Duch wszeteczny od dawna już mami Paryż i krainę nad Sekwaną i Loarą. Po zbrodniach i innych wyczynach rewolucji antyfrancuskiej z 1789 roku, przychodziły z Francji kolejne fale, podmywające podstawy europejskiej kultury, jak choćby „studencka wiosna” 1968 roku.
Dzisiaj, z siły i powagi Francji – niegdyś najświetniejszej córy Kościoła – nic już nie zostało.
Za to wciąż płynie stamtąd awangarda. We Francji usankcjonowano związki partnerskie i w ślad za tym obwieszczono światu novum: nie ma mamy i taty, są rodzic 1 i rodzic 2.
Ten absurd terminologiczny ukuto, by nie ranić uczuć par homoseksualnych, które dostały przyzwolenie na adopcję dzieci. Chyba jednak innowatorzy czy raczej improwizatorzy nowej współczesności nie przewidzieli konsekwencji swojego lingwistycznego eksperymentu. Przyjęta klasyfikacja: rodzic 1 (R1) i rodzic 2 (R2) brzydko pachnie dyskryminacją, nietolerancją i stygmatyzacją. Podana kolejność wyraźnie bowiem wskazuje podległość jednego rodzica wobec drugiego, a zatem logicznie wychodzi, że R1 jest ważniejszy, lepszy, itp. od R2. A co będzie jeśli R2 poczuje nagle dyskomfort i ambitnie zechce być R1, uznając, że bycie R2 jest szykanowaniem go jako osoby? Konflikt na tle uprzedzeń rasowych, płciowych, czy jakich tam jeszcze, bo przecież radosna twórczość kolorowej inwazji jest ogromna – gotowy. Ani chybi sprawa zapętlona. A Salomona brak.
Chcąc nie chcąc twórcy reformy wpędzili się w kozi róg czy jak kto woli strzelili kulą w płot. I teraz najtęższe filozoficzne głowy będą mieć ciężki orzech do zgryzienia: jak uniknąć przypisywania R1 i R2 deprecjonujących ich etykietek. Jeśli wspomniany orzech się okaże za twardy, to może wreszcie na bezmyślnym naśladownictwie burzycieli wartości i totalnej głupocie, które dzisiaj robią w świecie oszałamiającą karierę, ktoś wreszcie połamie sobie zęby. Oby skutecznie. Najwyższy czas na zatrzymanie szerzącego się obłędu.
URSZULA GIŻYŃSKA