W Konduktorowi Zachęty od 16. listopada wystawa prac Janusza Rafała Głowackiego
Jest to już czwarta indywidualna wystawa Głowackiego w Częstochowie. Zaskoczył nią swoich odbiorców. Przede wszystkim wielością czerni, dającą, zdaniem niektórych obserwatorów, wrażenie dekadencji, przytłoczenia i smutku.
Nie są to jednak przygnębiające obrazy. Mocny kontrast ciemnego tła i świetlistych postaci ma podkreślić przesłanie wiodącego tematu – powrotu do przeszłości, rozliczenia z przemijaniem. A reminiscencje z lat dziecięcych są u Głowackiego jasnym, optymistycznym wspomnieniem, wyłaniającym się z mroku pamięci. Jak pisze: „W poszukiwaniu pierwowzoru”, to podróż w głąb siebie, to powrót do malarstwa metaforycznego, do istoty zawartej w nim.” Pragnieniem twórcy jest chęć odszukania w sobie świadomości dziecka, zobrazowanej czy też zilustrowanej przez dojrzałego człowieka.
Cykl aż kipi metaforą. Pełno tu symboli, odniesień, wszystko ma swoje znaczenie – kolor, układ, postaci i tytuły. (Szkoda, że tych ostatnich zabrakło przy prezentowanych obrazach, gdyż są one doskonałym dopełnieniem myśli twórcy.) Każdemu elementowi obrazu autor przypisuje konkretne znaczenia metafizyczno-filozoficzne. Czaszka to pierwowzór przemijania, refleksja nad kruchością życia; wózek na kwadratowych kołach to pierwowzór czasu; sześcian ujęty w perspektywie jest zapisem wyobraźni; dłonie symbolizują niemożność poprawnego wartościowania; lajkonik to pierwowzór teatru, wędrówki po czasoprzestrzeniach, obszarach życia, w których bezustannie się przemieszczamy, wyraża on ekstensję woli istnienia.
Po wernisażu Janusz Rafał Głowacki poświęcił nam chwilę na krótką rozmowę.
Dlaczego postanowił Pan rozliczyć się z przeszłością?
– Trudne pytanie.
Ale do tego nawiązuje wystawa?
– Pytanie jest aktualne, ale tak naprawdę cały czas jest we mnie refleksja. Gdy myślę o życiu analizuję, co bo było, jest, co będzie dalej, co się wydarzy, co będzie po śmierci. Może przyszedł czas uporządkowania pewnych spraw, może wymagała tego ilość obrazów, które namalowałem. Doszedłem do wniosku, że istota myśli, która ma być zawarta w obrazie, informacja, którą ma mieć obraz, nie tylko formalna, ale jeśli chodzi o treść, jest bardzo istotna. Zaczyna to dominować, ale nie spycham środków wyrazu, bo one w dalszym ciągu są podporządkowane zasadom, które wcześniej preferowałem. Czyli szukanie obrazu od chaosu, abstrakcji, szukanie materii malarskiej, która porządkuje układa, harmonizuje. Potem z tych rzeczy rodzi się temat, który gdzieś w podświadomości noszę w sobie, ale który spycham na szary koniec, żeby środki nie były zdominowane przez temat, tylko żeby podporządkować temat temu, co wychodzi z materii malarskiej.
Dużo w Pana obrazach symboliki, dominuje jednak lajkonik. Co on uosabia i dlaczego na niego padł wybór?
– To najczystsza sytuacja zabawy dziecięcej. Jeżeli dziecko bawi się konikiem na biegunach czy patykiem symbolizującym konia, jednoznacznie określa się jego wiek.
I chyba płeć. Kobieta może znalazłaby inne zapewne symbole szczenięcych lat.
– Być może.
A może jest to sugestia Krakowa, gdzie ostatnio Pan przebywa?
– Nie sądzę. Wiele osób zaczęło myśleć, że robię to pod Kraków, bo współpracuję z galerią Kersten w Krakowie. To jednak wyszło samo przez się.
Jak wspomina Pan swoje dzieciństwo?
– Bardzo mile. Zawsze myślę o wakacjach, dzieciństwie. Jest to coś co niestety przeminęło, a chciałoby się ciągle zatrzymać. Ciągle tak żyć, bez odpowiedzialności, bez przymusu zarabiania, rachunków i wszystkich rzeczy, które związane są z dorosłym życiem. Dzięki temu, że rodzice otaczali mnie opieką i miałem spokój, mogłem się poświęcić zabawie i własnemu rozwojowi. Może więc to, co dzisiaj robię, jest wyrazem tęsknoty za utraconym azylem w postaci opieki rodziców i zabezpieczenia finansowego. Może brak finansowej stabilizacji powoduje też chęć namalowania tego, co przynosi mi ulgę w myśleniu o zarabianiu.
Chce się Pan podświadomie za pośrednictwem obrazów wyzwolić z trudów życia dorosłego?
– Takie doświadczenia zapewne dotykają większość ludzi.
Ale ja nie dopatruję się w obecnej prezentacji dekadenckich wrażeń i tak smutnego przesłania. Dla mnie są to obrazy radosne.
– Ja też tak uważam. Tak jak napisałem w katalogu, ten teatr, do którego zabrałem lajkonika, pudełka, które dla niektórych ograniczają przestrzeń, to są zamknięcia, które spotykają nas w życiu – dom, szkoła praca. To co nas otacza. Jesteśmy zepchnięci do obcowania w przestrzeni, nie wiem czy w atrakcyjną czy nieatrakcyjną…
Nie musi być to zamknięcie ograniczające naszą osobowość, rodzące nieszczęście?
– Tło determinowane jest tym, że musi być w opozycji do postaci, które emanuje światłem. Żeby uzyskać ten efekt trzeba mono skontrastować tło z postacią.
W jakim kierunku będzie zmierzać Pana twórczość?
– Trudno mi określić, nawet nie chciałbym.
To zawsze jest pewna niewiadoma?
– Twórczość musi implikować swobodę działania. Jeśli ma być ona twórcza, to nie może być ograniczona z góry przyszłością. Potrzeba jest tu otwartość niczym nie blokowana i chęć poznawania materii malarskiej.
Co zatem będzie Pana kolejną inspiracją. Obecny cykl powstawał przecież przez kilka lat.
– Owszem są to obrazy pracochłonne, zbudowanie tej wystawy było rozciągnięte w czasie. Obrazy powstawały w ciągu trzech lat.
Dziękuję za rozmowę.
Janusz Rafał Głowacki urodził się w 1959 r. w Częstochowie. Studiował na Wydziale Grafiki ASP w Krakowie. Od 1999 asystent w pracowni malarstwa i rysunku na Akademii im. Jana Długosza w Częstochowie, od 2003 r. adiunkt w tej pracowni. Miał 24 wystawy indywidualne, był uczestnikiem ponad 80 wystaw zbiorowych.
URSZULA GIŻYŃSKA