niewiele lepiej było w Opolu, gdzie do urn pofatygowało się ledwie 39,83% wyborców.
U nas 4:3
Z siedmiu mandatów poselskich przypadających dla okręgu częstochowskiego SLD-UP zdobyły 4. Po jednym natomiast: PO, Samoobrona i PiS. Rezultat 4:3 nie jest najgorszy. Jeszcze kilka dni przed wyborami częstochowscy liderzy ugrupowania butnie zapowiadali, że skończy się na 6:1, w najgorszym przypadku w proporcjach 5:2. W kilku jednak okręgach zwycięstwa lewicy były niezwykle okazałe. Do rekordzistów należą bez wątpienia Kielce, gdzie SLD zdobyła co prawda tylko połowę mandatów do Sejmu, ale – trzeba dopowiedzieć – że ta połowa, to konkretnie aż 8 posłów. Najbardziej spektakularne zwycięstwo odniosła lewica w Sosnowcu, czyli w stolicy Czerwonego Zagłębia, jak niegdyś określano tę część kraju. W rodzinnym mieście Edwarda Gierka SLD zdobyła aż 7 na 9 możliwych mandatów. W Katowicach te proporcje wyniosły 7:6. Klęską z kolei skończyły się dla SLD-UP wybory w Tarnowie, gdzie tylko 2 z 8 mandatów przypadły ludziom Millera. Niewiele lepiej było w Radomiu i Nowym Sączu (3:6) oraz Siedlcach (4:8) i Lublinie (5:10).
Kampania osobliwości
Według warszawskiego Instytutu Monitorowania Mediów tegoroczna kampania wyborcza do Parlamentu była znacznie spokojniejsza niż ubiegłoroczna, prezydencka. Wpływ na to, zdaniem specjalistów z IMM, miały kanikuła oraz terrorystyczny atak na USA. Mniej było według ustaleń Instytutu elementów negatywnych w kampaniach poszczególnych komitetów wyborczych, a wielu czynników w ogóle zabrakło (na przykład tematu lustracji kandydatów). Kampania miała jednak swoje osobliwości, które dość jaskrawo występowały na przykład w Częstochowie. Przede wszystkim, co zwracało uwagę, to bezpardonowa walka kandydatów z tych samych list wyborczych. O ile można by zrozumieć takie szarże wobec rywali z innych komitetów, to walka wręcz między kolegami z jednej partii czy ugrupowania była czymś zupełnie zaskakującym. Do najłagodniejszych przejawów tej przepychanki należy zaliczyć zrywanie plakatów swoich partnerów z tej samej listy bądź zaklejaniem ich własnymi wizerunkami, telefony do potencjalnych wyborców z podziękowaniami za poparcie (?) i prośbą o głos!
Moc liderów
Niezwykłą wiarę w moc liderów demonstrowała Platforma Obywatelska, która nie przygotowała w ogóle prezentacji kandydatow lokalnych, ograniczając sie do utrwalania wizerunku trójki liderów, zwanych potocznie już “trzema tenorami”. Po prawdzie, sympatyczną skądinąd twarz pani Haliny Rozpondek, kandydującej z drugiego miejsca listy PO w Częstochowie, widziałem w czasie trwania kampanii zaledwie raz, przypadkiem, w przelocie, nawet nie pamiętam gdzie. Lidera częstochowskiej listy tego ugrupowania Edwarda Maniury nie widziałem natomiast ani raz. Zwycięstwo Maniury nad Rozpondkową z pewnością może dziwić w Częstochowie, ale nie w północno-zachodniej części regionu, gdzie pozycja byłego burmistrza Woźnik jest silna. Silniejsza niż pani Haliny w naszym mieście, choć tutaj jest ona niekwestionowaną liderką ugrupowania. Niegdysiejsza pani prezydent, przy tak skromnej i powściągliwej kampanii uzyskała i tak bardzo dobry rezultat. Nieznacznie tylko gorszy niż kandydujący z pierwszego miejsca listy Prawo i Sprawiedliwość Szymon Giżyński. Warto jednak zauważyć, że zarówno Halina Rozpondek, jak i Szymon Giżyński otrzymali, każde z osobna, więcej głosów niż komitety wyborcze Unii Wolności, Alternatywy i PPS razem wzięte.
