Prestiżowe wyróżnienia


SPOTKANIA Z „GAZETĄ CZĘSTOCHOWSKĄ”

Rozmawiamy z dyrektorem artystycznym Filharmonii Częstochowskiej Jerzym Salwarowskim.

Panie Dyrektorze, nakładem wydawnictwa „DUX” ukazała się płyta z symfonią „Odrodzenie” Mieczysława Karłowicza, nagrana pod Pana batutą. Otrzymała ona wysokie notowania w pismach muzycznych o europejskim zasięgu.
– Nagranie life utworu zostało dokonane cztery lata temu na koncercie z Filharmonią Narodową. Zmontowano je i… odłożono na półkę, bo na zapis potrzebne było 50 tysięcy złotych. Przez trzy lata „DUX” monitowało do Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego o dofinansowanie i wreszcie w Roku Karłowicza, który aktualnie obchodzimy, fundusze przyznano. Wydaną jesienią ubiegłego roku płytę zrecenzowało czasopismo „BBC Music Magazine”. Wysoka ocena ucieszyła mnie ze względu na samego Karłowicza, któremu jestem oddany bez reszty.

To nie jedyny Pana powód do zadowolenia…
– „DUX” wznowiło również na kompakcie moją czarną płytę „Sześć poematów Karłowicza”, którą nagrałem z Filharmonią Śląską w latach 80. dla ”Wifonu”. Nowe wydanie dostrzegło belgijskie czasopismo „Le crescendo” i w marcowym numerze przyznało albumowi prestiżową nagrodę „Joker Award”. Zachwyca to, że nagranie nadal ma bardzo świeże brzmienie, co zresztą podkreślają recenzenci. Cieszę się z tego wyróżnienia, gdyż było to pierwsze w historii fonografii nagranie kompletu poematów tego autora. Jego utwory były mało znane – Karłowicz był wówczas gorzej traktowany niż Szymanowski. Pisząc podziękowania do Filharmonii Śląskiej, wspominałem entuzjazm i radość z jakimi nagrywaliśmy tę płytę – zarówno muzyków, jak i realizatora dźwiękowego Zbigniewa Kusiaka, który z ogromnym pietyzmem pracował nad panoramą dźwiękową.
Przy okazji pozwolę sobie cofnąć się w czasie i przypomnieć o jeszcze jednym wyróżnieniu, które na mnie spadło w październiku ubiegłego roku z okazji jubileuszu 40-lecia pracy artystycznej. Minister kultury Bogdan Zdrojewski udekorował mnie medalem „Gloria Artis”. To ważka nagroda, którą niewielu muzyków dostaje.

Czy wyróżnienia mają jedynie wymiar osobistej satysfakcji?
– Mam nadzieję, że opinie europejskich, prestiżowych pism muzycznych przełożą się na sprzedaż albumów. Wprawdzie Pascal Torttellier i Simon Rattle nagrywali różne utwory Karłowicza, a dyrektor Antoni Wit zrealizował płytę „Poematy symfoniczne Karłowicza” z dwoma orkiestrami – Filharmonią Narodową z Warszawy i Nowozelandzką Orkiestrą Symfoniczną, ale nie ma opracowań typowo monograficznych.

Utwory tego kompozytora są niełatwe muzycznie i tematycznie. Czy melomani potrzebują dzisiaj Karłowicza, czy jest to muzyka dla nich zrozumiała?
– Muzyka Karłowicza może nie jest dla wielkich mas, ale trzeba ją upowszechniać, choćby dla jego wielkich osiągnięć – nowych spojrzeń na symfonikę, poemat symfoniczny.
Już w pierwszym swoim utworze, symfonii „Odrodzenie” zastosował środki trudne dla orkiestry. Również charakter dzieła, choć optymistyczny, jest bardzo poważny. Potem, gdy z pozytywizmu przeszedł na pozycje młodopolskie i secesyjne zainteresował się filozoficznym wszechbytem – tęsknotą do różnych rzeczy, nawet do śmierci. Stąd w jego poematach tyle nostalgii, dążenia do niespełnionych miłości – „Smutna opowieść” mówi nawet o myślach samobójcy.
Karłowicz ciągle do czegoś tęsknił i nigdy tam nie dochodził. Zawsze była wiosna, dziewczyna, ale wyśnione, nie realne. To nie są tematy, które współczesna publiczność lubi, dzisiaj popularna jest muzyka lekka, łatwa i przyjemna. Niemniej każdemu z nas oprócz dozy wspaniałego optymizmu potrzebne jest nieco nostalgii, zatrzymania w biegu, a może i zespolenia z przyrodą, które Karłowicz osiągał, co wyraził w „Odwiecznych pieśniach” czy „Rapsodii litewskiej”. Są ludzie, którzy chętnie słuchają i cenią jego twórczość.

Skąd taki sentyment do Karłowicza?
– Wniósł on wiele nowatorstwa do muzyki, a żył przecież trzydzieści parę lat. Co by stworzył, gdyby dane mu było pozostać na świecie dłużej? Genialność jego myślenia polifonicznego, kontrapunktu czy przekładania motywów i harmoniki są nie do przecenienia. Są wspaniałe. Ale muszę dodać, że jestem krakowianinem i spędziłem młodość w Tatrach, na nartach i wędrówkach letnich, stąd może ta więź. O tym twórcy i jego śmierci wielokrotnie dyskutowałem z moim kolegą, redaktorem Leszkiem Polonym. Karłowicz z Marianem Zaruskim zakładał Polskie Towarzystwo Tatrzańskie, bliska była mu turystyka górska i pasjonował się fotografią. Mało kto wie, że w chwili śmierci – zginął w dziwnie spokojnym miejscu, gdzie lawiny nie schodziły – znaleziono przy nim aparat fotograficzny, na którym były przepiękne zdjęcia z ostatniej, tragicznie zakończonej wycieczki w Tatry. I tym samym aparatem zrobiono mu ostatnie zdjęcie.
Karłowicz nie znajdował poklasku, w Warszawie był tępiony. Uciekał do Zakopanego. To wszystko bardzo mnie ujęło, a poza tym podoba mi się jego muzyka. I nie tylko mnie. Mówi się , że mam do niego wielki sentyment i nawet nazywa się „karłowiczologiem”. Jest mi z tym dobrze, choć czasem się zżymam, bo nie tylko od tego kompozytora jestem specjalistą.

Ile płyt nagrał Pan w swojej karierze?
– Wiele, trudno zliczyć. Trzeba jednak podkreślić, że przez długie lata współpracowałem z Orkiestrą Polskiego Radia, z którą miałem niezliczoną liczbę nagrań, wiele z nich później ukazało się na płytach. Potem byłem dyrektorem WOSPR i w ciągu trzech lat stworzyłem zapisy wielu utworów, część z nich również trafiło do różnych albumów. Z orkiestrą szczecińską i moim synem Hubertem nagrałem płytę z dwoma koncertami fortepianowymi – trzecim Prokofiewa i pierwszym Brahmsa – oraz „Słynne kaprysy” z „Kaprysem włoskim” Czajkowskiego i „Kaprysem hiszpańskim” Korsakowa. I dalej albumy z rapsodiami na temat Paganiniego, Lutosławskiego i wariacjami na temat Paganiniego, Korsakowa; „Słynne miniatury klasyczne” z ponad dwudziestoma utworami (płyta jest w ciągłej sprzedaży). Nagrałem również mendelssohnowskie „Hebrydy” z Krzysztofem Jakowiczem, wcześniej z Filharmonią Narodową i Wadimem Brodskim –„The Beatles”. W moim dorobku są również „Koncert skrzypcowy Sibeliusa i „Koncert skrzypcowy” Paganiniego, album gershwinowski z dziełami na orkiestrę i fortepian.

Która z nich jest dla Pana najcenniejsza?
– „Poematy” Karłowicza. Są to dwie jednorodne płyty, jako pierwsze w fonografii. To kamień milowy. Z innych powodów płyta z koncertami Prokofiewa i Brahmsa. Hubert koncertem Brahmsa wygrał konkurs we Włoszech i został zaproszony do nagrania płyty ze mną.

Czy planuje Pan nagranie płyty z częstochowską orkiestrą?
– Dwie już powstały. Dotykają tego, co jest bardzo popularne w Częstochowie, mianowicie jazzu. Jedna została nagrana z zespołem „Five o’Clock Orchestra” – „Suita Nowoorleańska” – druga z Adamem Makowiczem.

A kiedy doczekamy się albumu z muzyką klasyczną?
– Składałem propozycję, ale na to trzeba ekstra pieniędzy. Miasto dało już środki na „Suitę..” i Makowicza. Może w niedalekiej przyszłości uda się wzbudzić zainteresowanie nowymi nagraniami. Może nagrody, które spadły na mnie, przyniosą i pieniądze na kolejne działania.

Co znalazłoby się na płycie?
– Bardzo pragnąłbym nagrać „Słynne miniatury” vol. 2 oraz coś z wielkiej klasyki, może Beethovena. Jednak w sytuacji, gdy nie ma pieniędzy na pensje dla pracowników, trudno planować. Poza tym czekamy na remont sali, może zatem lepiej wstrzymać się i zarejestrować płytę w lepszych akustycznie warunkach.

Panie Dyrektorze, planuje Pan zorganizować w naszym mieście Przegląd Dyrygentów. Na jakim etapie są zamierzenia?
– Będzie to przegląd ogólnopolski, skierowany do młodych dyrygentów. Był już taki konkurs w Białymstoku im. Witolda Lutosławskiego, ale przerodził się w międzynarodowy. Pedagodzy dyrygentury stwierdzili, że niedobrze się stało, stąd pomysł na przedsięwzięcie w Częstochowie. Chciałbym, żeby nosił imię Krzysztofa Missony, mojego profesora, jednego z inicjatorów odbudowy gmachu Filharmonii Częstochowskiej w latach 50. ubiegłego wieku. O zamierzeniu, po raz kolejny, wspominałem panu prezydentowi i wójtom gmin przy okazji konkursu im. Reszków. Spotkało się to i zainteresowaniem, i aprobatą. Mam nadzieję, że jeżeli nie w przyszłym roku z powodu remontu budynku, za trzy lata ruszymy z przeglądem.

Opinie na temat konkursów są podzielone. Niektórzy uważają, że są mało obiektywne i niesprawiedliwe…
– Brałem udział w wielu konkursach, cztery udało mi się wygrać. Turniej to przede wszystkim ostroga dla młodego człowieka. By do niego przystąpić, musi przygotować repertuar, a tego mu już nikt nie odbierze, niezależnie, czy wygra, czy nie. Ważna jest też forma. Adepci – co mówię z własnego doświadczenia – dowiadują się od kolegów, jak mają pracować, ale częściej, jakich błędów unikać. Poza tym każdy z jurorów patrzy według własnych kryteriów, ich ocena jest sumą wszystkich spojrzeń i doświadczeń. Jury to sąd, który wydaje jakieś orzeczenie. Kto się nie chce temu poddać, nie przystępuje do rywalizacji.

Kariera artysty opiera się na osądach innych, to jest wpisane w zawód…
– Per saldo opłaca się brać udział w konkursach.

Skoro jesteśmy przy tym temacie, czy mogłabym poprosić o Pana ocenę na temat konkursu im. Reszków?
– Zgłosiło się 41 osób. To bardzo dużo i jeżeli jury wybrało z nich 19 na planowanych 16, to znaczy, że mieliśmy trudności z selekcją. Może niektórzy byli rozczarowani poziomem, chcę jednak podkreślić, że występowali tylko studenci. Daliśmy im szansę otrzeć się o scenę i profesjonalną orkiestrę. Taka rola tego konkursu jest najważniejsza. Jeżeli za 10 lat okaże się, że któryś z nagrodzonych śpiewaków odniesie sukces w konkursie międzynarodowym, uznam, że osiągnęliśmy cel.

Dziękuję serdecznie za rozmowę.

URSZULA GIŻYŃSKA

Podziel się:

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *