“Góra urodziła mysz” – tym przysłowiem można skwitować finał wielotygodniowych spekulacji i dumań na temat tzw. nowego otwarcia rządu Leszka Millera. Bo czymże innym można nazwać przetasowania personalne w ramach tego samego układu gabinetowo-partyjnego jak nie polityczną mistyfikacją? Miały być rewolucyjne zmiany, usuwanie ze stołków słabych ministrów, entuzjastyczna obrona planu oszczędności w wydatkach publicznych, a jest raptem jedna zmiana na stanowisku szefa resortu, scementowany układ koalicyjny z Unią Pracy i ociąganie się w sprawie obrony i tak już mocno odchudzonego planu Hausnera.
“Góra urodziła mysz” – tym przysłowiem można skwitować finał wielotygodniowych spekulacji i dumań na temat tzw. nowego otwarcia rządu Leszka Millera. Bo czymże innym można nazwać przetasowania personalne w ramach tego samego układu gabinetowo-partyjnego jak nie polityczną mistyfikacją? Miały być rewolucyjne zmiany, usuwanie ze stołków słabych ministrów, entuzjastyczna obrona planu oszczędności w wydatkach publicznych, a jest raptem jedna zmiana na stanowisku szefa resortu, scementowany układ koalicyjny z Unią Pracy i ociąganie się w sprawie obrony i tak już mocno odchudzonego planu Hausnera.
Jak zwykle premier okazał się mistrzem gry pozorów, a w całym zamieszaniu ciekawsze były pomysły dziennikarzy na uzdrowienie sytuacji w jego gabinecie niż zaproponowane przez samego Millera zmiany. Tym samym Leszek Miller doszlusował do grona tych polityków, którzy ponad losy kraju przedkładają trwanie na zdobytej wcześniej pozycji. I choć, po ludzku, rozumiem motywy, którymi kieruje się pan premier, to z punktu obrony polskich interesów lepiej by było, gdyby wreszcie dał sobie spokój. Co prawda kronikarze zapiszą okres rządów Leszka Millera na ciemniejszych kartach naszej historii, ale na ten problem chyba nikt już nic nie poradzi, tym bardziej sam Leszek Miller, z którego wyraźnie wyparowały już wszystkie pomysły na uzdrowienie sytuacji. Jedno jest pewne: najlepsze czasy Miller i jego ekipa ma już za sobą, o ile przyjmiemy, że takie kiedykolwiek były.
Paradoksalnie, Leszka Millera pogrąża własny sukces wyborczy sprzed dwóch lat i wszystkie spektakularne wystąpienia z okresu triumfalnego pochodu jego formacji po władzę. Jak to zwykle bywa, tak i w tym wypadku sprawdza się zasada, że skala oczekiwań społecznych jest dokładnie taka sama jak składane wcześniej obietnice. A jak premier wytrzyma jeszcze trochę na swoim stanowisku, to niechybnie przekona się, że upadek z dużej wysokości może być bardzo bolesny. Ups!, zdaje się w wypadku osoby premiera nie było to najszczęśliwsze porównanie, ale warto przy okazji zauważyć, że spece od socjotechniki z jego najbliższego otoczenia próbowali podbijać notowania rządu, wykorzystując boleść swojego szefa. Nie dość, że takie epatowanie opinii publicznej czyimś cierpieniem uważam za moralnie dwuznaczne, to jeszcze zauważyć należy, iż nic ono nie dało, by nie powiedzieć, że jeszcze bardziej pogrążyło Sojusz Lewicy Demokratycznej.
O aferach w tym miejscu nawet nie wspomnę jako że bodaj przed półroczem na ten temat w tym miejscu już pisałem, stawiając nawet tezę, że Rywin i Starachowice to dopiero preludium do największych afer III RP. Dziś mogę tylko powiedzieć, mając w pamięci Jaskiernię i automaty do gry, aferę klubową w Bydgoszczy, czy inne szczegóły z działalności lewicowych notabli państwowych i samorządowych, że rok 2003, w wydaniu obecnej ekipy, to była jedna wielka afera!
Dlatego na koniec raz jeszcze wrócę do myśli, którą postawiłem na początku tego felietonu, że dla polskiej racji stanu byłoby o wiele lepiej, gdyby Leszek Miller zaniechał stosowania swoich lichych sztuczek i po prostu ustąpił. Wysyłanie Jaskierni do Parlamentu Europejskiego po to, by na jego miejsce wstawić Janika, a na miejsce Janika wstawić Oleksego, by znowu miejsce Oleksego zajął kto inny nie jest żadną zmianą, a jedynie czymś w rodzaju energicznego zabełtania chochlą w garze. Kiedy jednak war się “ustoi”, a opinia publiczna i dziennikarze nasycą się zmianami, znów przyjdzie czas trwania, z czego, niestety, nic dla Polski nie będzie wynikać.
ARTUR WARZOCHA