Skala nadużyć
O przyczynach tak fatalnego wyniku wyborczego AWSP nie raz pisać jeszcze będą znawcy tematu. W tym skromnym wypracowaniu wypada jednak zauważyć, że gdyby losy tego ugrupowania zależały od Częstochowy, rezultat mógłby być jeszcze gorszy. Na lidera listy z komitetu AWSP wybrano bowiem Ryszarda Iwana, którego zna może trzydziestu mieszkańcow naszego miasta, łącznie z rodziną i kolegami kandydata. Iwan zrobił wszystko co się tylko dało, by zniechęcić do siebie, a przez to i do całej AWSP. Antypatia przenosi się w sposób automatyczny z konkretnej osoby na całą formację, za nią stojącą. Kto sądzi inaczej jest po prostu w błędzie. Wróćmy do Iwana. Cóż takiego zrobił? Przede wszystkim, wykonał sobie fotkę wyborczą na tle Jasnej Góry, czym na “dzień dobry” zraził do siebie 99% ewentualnych wyborców. Można zapytać: jakim prawem wykorzystał wizerunek klasztoru, czyli znak firmowy, z pewnością zastrzeżony prawnie, do swoich celów? Na innym plakacie, tenże kandydat oświadcza: “Po dziewięciu latach wracam do Sejmu, bo znam wasze potrzeby”. Tutaj, to już buta miesza się z arogancją. Buta – bo twierdzi, że wraca i wie to na pewno już przed wyborami! Typowy w takich przypadkach, jako reakcja na podobne głupoty, jest u Polaków tzw. gest Kozakiewicza. I Iwana to spotkało. A pośrednio, przez niego, częstochowską AWSP. Arogancją zaś jest twierdzenie, że zna nasze potrzeby. Moich na pewno nie zna. I wszystkich, których o to pytałem – też nie. Gdyby z podobnego plakatu mówili o tym, że znają moje potrzeby Tadeusz Wrona, Marek Wójcik czy Artur Warzocha, to byłbym im w stanie uwierzyć. Ale nie Iwanowi. Poświęcamy tyle miejsca AWSP, bo to przecież ugrupowanie zawsze było nam bliskie i jego porażka jest dla nas, co oczywiste, przykra i bolesna.
Wygrali w gazecie
Najzabawniejszą formułę kampanii wyborczej przyjęli częstochowscy ludowcy spod znaku PSL. Niestety, zabawa wymknęła im się spod kontroli i choć była naprawdę przednia, to z pewnością nie dlatego, że ludowcy tak chcieli. Tak po prostu im, niechcący, wyszło. Bo miało być bardzo poważnie. A co ważniejsze – zwycięsko. Kilkanaście dni przed wyborami na łamach “Gazety w Częstochowie” pojawił się ranking najpopularniejszych kandydatów. Głosowali czytelnicy na specjalnych kuponach zamieszczanych w gazecie. Zestawienie publikowane było codziennie. I od początku, zarówno wśród kandydatów do Sejmu, jak i Senatu, zdecydowanie prowadzili ludowcy z PSL-u. Ta oczywista zabawa przerodziła się jednak w farsę, kiedy każdego dnia – wbrew wszystkim sondażom – kandydaci PSL umacniali się na czołowych miejscach rankingu. Od początku prowadził Władysław Serafin, którego ludzie skrzętnie każdego dnia kupowali gazetę, wycinali kupony zapewniając liderowi listy żółtą koszulkę.
Przebił jednak wszystkich wójt Mykanowa Krzysztof Smela (nr 3 na liście komitetu wyborczego PSL), który w ostatnim zestawieniu, dwa dni przed wyborami, zdetronizował kolegę partyjnego pojawiając się na czele najpopularniejszych kandydatów na posłów z wynikiem 601 głosów. Pikanterii zdarzeniu dodaje fakt, że jeszcze dzień wcześniej kandydata w ogóle nie było na liście w gazecie! Takie poparcie w ostatniej chwili! No, no, niezwykła popularność. A ile czytania w tych 601 gazetach… Zabiegi na nic się jednak zdały – ludowcy w ogóle nie dostali w Częstochowie mandatu. Gazety poszły do kosza. A propos kosza. Na Tysiącleciu i Północy plakatami wyborczymi kandydata SLD-UP Zbigniewa Niesmacznego oblepione były właśnie… kosze na śmieci. Było to – nomen omen – niesmaczne.
Najważniejszy spokój
Na tle tych wszystkich dziwnych, oryginalnych, śmiesznych, żałosnych, etc. działań kampania prowadzona przez lidera listy Prawa i Sprawiedliwość Szymona Giżyńskiego jawiła się jako nadzwyczaj umiarkowana. Bez armatnich strzałów, ale i bez żenujących zabiegów. Zadziałać miały argumenty. I zadziałały! Definitywnie spadło z Giżyńskiego odium utraty województwa, co permanentnie mu zarzucano. Być może kluczowe znaczenie miał cykl wywiadów udzielonych przez kandydata naszej gazecie, w których – wreszcie! – ujawnił wszystkie kulisy dramatycznej walki o zachowanie statusu wojewódzkiego przez Częstochowę. Były wojewoda nie miał łatwej drogi do Sejmu. Jako lider listy PiS, ugrupowania przecież prawicowego, obwiniany był także o… rozłam na prawej stronie częstochowskiej sceny politycznej, co jest oczywistą bzdurą. Giżyński nie dał się jednak wciągnąć w niepotrzebne słowne przepychanki, wykazując się wielką klasą i kulturą polityczną. Taką formułę kampanii, wyznaczającą również styl jego przyszłej pracy parlamentarnej, w pełni docenili wyborcy.
Kochanowski i Kulej
Częstochowę reprezentować będzie w Parlamencie dziewięć osób – siedmioro posłów i dwóch senatorów. Ale w ławach na Wiejskiej będzie jeszcze przynajmniej dwóch posłów (o nich wiemy na pewno) związanych z naszym miastem. Częstochowski rodowód mają bowiem wybitny bokser, dwukrotny mistrz olimpijski Jerzy Kulej, urodzony i wychowany niedaleko naszej redakcji, na Ostatnim Groszu oraz dziennikarz Jerzy Gadzinowski. Obaj weszli do Sejmu z listy SLD-UP. O tym drugim nie ma co pisać, bo nie jest to postać specjalnie nas zajmująca. O Kuleju natomiast można powiedzieć, że do trzech razy sztuka. Startował już bowiem po raz trzeci. W poprzednich wyborach kandydował z listy Samoobrony, a osiem lat temu z ugrupowania pod nazwą Polska Partia Przyjaciół Piwa. Prowadził nawet aktywną kampanię, także w swoim rodzinnym mieście.
Wśród nowych parlamentarzystów znalazło się wiele znanych osób i kilka o… bardzo znanych nazwiskach. Wśród tych pierwszych jest były piłkarz, jedyny polski król strzelców w mistrzostwach świata Grzegorz Lato. Wśród drugich na pierwszy plan wysuwa się… Jan Kochanowski. Są także Krystyna Sienkiewicz i Małgorzata Ostrowska. Nie są to jednak ani popularna aktorka, ani piosenkarka.
Sejm krótszy?
Choć do pierwszego posiedzenia nowego Parlamentu, wyznaczonego na 19 października, pozostało jeszcze trochę czasu, lewica już oficjalnie zapodała, że będzie się starała o… skrócenie kadencji Sejmu. Według planów SLD prace obecnego Parlamentu powinny zakończyć się wiosną 2005 roku, czyli pół roku wcześniej. Są także głosy, że wystarczy… połowa kadencji. No cóż. Może najlepiej od razu rozwiązać obecny Parlament? Póki jeszcze nie zdążył się ukonstytuować. I wybierać tak długo, aż lewica będzie miała wreszcie upragnioną większość. Paranoja? Nie. Osobliwa demokracja.
ANDRZEJ KAWKA