Przedwojenne Aleje – wspomnienia Wacława Wydrychiewicza (cz. II/II)


Pierwszym lokalem po stronie południowej II Alei była apteka, a tuż za nią biura Zakładu Energetycznego. Dalej była kawiarnia „Ziemiańska”, sklep owocowo-warzywniczy, zegarmistrz p. Walarowski, który został z wyroku organizacji zastrzelony za współpracę z Gestapo. Ofiarą padł ojciec zamiast syna. Nie zapytano o imię. Następnym lokalem był duży sklep z dwiema szybami z bronią p. Perkowskiego no i przylegający do niego sklep ze słodyczami pp. Modlińskich, gdzie moja żona odbywała praktykę handlową jako uczennica „Handlówki” (także w okresie poprzedzającym wybuch wojny).

Kolejnym bardzo ważnym obiektem był bank, który w okresie okupacji niemieckiej był bankiem emisyjnym. Na niego dokonano skoku w biały dzień. Zabrano kilka milionów złotych. Dowodził ksiądz „Zagłoba”. Bez ofiar. O tym wspominał w kwietniowym numerze swego Biuletynu „Kombatant” z bieżącego roku. Tam też wysłałem moje wspomnienia o skoku na „Lewlen” w 1944 r., którego byłem projektodawcą; tyle dygresji. Za bankiem był mały sklepik żydowski z pieczywem i ciastkami. Zdemolowali go doszczętnie warszawscy Narodowcy w czasie rozruchów w latach trzydziestych. Głosili hasła „ABC walczy ABC czuwa ABC żydów z Polski usuwa”. Same rozruchy to osobny rozdział. Na tymże ciągu handlowym „Trafika” – tak nazywano sklep z papierosami, prasą i drobnymi wyrobami papierniczymi. Właścicielem był p. Dudek, z którego córką chodziłem do „Handlówki”. W kolejnym sklepie sprzedawano wyroby porcelanowe firmy „Ćmielów”.
Pana Kabuusa do dziś kojarzę z porcelaną, albo z następnym i już po tej stronie ostatnim sklepem zegarmistrza Glicnera. Firma ta była stałym punktem spotkań na tzw. „randkę”. Tu najczęściej profesorka p. Dryngowa zwana „mamą” czatowała na uczniów naszej szkoły, by przyłapanych na drugi dzień wzywać do siebie na reprymendę. To był i do dziś jest koniec tego odcinka Alei.
Druga strona odcinka II Alei począwszy od al. Wolności w kierunku Klasztoru to narożny sklep z obuwiem firmy „Bata” z byłej Czechosłowacji. Za nim z nowoczesnymi dużymi dwiema szybami (ok. 2-3 metrów) był sklep z materiałami ubraniowymi braci Jabłkowskich z Warszawy. Wokół tych szyb duża płaszczyzna tylko z zaprawą szlachetną barwy brązowej. Zaprawa ta wyglądała jak „baranek”. Piszę o tym dlatego, że śp. profesor Barylski od przedmiotu technika reklamy za wierny rysunek ujęcia perspektywicznego tej wystawy dawał nawet pięć piątek. Ja, nie mający rysunkowych predyspozycji, otrzymałem trzy, a może cztery piątki. Poświęciłem na to kilkadziesiąt godzin. Następnym lokalem był wąski sklepik pasmanteryjny pani Panc, a za nim sklep kolonialny p. Wajnryb. Tu też na zewnątrz na hakach wisiały zające, bażanty, perliczki, kuropatwy, a nawet cietrzew. W czasie rozruchów jakie przeżywała Częstochowa w latach trzydziestych ubiegłego wieku, ten sklep obronił się przed zniszczeniem dzięki blaszanej żaluzji zamkniętej na kłódkę. Wiele innych sklepów należących do wyznawców Mojżesza zostało zdemolowanych, a towary zniszczone. Tego dzieła dokonywali przybyli z Warszawy studenci w białych czapeczkach-rogatywkach z małymi daszkami. Był to rewanż za zastrzelenie na wiadukcie kolejowym w Alei wozaka przez Żyda. Wozak ów podobno był pozbawiony praw publicznych i obywatelskich.
