Władza zwierzchnia łączy się z licznymi obowiązkami, jednak łatwo można ulec pokusie wykorzystania jej w dążeniach osobistych. Czy wójt gminy Rędziny Waldemar Chmielarz, pod maską stosowania kryteriów obiektywnych, w rzeczywistości jest politykiem działającym „po trupach do celu”? Zdaniem Beaty Komorowskiej, nauczycielki wychowania fizycznego w Gimnazjum nr 1 w Rędzinach – tak. – Rządzą nim bardzo niskie pobudki – twierdzi.
Pani Beata jest nauczycielem mianowanym i dyplomowanym, z 24-letnim stażem. Dostawała nagrody – Prezydenta Miasta Częstochowy i Wójta Gminy Rędziny – była zgłaszana do Nagrody Ministra Edukacji Narodowej. Do pracy podchodziła z entuzjazmem, poświęcała jej także swój czas wolny. Młodzież uwielbiała jej zajęcia, nawet przygotowała dla niej i jej męża specjalne, pamiątkowe dyplomy.
B. Komorowska prezentowała postawę pedagoga z powołaniem, gdy nagle, 5 maja br. przyszła do niej dyrektor szkoły Teodozja Anzorge-Kosin z zaskakującą informacją. – Powiedziała, że wójt kazał jej odebrać mi dwie z osiemnastu godzin lekcyjnych w tygodniu. Miały być przekazane nauczycielowi, który pracuje w Gimnazjum dopiero rok, na pół etatu. Argumentem miało być, że jestem zbyt drogim pracownikiem. Dodatkowo wójt groził pani dyrektor odwołaniem ze stanowiska, jeżeli polecenie nie zostanie wykonane. Była też mowa o zwolnieniu mnie w przyszłym roku w ogóle – opisuje Beata Komorowska.
Następnego dnia osobiście wybrała się do włodarza gminy, w towarzystwie prezes Związku Nauczycielstwa Polskiego oddział w Rędzinach Katarzyny Roszczuk, po wyjaśnienia. Usłyszała, że powodem jest „bardzo dobrze prosperująca firma”, którą posiada. – Cała sytuacja związana jest z niżem demograficznym, w tym roku mamy o dwie pierwsze klasy mniej. Za tym idzie zmniejszenie liczby godzin, innych nauczycieli też to dotyczyło. Przy konkretnych decyzjach brano pod uwagę sytuację materialną pracowników. O zwolnieniu pani Komorowskiej słyszę pierwszy raz – zaznacza wójt Chmielarz. Jego tłumaczenie zawiera jednak nieścisłość, bowiem przedmiotowe dwie godziny zostały zabrane nauczycielowi mianowanemu i przekazane kontraktowemu. Tym samym nauczyciel mianowany utracił pełny etat na korzyść pedagoga z dużo mniejszym stażem i kwalifikacjami.
Beata Komorowska widzi całą sytuację nieco inaczej. – Wszyscy wiedzą, że mój mąż, który jest radnym gminy, nie zgadza się w wielu kwestiach z wójtem. Na przykład głosował przeciwko udzieleniu mu absolutorium za wykonanie zeszłorocznego budżetu. Zaraz po tym zapadła decyzja o zmniejszeniu mi liczby godzin. Takie między personalne rozgrywki nie powinny być załatwiane kosztem osób trzecich – komentuje. W. Chmielarz odrzuca tę argumentację. – Każde uzasadnienie jest uzasadnieniem dobrym. Gdyby to dotyczyło kogoś innego, mógłby się żalić, że to pani Komorowskiej nie zmniejszono liczby godzin, bo jest żoną radnego. Jednak przy sprawowaniu władzy publicznej trzeba zachować kryteria obiektywne i nie ma znaczenia, że się jest żoną radnego – mówi.
Co ciekawe, według związków zawodowych w Gimnazjum do tej sytuacji w ogóle nie powinno dojść, gdyż pani Beata jest pracownikiem chronionym przez Kartę Nauczyciela. – Ale według wójta nie, bo doszukał się nieścisłości – podkreśla B. Komorowska.
Jednak w pewnym momencie wydawało się, że sprawa zostanie rozwiązana bezboleśnie. Dyrektor Anzorge-Kosin po rozmowie z prawnikiem powiedziała pani Beacie, że nie zabierze jej godzin. – Potem wyjechała, a 29 maja przyszedł do mnie pełniący jej obowiązki kolega i wręczył wypowiedzenie warunków pracy i płacy. Sam był w szoku, że to na niego spadło – opowiada poszkodowana.
Później przyszło jeszcze większe zdziwienie. Okazało się, że pani Beata sama 30 kwietnia podpisała się, jako przedstawiciel związków zawodowych, pod arkuszem organizacyjnym Gimnazjum, w którym przyznano jej mniejszą liczbę godzin. – Dowiedziałam się o tym 9 czerwca, to było dla mnie jak zły sen. Wyglądało tak, jakbym sama sobie odebrała te godziny. Po prostu pani dyrektor, na polecenie wójta, osobiście dokonała zmian przy użyciu korektora. Zmodyfikowany projekt zawiozła do zatwierdzenia do Kuratorium Oświaty – wyjaśnia B. Komorowska. Wójt nie zgadza się z zarzutem. – Arkusze to nie mój temat. Z tego co wiem, to był projekt, do którego zostały wniesione poprawki. Pani dyrektor popełniła błąd, że nie przekazała ostatecznej wersji do ponownego zaopiniowania – odpowiada.
Jednak Jerzy Komorowski, mąż pani Beaty, podejrzewając, że doszło do sfałszowania dokumentu, wysłał zawiadomienia do prokuratury i Państwowej Inspekcji Pracy. – W piśmie z PIP przeczytałam, że pani dyrektor stwierdziła, iż powiadomiła o korektorze przedstawicieli związków, w tym mnie i radę pedagogiczną. To jest bzdura. Jednak przyznała, że zrobiła to na polecenie wójta – komentuje B. Komorowska.
Pani Beata nie może pogodzić się, że po tylu latach pracy została potraktowana w taki sposób. Tym bardziej, że zasłużyła się znacznie dla szkoły – prowadzona przez nią drużyna siatkówki występowała w wielu turniejach i to z sukcesami. – Do tej pory byłam wizytówką, na zewnątrz chwalono się zdobytymi pucharami. Wspólnie z mężem pomagaliśmy zespołowi, sponsorowaliśmy nagrody, wyjazdy dziewczynek na zawody. Jeszcze niedawno praca w szkole była dla mnie wszystkim. Teraz się zastanawiam, jak mam tam wrócić. Nie mogę uwierzyć, że jeden człowiek potrafił zrobić mi tak wielką krzywdę. Jest to dla mnie jak scenariusz horroru – konkluduje nasz interwenientka.
Beata Komorowska skierowała sprawę wypowiedzenia do sądu przeciwko swojemu pracodawcy, którym jest dyrektor Gimnazjum Teodozja Anzorge-Kosin. – To moja koleżanka, pracujemy razem dwadzieścia lat. Teraz, przez manipulacje wójta, musimy spotkać się na rozprawie – dodaje.
ŁuGi