Nie wiemy, co jemy.


Większość Polaków jest przekonana, że na naszych półkach sklepowych nie ma produktów modyfikowanych genetycznie, że problem dotyczy rynków zachodnich, a najwięcej żywności transgenicznej znajduje się na rynku amerykańskim.

Tymczasem preparaty organizmów zmodyfikowanych genetycznie (GMO) dodawane są do większości spożywanych przez nas produktów. Znajdują się m. in. w chlebie i wyrobach piekarniczych, czekoladowych, w konserwach rybnych i mięsnych, kiełbasach, mięsach oraz przetworach mięsnych, wędlinach, koncentratach spożywczych, sokach, spirytusie, przecierze pomidorowym, hamburgerach, potrawach wegetariańskich. Producenci żywności nie kwapią się do rzetelnego oznakowania produktów zawierających składniki zmutowane, mimo, że zgodnie z prawem, powinni umieszczać informację, jeśli dany produkt zawiera więcej niż 1% składnika genetycznie zmodyfikowanego. Jednak w praktyce bywa różnie, a powodów jest wiele. Przede wszystkim producenci nie chcą odstraszać klientów, którzy nie są przekonani o bezpieczeństwie tego rodzaju żywności i wolą jej unikać. Poza tym, omijaniu informacji sprzyja fakt, że bardzo trudno złapać nieuczciwego producenta za rękę, bowiem jeszcze w 2001 r. nie było u nas specjalistycznych laboratoriów wykonujących badania na obecność GMO. Pobierane próbki musiały być wysyłane za granicę. Dopiero w ubiegłym roku rozpoczęto analizę żywności pod tym kątem, a zajęły się tym Regionalne Laboratorium Badania Żywności Genetycznie Modyfikowanej w Tarnobrzegu oraz Inspekcja Jakości Handlowej Artykułów Rolno-Spożywczych. Ciekawostką jest to, że Główny Inspektorat Sanitarny, który nadzoruje produkcję i wprowadzanie do obrotu żywności genetycznie ulepszonej, przeprowadził do końca 2003 r. tylko cztery badania specjalistyczne. Wykonanie analiz jest pracochłonne i kosztowne, przebadanie jednej próbki zajmuje czterem laborantom około sześciu godzin. Wprawdzie GIS posiada rejestr substancji genetycznie zmodyfikowanych, które zostały dopuszczone do sprzedaży w kraju, ale rejestr ten jest zupełnie nieczytelny dla zwykłego konsumenta, bowiem operuje się w nim symbolami typu: NUKL SPRAY KO5, K1O, K53, K46, M50, SPRAYFO RED, SPRAYFO GREEN, SPRAYFO PORC MILK. Tylko wtajemniczeni wiedzą, że symbole te oznaczają produkty zawierające składniki pochodzące z ziarna genetycznie zmodyfikowanej soi. Najczęściej zmieniane genetycznie są: soja, kukurydza, rzepak, bawełna i tytoń. W Polsce nie ma jeszcze upraw komercyjnych tych roślin, ale Ministerstwo Środowiska wydało już kilka pozwoleń na uprawy eksperymentalne, prowadzi się doświadczenia nad burakami, kukurydzą oraz rzepakiem. Zezwolono też na badania polowe nad ulepszonym ogórkiem, lnem, ziemniakami i drzewami śliw. Żywność z dodatkami GMO na pewno będzie coraz popularniejsza, czy tego chcemy, czy nie. Na razie budzi raczej obawy, a opinie na jej temat są podzielone, entuzjaści genetycznych eksperymentów twierdzą, że jest ona bezpieczna i zdrowsza niż ta, którą poddaje się chemicznym opryskom, nasącza pestycydami, konserwuje za pomocą promieniowania. Jednak wielu naukowców podchodzi do inżynierii genetycznej w dziedzinie żywności sceptycznie i bardzo ostrożnie. Dlatego tak ważne są kontrola ulepszonych produktów oraz rzetelna informacja na temat składników GMO w jedzeniu. Jeśli te podstawowe warunki zostaną spełnione, wówczas wybór należy do nas, czy będziemy jeść ulepszone ogórki, czy pozostaniemy przy tradycyjnych.

HALINA PIWOWARSKA

Podziel się:

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *