Straszne gromy świętego oburzenia ciskane są w kierunku prezesa Instytutu Pamięci Narodowej, profesora Leona Kieresa za stwierdzenie, że znalazł dokumenty, świadczące o tym, iż w najbliższym otoczeniu Jana Pawła II funkcjonował ksiądz – agent SB.
Właściwie, w tej trudnej sytuacji postawili profesora sami dziennikarze, którzy najpierw próbowali wydusić z niego tajemnicę, w skutek czego otrzymali pokrętną, sławną już dzisiaj wypowiedź o “smutnej dla Ojca Świętego wiedzy” i nagraniach, na których rozpoznano głos znanego opinii publicznej księdza z Watykanu. Teraz, ci sami dziennikarze naskakują na niego, jako na odpowiedzialnego za ściągnięcia podejrzeń na niewinnych duchownych. Do tego chóru dołączyli również politycy, którzy gremialnie postulują by sprawę wyjaśnić. W każdym razie: wyszło niezręcznie.
Jednak uważam, że postępowania w tej konkretnej sytuacji prezesa IPN nie jest czymś tak gorszącym, jak się to próbuje sprzedać. Nawet, jeżeli można by założyć, że oburzenie czy nawet zgorszenie jest powodowane szczerym uczuciem, to zaryzykuję stwierdzenie, że oznacza to, iż gdzieś, na dnie naszej duszy tli się po prostu strach przed poznaniem tej strasznej prawdy. Uważam nawet, że na pewno tak jest. Trudno byłoby nam przecież przyjąć do wiadomości, że ktoś znany, ktoś, komu ufaliśmy, darzyliśmy szczerą sympatią, wreszcie, ktoś, kto kojarzyć nam się pewnie będzie z osobą naszego Wielkiego Rodaka, okaże się zdrajcą.
Wrażenie takie porównać można jedynie do szoku, tym większego, że niedawna śmierć Jana Pawła II zjednoczyła nas w bólu po jego stracie, ponadto uwrażliwiła na wiele ważnych kwestii, choćby takich jak nasza religijność, miłość bliźniego, patriotyzm, historia naszej Ojczyzny, etc. Czas żałoby po naszym nieodżałowanym Papieżu zaliczyliśmy w naturalnym odruchu do czasu jego pontyfikatu i chyba jeszcze dla nas czas ten trwa. Zatem wieści z tajnych archiwów SB na temat ciemnych kart nieodległej historii pewnych osób z jego otoczenia, mogą mieć dla nas jakiś posmak grozy. Ja się temu, w każdym razie, nie dziwię.
Jednak nie mogę też powiedzieć, że informacja o rozpracowywaniu Kardynała Wojtyły i później, Papieża Jana Pawła II była dla mnie zaskoczeniem. Przeciwnie, akurat, jeżeli chodzi o jego osobę, można było spodziewać się w dwójnasób, albo i jeszcze bardziej wytężonej inwigilacji ze strony tajnych służb PRL – u. Poza tym, tak to już jest: skoro Pan Bóg nakłada na czyjeś barki jakieś szczególne zadania, to życie nie szczędzi mu cierpień. Potwierdzeniem tej tezy jest cała ziemska wędrówka Karola Wojtyły, usłana bólem i cierniami.
Cóż zatem, wobec tej wielkiej postaci naszego Rodaka znaczy jakiś agent, choćby nawet był to ksiądz? Jestem przekonany, że od tej wiedzy wiary nikt nie utraci. Dlatego, choćby w tym jednym zgadzam się z wszystkimi, którzy publicznie wypowiadali się na ten temat, że całą prawdę trzeba jak najszybciej ujawnić.
ARTUR WARZOCHA