Przyszedł czas Polski Niepodległej. Przed prezesem częstochowskiej Straży Ogniowej stało trudne zadanie – zdefiniowanie nowych funkcji formacji. Z honorem wypełniona została misja przechowania patriotycznych wartości, przygotowania częstochowian do walki o Niepodległą.
Straż rosła wraz z miastem. Gdy powstawała – Kohnowie, Ginsberg i Weinberg budowali pierwsze fabryki w naszym mieście; gdy osiągnęła szczyt swojego rozwoju – Częstochowa była czwartym pod względem wielkości ośrodkiem przemysłowym w Królestwie. Straż zyskała w 1901 r. sławę “obrońców Jasnej Góry”, kilka lat później stała się szkołą “czynu niepodległościowego”. Jakie jej miejsce będzie w Niepodległej?
Zmieniało się miasto, zmieniali się ludzie. Przed I wojną światową organy władzy administracyjnej były organami rosyjskiego zaborcy. Elita miejska, ludzie kształtujący charakter Częstochowy, podkreślali swoją od władzy niezależność. Był kręg społeczników i filantropów: lekarzy, takich jak Władysław Biegański, nauczycieli – Wacław Płodowski, księży – ks. Marian Fulman, przedsiębiorców – Henryk Markusfeld; i ci ludzie zakładający towarzystwa oświatowe i kulturalne, tworzący niezależne instytucje, rozbudowujący formy opieki zdrowotnej i społecznej pełnili rolę quasi-samorządu lokalnego.
Po wojnie tę samą rolę – w sposób całkowicie naturalny – przejęły demokratycznie wybierane władze miejskie, administracja rządowa, wojsko. Biegańskiego i Markusfelda zastąpił starosta Kazimierz Kuhn, prezydent Józef Marczewski i gen. Juliusz Gąsiorowski.
Czy rola Straży Ogniowej miała skończyć się wraz z rolą innych, ważnych przed wojną, społecznych organizacji niezależnych od władzy?
Oczywiście – pierwszym obowiązkiem Straży była, jest i będzie walka z pożogą. Po to ta organizacja powstała, do tej misji musi być stale najlepiej przygotowana. I tu prezes Jakub Kon oraz kolejni naczelnicy – Edward Bruhle (do 1925 r.), Ryszard Kizlich (do 1928 r.) i Jan Serednicki (do 1939 r.) nie zawiedli. Blisko sto gaszonych pożarów rocznie, codzienna działalność profilaktyczna, ćwiczenia przygotowujące sprawne działania. Inwestycje w sprzęt: jako jedna z pierwszych w Polsce nasza Straż Ogniowa zyskała tabor zmotoryzowany. Poświęcenie w święto św. Floriana (13 maja 1928 r.) nowych wozów stało się ważnym wydarzeniem miasta. Wszak zmotoryzowany tabor strażacki wyprzedził zmotoryzowaną komunikację miejską. Na wyposażeniu strażaków były dwa samochody ciężarowe chevrolet z wyposażeniem, samochody osobowe – Adler i chevrolet z wyposażeniem, 3 samochody – beczkowóz marki manesmann i vomag, 22-metrowa drabina magirusa, sikawki motorowe. W remizie na ul. Strażackiej znajdowały się warsztat mechaniczny, urządzenia socjalne, sportowe, kulturalne. Wartość wyposażenia straży szacowano na 331,3 tys. zł. W przeliczeniu na dzisiejszą wartość było to ok. 2,5 mln zł.
Zatem była to dobrze wyćwiczona i wyposażona w możliwie najlepszy dostępny sprzęt formacja przeciwpożarowa. Była to także formacja reprezentacyjna miasta. To strażacy witali w 1923 r. marszałka Francji Ferdynanda Focha, to strażacy w imieniu mieszkańców salutowali rok później zwłokom Henryka Sienkiewicza, przez dworzec częstochowski wędrującemu w swą podróż ostatnią z ziemi szwajcarskiej do Polski. Tę rolę – kampani reprezentacyjnej Straż Ogniowa straciła na rzecz wojska dopiero w latach trzydziestych.
Straż nasza także, jako jedna z pierwszych w Polsce, podjęła działania nietypowe. W 1934 r. utworzono 18-osobowy oddział pogotowia ratunkowego kierowany przez Stanisława Wojciechowskiego. Oddział współdziałający ściśle z Kasą Chorych. Był to zatem swoisty pierwowzór wdrażanej obecnie idei medycyny ratunkowej. Novum było także powołanie w 1937 r. żeńskiej drużyny. Jej dowódcą została Zofia Zgierska, a jej oddział świadomie przygotowano do funkcji sanitariuszek w czasach wojennych. Najważniejszą zasługą prezesa Kona było utrzymanie szerszych, społecznych funkcji straży. Straż jednała wszystkie miejskie środowiska – na liście popierających byli prezydenci miasta, przeor Jasnej Góry, księża, lekarze, przedsiębiorcy. Straż pełniła funkcję kulturotwórczą.