W rozruchach tych zginął także o wiele starszy ode mnie kolega Górawski mieszkający w III Alei. Miał odbite nerki przez granatowych stróży prawa. Był manifestacyjny pogrzeb w którym uczestniczyłem. Brało w tym pogrzebie udział około 20 tysięcy mieszkańców miasta. Następną ofiarą była studentka znaleziona na ławce w parku Staszica. Napięcie ostudziły wojska gen. Hallera. Za sklepem p. Wajryba mieścił się sklep firmy warszawskiej „Wedel”. Miał także dwie wystawy w bardziej nowoczesnym stylu, zabezpieczone kutymi okratowaniami. Nieco wcześniej w podwórku mieścił się zakład fotograficzny „Stella” pana Zgóreckiego, a dwie bramy dalej na pierwszym piętrze był zakład fotograficzny pana Majchrowskiego. Pod numerem 35. usytuowano sklep z wyrobami z wikliny i drobnymi wyrobami z drewna. Pod numerem 41. był chyba trzypiętrowy dom, gdyż tam w okresie okupacji niemieckiej uczęszczałem na lekcje. Na parterze były dwa sklepy. Po lewej stronie sklep obuwniczy p. Bednarka, z którego synem chodziłem do gimnazjum, zaś po prawej stronie wyroby sportowe p. Cekiery. Budynek ten został spalony w styczniu 1945 roku. Następny i ostatni dom w sąsiedztwie z ul. Śląską mieścił w sobie na pierwszym piętrze kino „Stylowe”, ale czy było jeszcze czynne za moich młodzieńczych lat nie wiem. Na parterze był chyba sklep z szyldem „Lusar i Szych”. Tu na ul. Śląskiej stanął dom czteropiętrowy o czym donosiła prasa, jako o nowoczesnym „drapaczu chmur”.
Od tego miejsca rozpoczynał się plac dra Biegańskiego z kościołem św. Jakuba po prawej stronie i Ratuszem po lewej, w którym siedzibę miał prezydent miasta, oraz pracownicy tak zwanego Magistratu. Wyjątkiem chyba był Wydział Ewidencji Ludności przy ul. Racławickiej i Urząd Zatrudnienia przy ul. Jasnogórskiej. Nie wiem czy Ubezpieczalnia Społeczna mająca siedzibę przy Alei NMP 35 (lewa oficyna) była podporządkowana Magistratowi. Dyrektorem tej ostatnio wymienionej placówki był p. Marian Zieliński, pełniący także funkcję Harcmistrza (zanim to w 1938 roku byłem na obozie harcerskim nad jeziorami trockimi w Trokach. Stamtąd transmitowano przez radiostację Wilno pieśni harcerskie na nasz Kraj).
Ostatnia część Alei NMP to nazywana przez mieszkańców naszego grodu Trzecia Aleja. Dawał jej początek sklep filatelistyczny p. Stokdrejera, z którego synem kontynuowałem naukę w szkole średniej – tak mi się wydaje, chociaż mogę się mylić, gdyż wiem, że wśród aresztowanych w naszym gimnazjum i straconych był także on, a była to klasa starsza od mojej. Następny lokal handlowy to mały sklepik z drobną galanterią typu upominkowego – zabawki itp. drobiazgi, a właścicielem był p. Maciąg. W tymże samym parterowym budynku mieścił się jeden z czterech sklepów mięsno-wędliniarskich p. Rajszysa (podobno Litwin). W jego ubojni i masarni mieszczących się przy ul. Dąbrowskiego pracownikami byli mężczyźni skoligaceni z moim Ojcem, natomiast ekspedientkami w sklepach kuzynki (w dalszej linii) także mojego Taty. To ta firma kupowała od nas wyhodowane świnki, z których jedna była co roku przeznaczona na własne potrzeby w formie przetworzonej.
Za tym sklepem firmy Rajszys mieścił się warsztat szewski firmy Lichański (najdroższe obuwie w Częstochowie). Pantofle męskie kosztowały 20 zł, kamasze, czyli buty z cholewką – 25 zł, a za buty oficerskie z usztywnianą cholewką na całej wysokości z usztywnioną piętą trzeba było zapłacić 100 zł. Relacja to półtorej pensji nowoprzyjętego pracownika po średnim wykształceniu w okresie próbnym. Takie właśnie buty zafundowałem sobie w czasie okupacji niemieckiej. Z tymi butami wiąże się cała opowieść. Nie ująłem jej chyba w swoich „epizodach”.
Za Lichańskim mieściła się ciastkarnia p. Hiberskiej (czasem bywałem w przelocie), a dalej już Kuria Biskupia, tam w czasie okupacji mieszkał rotmistrz Miklewski ps. „Kmicic” z żoną i synem Januszem ps. „Zawisza”. Dalej do dziś stojący kościółek NMP, w którym przyjmowałem Pierwszą Komunię Świętą. Bliżej Jasnej Góry było gimnazjum im. Sienkiewicza (w którym dyrektorował były policjant „granatowy” za czasów okupacji, a później PRL – Antoni Kwieciński). To także jeden z pominiętych epizodów. Następną posesję zajmowały siostry zakonne Zmartwychwstanki, prowadzące gimnazjum dla zamożnych dziewcząt, wraz z internatem.
