Przepadli w barażu
Ubiegłoroczni drużynowi mistrzowie globu – reprezentacja Polski nie zdołała obronić trofeum. Najpierw nie udało się żużlowcom z orłem na plastronie uzyskać bezpośredniego awansu do finału z zawodów w Rybniku, a następnie zaprzepaścili tzw. ostatnią szansę na miejsce wśród drużyn walczących o medale zajmując tylko trzecią pozycję w barażu, który odbył się w angielskim Reading.
Zabrakło niewiele
W Rybniku polscy kadrowicze mieli okazję trenować jeszcze przed oficjalnym treningiem, jednak zdania reprezentantów dotyczące rodzaju nawierzchni, na której mieli ścigać się o awans do elity były podzielone. Dziwny był też wybór “pierwszej piątki” żużlowców z szerokiej kadry reprezentacyjnej na powyższe zawody. Najwięcej kontrowersji wśród kibiców budziła decyzja opiekunów kadry dotycząca wkomponowania “filigranowego fajtera” – Wiesława Jagusia w skład polskich ścigantów. Większość fanów przewidywała, że miejsce, które przypadło “Jagodzie” jest zarezerwowane dla, jeszcze niedawno startującego we Włókniarzu, Grzegorza Walaska. Panowie Szczepan Bukowski (menadżer) i Stanisław Chomski (trener) podjęli jednak odpowiedzialność i ich decyzja, mimo, że nie przyniosła oczekiwanego sukcesu była nieodwracalna. Jaguś wywalczył dla zespołu najmniejszą ilość punktów i jak sam przyznał po zawodach, nie wytrzymał presji, jaką niesie ze sobą udział w tak prestiżowej imprezie. Ostatecznie Polacy minimalnie ulegli Australijczykom i Anglikom, tym samym oddaliły się ich szanse na udział w finale.
Kłopoty kadrowe
Niełatwe zadanie mięli opiekunowie Polaków, gdy “za pięć dwunasta” dowiedzieli się, że w barażowej potyczce nie wystąpi “Pepe” Protasiewicz (doznał kontuzji w wyniku upadku w meczu ligi szwedzkiej). Skompletowanie drużyny gwarantującej awans było bardzo trudne. Biorąc pod uwagę, że po kiepskim występie w Rybniku postanowiono nie dawać kolejnej szansy Jagusiowi, powstały dwa wakujące miejsca w narodowej reprezentacji. Trener w ostatniej chwili dzwonił do Walaska z prośbą o wsparcie dzielnych biało-czerwonych w walce o finał. Popularny “Gregor” po zastanowieniu się stwierdził, że nie zdąży przygotować sprzętu na tak prestiżowe zawody i w odmówił trenerowi. W rezultacie do Golloba, Ułamka, i Hampela dołączyli młodzi zawodnicy – dwaj Panowie K. Aktualny Indywidualny Mistrz Polski Janusz Kołodziej oraz rekonwalescent Krzysztof Kasprzak.
Nie spasowali się
Zawody w Reading miały wyłonić dwie ekipy, które dołączą do zwycięzców półfinałów (Australii i Szwecji) i walczyć będą o medale. Wśród pragnących wywalczenia awansu byli: gospodarze, Duńczycy, Amerykanie oraz Polacy. Szanse Polaków przed zawodami wyglądały jak 1:4. Początek zawodów był wręcz tragiczny dla naszej drużyny. Jedynie Tomasz Gollob zdobywał “dwójki” pozostali “rajderzy” nie radzili sobie z dopasowaniem przełożeń do nawierzchni toru. Kiedy już się w miarę spasowali, strata do prowadzącej dwójki była tak ogromna, że tylko cud mógł pomóc w awansie naszych do finału. Niestety, zawody odbywały się w angielskim Reading a nie u szczytu Jasnej Góry i cud się nie zdarzył.
Piąte miejsce
Ambicji polskim żużlowcom odmówić nie można, do końca wierzyli w sukces i dzięki indywidualnym zwycięstwom Golloba, Hampela i Ułamka w ostatecznym rozrachunku zakończyli zawody ze stratą siedmiu oczek do Brytyjczyków, którzy zajęli drugie miejsce i czternastu do zwycięzców – Duńczyków. Walkę o medal muszą polscy żużlowcy odłożyć do przyszłego roku. Tegoroczny start w Pucharze Świata zakończyli na piątej pozycji, za co do podziału otrzymali od Międzynarodowej Federacji Motocyklowej 14 tys. dolarów. Ale żadna to satysfakcja dla reprezentantów Polski. Po zawodach w Reading widać było w nich sportową złość, rozczarowanie oraz wielki niedosyt. W końcu nikt nie lubi przegrywać.
Finał
Walka o medale była niezwykłym widowiskiem. Żadnemu z zespołów nie udało się uzyskać bezpiecznej przewagi, wszystkie walczyły do upadłego. Do upadłego dosłownie, gdyż na ostatnim łuku ostatniego biegu wieczoru w ferworze walki upadł (będący na drugiej pozycji) najlepszy obecnie żużlowiec świata – Australijczyk Jason Crump. “Kangur” zaprzepaścił w ten sposób prawie pewny już srebrny medal dla reprezentacji swojego kraju. Triumfowali Duńczycy, drugie miejsce wywalczyli Szwedzi, trzecie Anglicy. Czwarta pozycja przypadła pechowcom Australijczykom. Polakom na pocieszenie pozostaje fakt, że drużyny, które wyeliminowały ich z walki o medale obie stanęły na podium.
Dygresja
Wiadomo, że żużel jest sportem, a w rywalizacji sportowej muszą być przegrani. Tym razem rywale byli lepsi od biało-czerwonych i to należy podkreślić. Kapitan reprezentacji Polski – Tomasz Gollob podsumował występ swój i kolegów bardzo krótko: “No cóż nie udało się awansować do finału, ale w przyszłym roku zrobimy wszystko, by odzyskać złoto”. Warto zauważyć, że ubiegłoroczna kadra składała się z żużlowców bardziej doświadczonych w imprezach rangi międzynarodowej (Holta, Walasek). Zastąpiono ich młodymi perspektywicznymi żużlowcami, którzy wypadli dużo słabiej.
W przypadku niepowodzeń i porażek, zazwyczaj szuka się winnego. Wina za słaby występ nie leży po stronie zawodników, lecz osób odpowiedzialnych za kadrę narodową. W zasadzie, po co reprezentantom Polski potrzebny jest trener? Przecież to doświadczeni zawodnicy, ścigający się na co dzień na torach całego świata. Ich nie trzeba uczyć jazdy! Kadra potrzebuje jednej osoby – doświadczonego menadżera. Taką osobą jest częstochowianin obecnie pracujący we wrocławskim Atlasie. Marek Cieślak na żużlu “zjadł zęby”, zna go od podszewki. Doskonale włada językiem angielskim, ma doświadczenie, gdyż przez lata startował w Wielkiej Brytanii, a swoimi sukcesami na krajowym podwórku nie raz udowodnił, że potrafi osiągnąć sukces. Panowie z PZM i GKSŻ, dajcie Cieślakowi “wolną rękę”, a jest pewne, że za rok będziecie z niego dumni.
PAWEŁ MIELCZAREK