Powołana w początkach lat 20-tych orkiestra, prowadzona przez Edwarda Mąkoszę liczyła 43 muzyków. Na utrzymanie jej kierowano rocznie 900 zł. Byłoby błędem utożsamiać ten zespół ze strażacką orkiestrą dętą – był to prawie profesjonalny zespół symfoniczny. Co więcej – wsparcie straży umożliwiło Edwardowi Mąkoszy prowadzenie prac nad tradycjami muzycznymi regionu częstochowskiego, nad dokumentowaniem i odtwarzaniem form naszego folkloru. Strażacka orkiestra wprowadziła trwający do dziś zwyczaj koncertów parkowych – w altanie parku podjasnogórskiego.
Koncerty publiczne kierowane były do szerokiego odbiorcy. Dla lokalnej socjety przeznaczone były spotkania w remizie. W remizie – jak to dziś brzmi przyziemnie. Wyobraźmy więc sobie, że w sali na piętrze, w budynkach przy Strażackiej znajdowała się jedna z najładniejszych sal koncertowych miasta. Sala lustrzana, wyposażona w bardzo dobry fortepian koncertowy. Obok sali, w hotelu “Polonia” i sali w kasynie oficerskim, w Domu Księcia – to najbardziej prestiżowe miejsce w przedwojennej Częstochowie. Tu występowały gwiazdy – Hanka Ordonówna, Mieczysław Fogg. Słynne były organizowane w niej bale karnawałowe. W pierwszej parze tradycyjnie prowadził otwierającego bal poloneza “pierwszy strażak Częstochowy” – Jakub Kon. W mundurze, z odznaczeniami, z sumiastym siwym wąsem, postać piękna i anachroniczna, jak marszałek dworu Jego Królewsko-Apostolskiej Mości Cesarza Franza Jozefa.
W tych samych budynkach remizy znajdowała się ogólnodostępna biblioteka licząca blisko 800 tomów. Tu także organizowano społeczne występy artystyczne; strażacy powołali nawet sekcję dramatyczną. Największym powodzeniem wśród dzieci cieszyły się świąteczne jasełka, połączone z rozdawaniem paczek. A i dorośli pełni byli uznania dla formy wystawionego Rydlowskiego “Betlejem Polskiego”.
Strażak musiał być sprawny fizycznie. Stąd przy straży prężnie działające sekcje sportowe. Zespoły siatkówki i koszykówki walczyły o prymat w lidze regionalnej. Nie brakło nigdy strażaków w zawodach gimnastycznych, w biegach długodystansowych, w marszach terenowych.
W latach trzydziestych Częstochowę, tak jak całą Polskę, tak jak cały świat dotknął Wielki Kryzys. Straż podjęła działania, podobne do tych, prowadzonych w czasie I wojny światowej. Na Strażackiej uruchomiona została kuchnia dobroczynna dożywiająca dzieci. Prowadziły ją żony dowódców straży pod przewodnictwem żony prezydenta miasta Jana Mackiewicza. W jednym tylko 1934 r. kuchnia wydała 8 105 obiadów.
Udało się zatem w latach międzywojennych utrzymać pozycję Straży Ogniowej. Jej funkcję nie tylko polegającą na ochronie Częstochowy przed ogniem, lecz i misję wzorowej organizacji społecznej. Organizacji będącej chlubą miasta.
Doceniono w tym zasługi Jakuba Kona. Prezes Straży Ogniowej odznaczony był orderem Orodzenia Polski, Złotym Krzyżem Zasługi, Odznaką Honorową 7. Pułku Artylerii, Złotym Medalem Związku Straży Pożarnej. Zyskał tytuł honorowego członka częstochowskiej OSP i honorowego członka Związku Straży Pożarnej.
Zmarł, po długiej chorobie, 22 X 1938 r. Na miejsce ostatniego spoczynku, na cmentarzu Kule, odprowadzał go kilkutysięczny kondukt: społeczeństwo, władze lokalne i państwowe, duchowieństwo, w tym bardzo liczna delegacja o. paulinów, delegacje strażaków z całej Polski.
Był jedną z kultowych postaci przedwojennej Częstochowy. Niestety – postaci, o której zapomniano.
W 1939 r. tuż przed wojną straż częstochowska uchwaliła powstanie swoistego funduszu pamięci. Przeznaczone miały być z niego środki na utrzymanie grobu założyciela Straży, Juliana Fuchsa. O grobie Kona nie myślano, rok po śmierci nie było powodów, by martwić się, że ktokolwiek może o nim zapomnieć.
Przyszła wojna. Po wojnie sprzęt i majątek częstochowskiej ochotniczej straży został przejęty przez państwo. Nie mając możliwości pełnienia swojej funkcji częstochowska OSP zdecydowała 29 III 1949 r. o swoim rozwiązaniu. Kilka lat później, w 1956 r., na fali odwilży OSP przywrócono. Inna to już była formacja, inni ludzie. Majątek stworzony w czasach Kona pozostał w ręku państwa.
Nic więc dziwnego, że przedwojennego prezesa nie wspominano. Żył jeszcze w świadomości starszych mieszkanców Częstochowy, żył i kojarzył się z latami wolności. Z odejściem pokolenia przedwojennego i pamięć o Konie odchodzi.
“Nie zasłużył” prezes Jakub Kon na tablicę pamiątkową, chociażby przybitą do ściany strażnicy, którą budował. Nie zasłużył na nazwanie swoim imieniem najskromniejszej uliczki, placyku, skwerku… Współczesna OSP nie wypełnia testamentu swoich poprzedników – nie widzi potrzeby dbać o groby przedwojennych bohaterów Straży.
JAROSŁAW KAPSA