Wracając do poruszonych już w poprzednim odcinku mankamentów na „tablicy lotników” ze ściany kościoła św. Zygmunta w Częstochowie, to nie ma niej także śladu po jeszcze trzech lotnikach.
Dwóch z nich to załoga „Czapli” z 63 Eskadry Obserwatorów przerzuconej 1 września na polowe lotnisko Łękińsko pod Bełchatowem. Stąd następnego dnia przyszło polecenie od dowódcy Grupy Operacyjnej „Piotrków”: „rozeznać sytuację własną i nieprzyjaciela na północ od Częstochowy” Do rozpoznawczego lotu wystartowali: podporucznik obserwator Marian Kaczorowski i kapral pilot Czesław Menczyk. Gdy ich samolot znalazł się nad Dylowem Rządowym (3 km na zachód od Pajęczna) to zajmująca ten obszar nasza piechota (z 30 dywizji Strzelców Poleskich) dała swój znak przez rozłożenie płachty rozpoznawczej. Akcja ta ściągnęła trzy niemieckie myśliwce przed którymi niezbyt zwrotna „Czapla” nie mogła uciec. Pod ogniem naszej OPL samolot awaryjnie lądował. Zderzenie z ziemią było jednak zbyt twarde i piloci nasi zginęli. Teraz obydwaj spoczywają w wojennej mogile na cmentarzu w Zduńskiej Woli.
Trzecim – zapomnianym lotnikiem – jest kapral strzelec pokładowy 24-letni Ryszard Szulierz, który został śmiertelnie ranny nad Ziemią Częstochowską. W 5. dniu wojny wystartowały z lotniska Ząbków k. Sokołowa Podlaskiego dwa „Karasie” z zadaniem zbombardowania skoncentrowanych w rejonie Częstochowy niemieckich kolumn pancernych. W załodze jednego z nich znalazł się wymieniony lotnik. Po celnym zrzuceniu bomb, jego samolot jeszcze dwukrotnie pikował z chmur, by Ryszard Szulierz mógł razić z karabinu maszynowego zgrupowanych w okolicach Herbów Niemców. W czasie powrotu z udanej akcji dowódca samolotu – por. obserwator Eugeniusz Rudowski – zauważył, że jego strzelec leży bezwładnie z rękami zaciśniętymi na swym kaemie. Był blady jak papier, a jego poszarpany kombinezon zalewała krew. Ujrzawszy jednak swego dowódcę wyszeptał: „Panie poruczniku jak to dobrze, że ja dostałem a nie pan. Cały nasz lot i rozpoznanie byłby na nic”. Natychmiastowe lądowanie pod Grójcem i próba udzielenia pomocy medycznej były już spóźnione. Mimo szybkiego przewiezienia do szpitala lotnik zmarł z upływu krwi. Bohaterski strzelec, który zginął nad Częstochową spoczywa na cmentarzu w Grójcu – a w rodzinnych Piekarach Śląskich jest jego grób symboliczny. Pośmiertnie został odznaczony Srebrnym Krzyżem Virtuti Militari V klasy – jako jedyny z pośród poległych lotników w naszym regionie. Lotnikowi temu Częstochowa jest szczególnie winna skromne miejsce pamięci. Jesienią 2002 roku nawiązał ze mną kontakt pan Antoni Szulierz – bratanek poległego w kampanii wrześniowej polskiego lotnika. Jego syn odnalazł w Internecie mój artykuł o bracie swego dziadka i w ten sposób rodzina dopiero teraz poznała wojenny los swego krewnego. Otrzymałem także niezwykły list z wyczerpującym życiorysem Ryszarda Szulierza. Urodzony w 1915 roku w Brzezinach Śląskich (dzielnica Piekar) uzyskał w 1933 roku średnie wykształcenie. Powołany w 1936 roku do wojska znalazł się na kursie strzelców samolotach, który ukończył w 1938 roku i już do wybuchu wojny służył w lotnictwie. Jego starszy brat Brunon także służył w latach 1933-35 w wojsku polskim i po mobilizacji walczył w kampanii wrześniowej. Po zwolnienie z niemieckiej niewoli zostaje w 1942 roku wcielony do Wermachtu. Jako artylerzysta znalazł się pod Stalingradem, gdzie ciężko ranny został jeszcze wywieziony, za nim armia niemiecka została okrążona przez Rosjan. Szczęśliwie przeżył wojnę, a także późniejsze szykany wobec Ślązaka, którego los zmusił walczyć najpierw przeciwko Wermachtowi, a potem w jego szeregach.
Jest natomiast na tej tablicy nazwisko lotnika: 26-cio letniego porucznika Władysława Szymika, który nie walczył w składzie Brygady Bombowej – jak podaje tablica – lecz w 26 eskadrze obserwatorów. Eskadra ta przez pierwsze dwa dni wojny stacjonowała na prowizorycznym lotnisku między Przyrowem a Zarębicami. I z tego właśnie polowego lotniska wystartował 2 września’39 dowódca samolotu Lublin – RXIII por. Szymik z zadaniem: „zbadać, czy na drogach prowadzących od strony nieprzyjaciela do Częstochowy nie ma broni pancernej” Lecąc w tej rejon, już nad Chorzenicami koło Kłomnic samolot dostał się w ogień niemiecki. Obserwator zginał jeszcze w powietrzu, a pilot uratował się na spadochronie i powrócił do eskadry. Poległy lotnik został pochowany na cmentarzu w Borownie. W bardzo dobrze utrzymanej bratniej mogile pochowano jeszcze dwóch żołnierzy z 7. DP, oraz dwóch partyzantów poległych w czasie wojny. Po 72 latach – od pochówku lotnika – doszło jednak do zgrzytu dotyczącego wyglądu imiennej tablicy inskrypcyjnej. Tak poprzednia tablica – wymieniona w 1999 roku – jak i obecna miały upamiętniać wyłącznie poległego lotnika, o czym świadczy nie tylko obszerna inskrypcja, ale także zdjęcie, oraz bojowa odznaka pilota obserwatora. Jest nią orzeł w locie z wieńcem laurowym w dziobie, oraz trzema błyskawicami w szponach. Odznakę taką mógł nosić wojskowy lotnik dopiero po trzech latach służby. Był to więc bardzo już doświadczony oficer polskiego lotnictwa i w pełni zasłużył na „własną” tablicę inskrypcyjną. Tymczasem w 2011 doszło do dopisania na samym dole tej tablicy wersu: „Stefan Turek 1922-1943”! Nic nie mówiący historycznie dopisek – bo nie wiadomo czy dotyczy poległego: żołnierza lub partyzanta, bądź cywilnej ofiary niemieckich represji ? – narusza charakter tego miejsca pamięci i prawny przepis ochrony wojennych mogił. Zamiast więc osobnej tablicy upamiętniającej ofiarę 2. wojny światowej, doszło do zbyt dowolnego stosunku lokalnych władz do wojennych Miejsc Pamięci, które mają dawać rzetelny przekaz historyczny.
Tekst i zdjęcia:
Tablica lotników na ścianie kościoła św. Zygmunta .
Andrzej Siwiński