Ostatni po tej stronie to parterowy budynek w którym ulokowała się „Caritas” spełniająca także funkcję wówczas nazywaną „metą”, „dziuplą” (melina przechowująca w okupacyjnym okresie osoby poszukiwane przez aparat terroru). Ta siedziba zajmowała duży teren z różnego charakteru zabudowaniami, sięgając niemal do dziś stojącego hotelu „Patria”.
Przy obecnie ul. Śląskiej w kierunku klasztoru była siedziba Rejonowej Komendy Uzupełnień, a za nią pusty placyk jakiegoś kamieniarza (dziś ciastkarnia Bliklego). Następny parterowy budyneczek zajmował sklep owocowo-warzywniczy, a za nim sklep kaletniczy z drobnymi wyrobami z drewna i wikliny. Do niego chyba przylegał dwupiętrowy dom mieszkalny bez placówek handlowych (tam mieszkał kolega ze szkoły Mirek Dratwiński – członek naszej organizacji. U niego w okupacji były organizacyjne spotkania, a po wkroczeniu wojsk bolszewickich wyjechał do Anglii i nigdy do Polski nie wrócił i nie odwiedził Kraju.
Osobny mały parterowy budyneczek zajmował bar z ogródkiem, słynący z podobno wspaniałych pieczonych kaczek i gęsi pana Klupsia. Był żywą reklama dobrego jadła, często wysiadywał przed swoim lokalem. W 1945 lub 1946 zapakowano jego ruchomy dobytek na dwie parokonne platformy, wywieziono do Żarek-Letniska i rozładowano w przydrożnym lesie. Dokonał tego szef „Komisji Specjalnej” Baranowski, postać opasła, mierząca ok. 1,90 metra i nieco mniej ważąca. Mieszkał przy Al. NMP 35, chodził z krótką bronią, a w nocy przydzielony ochroniarz pełnił dyżur w przedpokoju. Pisze o tym, gdyż był wcześniej inwigilowany. W następnym za Klupsiem kojarzy mi się przerwa i duży dalej ogród wraz w głębi bardzo długim chyba jednopiętrowym budynkiem, w którym przez okres okupacji niemieckiej siedzibę miała żandarmeria okupanta z fanatycznym wrogiem Polaków, którym zbyt blisko niego mijającym „walił” w twarz. Został później zastrzelony, a nazywał się Szultz. Z kolei przed barem, vis-à-vis kościółka NMP znajdował się salon motoryzacyjny, w którym wystawiony był polski fiat za cenę 4800 zł.
Ostatni budynek zajmował do dziś stojący (jeszcze 3 lata temu) jedno lub dwupiętrowy dom, a na parterze był mały sklepik z czarnym „Murzynkiem” – tak nazywano wąski lokalik, gdzie przyjmowano – taka była „legenda” – ofiary na pomoc „Czarnej Afryce”. Do niego przylegał duży sklepik cukierniczy pana Minora. Tu w czasie przerwy lekcyjnej, mając 15 groszy na kanapkę z szynką – biegłem po pięciodekową cząstkę czekolady. Chodziłem wówczas do szkoły „powszechnej” nr 14 przy ul. Waszyngtona 62.
To już finał moich opowieści.
Handlową Aleją była II Aleja i to szczególnie strona nasłoneczniona, gdzie w soboty (szabas) było bardzo tłoczno. W pasażu środkowym ławki były oblegane przez żydów, ale przeganiał ich „Handelek”. To był zbieracz butelek o zachwianej psychice, ale wyjątkowym patriotyzmie i wesołym sposobie bycia. Miał co najmniej wykształcenie średnie.

Foto: Alej NMP podczas I wojny światowej; Bogdan Snoch, „Mała Encyklopedia Częstochowy”

Sprostowanie
W poprzednim odcinku wspomnień Pana Wydrychiewicza nastąpiła pomyłka w dacie ukrywania się podczas okupacji brata autora tekstu – Henryka. Podaliśmy, że do grudnia 1945 roku, tymczasem było to do grudnia 1944 r. Za pomyłkę przepraszamy.

WACŁAW WYDRYCHIEWICZ

Podziel się:

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *