Publikacja opisuje przygotowania oraz przebieg największej alianckiej operacji powietrznodesantowej w historii drugiej wojny światowej, do jakiej doszło tuż przed Bożym Narodzeniem roku 1944 r. Mowa o bitwie pod Arnhem, w której trzy dywizje alianckie oraz polska 1. Samodzielna Brygada Spadochronowa zostały zrzucone za linią frontu z zadaniem przejęcia i utrzymania mostów w Holandii, by ułatwić alianckim dywizjom pancernym przeprawę przez Ren i równoległe wtargnięcie na ziemie niemieckie. Bitwa pod Arnhem, nazwana bitwą “o jeden most za daleko”, zakończyła się druzgocącą klęską. Bitwę umieszczono w Panteonie szlachetnych i heroicznych klęsk aliantów, nikt jednak nie próbował analizować przyczyn porażki, natomiast, co mało chlubne dla aliantów, winą za jej fatalny przebieg usiłowano obciążyć Polaków.
“Znacznie w mniejszym stopniu odnotowano rolę polskiej 1. Samodzielnej Brygady Spadochronowej, zrzuconej trzeciego dnia bitwy prosto na tereny znajdujące się w rękach niemieckich. Ba, wkrótce to Polaków brytyjskie dowództwo oskarżyło o nieudolność na polu bitwy i stwarzanie trudności. Dzisiaj wiadomo, że to generał Browning i marszałek Montgometry odpowiedzialni są za krach w pośpiechu zaplanowanej i przeprowadzonej akcji. To oni postanowili uczynić generała Sosabowskiego i jego brygadę kozłem ofiarnym. A polscy żołnierze jak zawsze z wrodzoną im determinacją i oddaniem walczyli z wrogiem. Przygotowywali się do boju myśląc, że będzie to kolejny etap walki o wolność Polski, że tą drogą, ich zdaniem “najkrótszą”, uda im się dostać do kraju. Włączyli się w przygotowanie do bitwy mając nadzieję, że będzie to najkrótsza droga do ojczyzny, że w ten sposób dadzą wsparcie powstańcom Warszawy.” – pisze we wstępie George F. Cholewczyński.
W 1. Samodzielnej Brygadzie Spadochronowej walczyli również bracia i dzieci częstochowian, m.in. Zygmunt Henryk Hrehorów, który pochodził ze Złoczowa. Po drugiej wojnie światowej rodzina Hrehorowów, posiadająca wielopokoleniowe tradycje patriotyczne, została przesiedlona z Kresów Wschodnich i zamieszkała w Częstochowie. Jej członkowie w czasie pierwszej wojny światowej służyli w Legionach Polskich, uczestniczyli w walkach o Lwów, następnie służyli w Wojsku Polskim. Po wojnie działali w organizacjach społecznych. W 1939 roku brali czynny udział w obronie ojczyzny przed Niemcami, a następnie w konspiracji.
Siedemnastoletni Zygmunt Hrehorów w 1939 roku, na dzień przed wkroczeniem wojsk sowieckich na kresy wschodnie, przez Węgry przedostał się do wojska polskiego we Francji. Później dotarł do Anglii, gdzie służył i walczył pod dowództwem pułkownika (później generała) Stanisława Sosabowskiego, w 1. Samodzielnej Polskiej Brygadzie Spadochronowej, utworzonej w 1941 r. Przeznaczeniem jednostki była walka na terenie Polski, żołnierze mieli tam dotrzeć drogą powietrzną, w myśl hasła “Najkrótszą drogą do kraju”. Wiosną 1944 r. rozpoczęły się przygotowania do inwazji na kontynent. We wrześniu tegoż roku rozpoczęto akcję desantu powietrznego 1. Brygady; była to słynna operacja “Market-Garden” pod Arnhem w Holandii. Jej historię i dramaty Polaków szczegółowo opisuje George F. Cholewczyński. Nazwisko Zygmunta Hrehorowa autor wielokrotnie w swojej książce przytacza.
Pierwsze wspomnienie dotyczy dnia 17. września 1944 r., kiedy to, tuż przed wyruszeniem na akcję “Market-Garden”, plutonowy podchorąży Zygmunt Hrehorów wraz z żołnierzami swojego 2. batalionu uczestniczył we mszy św. pod gołym niebem. Rozgrzeszenia żołnierzom udzielił ksiądz Bednorz, który zapowiedział, że będzie skakał razem z nimi. Następne, o dniu 24. września, kiedy polscy spadochroniarze szykowali się do kolejnego lotu. Czekało ich trudne zadanie. “Wydarzenia ostatnich dni wstrząsnęły plutonowym podchorążym Hrehorowem. Trzy szarpiące nerwy doby oczekiwania, lot, a potem skok i widok zabitych i rannych w strefie zrzutu oraz odgłosy toczącej się bitwy – wszystko to odcisnęło swoje piętno. Roztrzęsionemu dowódcy zaschło w gardle i żałował, że napełnił swoją manierkę szkocką whisky, a nie kawą czy wodą.” – czytamy na stronie 157.
15. października żołnierze wrócili do Anglii. Herhorów był załamany śmiercią przyjaciela, porucznika Bogusława Horodyńskiego. Smutek pogłębiło spotkanie z siostrą przyjaciela – Horodyński swoją rodzinę sprowadził z Rosji do Anglii, nie zdążył jednak zobaczyć się z nią.
Polacy wykazali się niezwykłą determinacją w walce o Anglię, a później w operacji “Market-Garden”. Wierzyli, że będzie ona najkrótszą drogą powrotu do kraju. Los nie był dla nich łaskawy. Wielu zginęło w akcji, wielu nie wróciło już do ojczyzny. – Polscy żołnierze uważali, że jako brygada wylądują w swoim kraju, że przyjdą z pomocą powstańcom. Jakże zostali rozczarowani. Jakże okrutna była opinia brytyjskiego dowództwa, która mocno nadszarpnęła ich morale. Kiedy rozwiązano brygadę, drogi żołnierzy rozeszły się, jedni wrócili do cywila i do kraju. Część została w Anglii. Niestety, w tej ostatniej grupie był też mój brat – opowiada Mieczysław Hrehorów.
Zygmunt został w Anglii. Ukończył tam studia z fizykoterapii i prowadził oddział w szpitalu w Beneden, gdzie miał zaszczyt przyjmować Królową-Matkę Wielkiej Brytanii. Ożenił się z Theodorą June, miał z nią pięcioro dzieci, a one dały mu dwadzieścioro wnucząt. Do końca czynnie uczestniczył w działalności Związku Byłych Spadochroniarzy w Londynie, współredagował ich wydawnictwo “Spadochron”.
Zygmunt Hrehorów tęsknił za Polską. Przez cały czas pobytu na obczyźnie czuł się w obowiązku udzielania pomocy rodakom. – To tak, jakby chciał się zrehabilitować za to, że nie udało mu się powrócić do kraju – mówi pan Mieczysław. Okazja ku temu nadarzyła się po wielu latach. – Tak się złożyło, że wraz z córką Ewą 27. listopada 1981 roku, po wielu latach rozłąki, przyjechaliśmy na zaproszenie brata do Anglii. Tam zastał nas stan wojenny – opowiada Mieczysław Hrehorów. Zaskoczeni i przerażeni byli wszyscy.- Obudziła nas bratowa. “Mietek, powiedziała, w twoim kraju ogłoszono stan wojenny. Próbowałam się dodzwonić do twojej żony, ale telefony milczą”. Łączności nie udało się nam nawiązać długo, byliśmy zdezorientowani i przerażeni – opowiada.
Nieoczekiwana sytuacja zmusiła Mieczysława Hrehorowa i jego córkę do przedłużenia pobytu w Anglii. – W tygodniu przed świętami Bożego Narodzenia, w dzielnicy ST Michaels odbyło się spotkanie mieszkańców z przedstawicielami partii konserwatywnej, na które zostaliśmy zaproszeni. Poseł, witając wszystkich, szczególnie wyróżnił nas, przybyszy z Polski. Opowiedział o tym, co zaistniało w naszym kraju, a przy okazji wspomniał dawne czasy i drugą wojnę światową. Powiedział, że Anglia nie wywiązała się z danej obietnicy wobec Polski o pomocy w czasie drugiej wojny światowej i po jej zakończeniu. Z bólem mówił, że Polakom, którzy przecież walczyli o wolność Anglii, nie pozwolono nawet uczestniczyć w zwycięskiej defiladzie. Jakże wzruszające były jego słowa: “Dzisiaj, kiedy Polacy znowu potrzebują pomocy, powinniśmy podać im rękę.” Po moim i brata wystąpieniu uczestnicy spotkania i przedstawiciele Hospital Benenden zobowiązali się do udzielenia konkretnej pomocy. Postanowiono zgromadzić materiały medyczne i żywnościowe i wysłać je do różnych instytucji w Częstochowie – wspomina Mieczysław Hrehorów, który szczęśliwie powrócił do Polski 22. grudnia 1981 roku.
Pół roku później z Anglii do Częstochowy wyruszyły tiry z darami. Konwój prowadził syn Zygmunta. Zgromadzone artykuły przekazano Szpitalowi im. Wł. Biegańskiego przy ul. Mickiewicza, Szkole dla Dzieci Niepełnosprawnych przy ul. św. Barbary oraz parafiom: Matki Boskiej Zwycięskiej przy ul. Słowackiego, Nawiedzenia NMP przy ul. Okólnej i cmentarnemu kościołowi św. Rocha.
Tak wspominał tę podróż Zygmunt Hrehorów: “Mój najstarszy syn wynajął 20-tonową ciężarówkę na okres od 19. do 27. czerwca 1982 roku. (…) Po wylądowaniu w Holandii pojechaliśmy do Arnhem. Mogłem pokazać synowi miejsce naszych lądowań spadochronowych oraz gdzie przekroczyliśmy Ren. Do polskiej granicy dojechaliśmy 21. czerwca o 12. w południe. O godz. 10 dojechaliśmy do Częstochowy. Pozostawiłem syna w ciężarówce, a sam udałem się do brata. Kiedy usłyszał stukanie do drzwi i mój głos, myślał, że to sen. Nikt nas nie oczekiwał. Następnego dnia przekazaliśmy leki i sprzęt medyczny szpitalowi. Widzieliśmy zdumienie i oszołomienie na widok tylu towarów. spytałem dyrektora Adamkiewicza, czy wszystko się przyda. “Przyda? – zapytał. – To jest cud, czy może pan nazwać cud przydatnym? “A czego najbardziej potrzebujecie? “Termometrów” – odpowiedział. Potem pojechaliśmy do kościołów i szkoły dla upośledzonych dzieci.”
Jak pisał, było to spełnieniem starego marzenia sprzed wielu lat. “Twarda rzeczywistość odmówiła nam bycia jednymi z pierwszych, którzy przyczyniliby się do odzyskania przez Polskę niepodległości. Kiedy późnym latem 1944 roku, jako młody oficer Polskiej Brygady Spadochronowej, oczekiwałem rozkazu przelotu do Warszawy, by wesprzeć tam bohaterskich bojowników i być jednym z pierwszych, którzy przyczynili się do odzyskania niepodległości, kazano nam lądować w Holandii. Podróż moja w czerwcu 1982 roku, 38 lat później, pomogła mi uśmierzyć od dawna ukrywane w sercu gorycz i rozczarowanie”.
O bitwie pod Arnhem napisano powieść, nakręcono też film. W powieści występuje Cora Baltussen, Holenderka, która po wylądowaniu Polaków w Arnhem związała się losami 1. Brygady Spadochronowej. 8. września 1985 roku Cora Baltussen, jej brat oraz Zygmunt Hrehorów, jako delegat Związku Byłych Spadochroniarzy w Londynie, przyjechali na Jasną Górę z pielgrzymką Polski Walczącej. W tym dniu odbyła się uroczystość ofiarowania wotum Brygady Matce Boskiej Częstochowskiej. – Brat odczytał apel i wotum złożono w kaplicy Matki Boskiej. Pani Cora występowała 10. września w programie “O jeden most za daleko”, emitowanym w polskiej telewizji. Byłem wzruszony jej wypowiedzią, w której mocno akcentowała bohaterstwo żołnierzy polskich. Wysłałem do niej list z podziękowaniem. Otrzymałem miłe życzenia – wspomina Hrehorów.
9. września 1985 r. delegacja udała się do Warszawy na poświęcenie pierwszej mogiły ku czci i pamięci spadochroniarzy i cichociemnych. Był to w czasach PRL-u pierwszy taki pomnik, a inicjatorem jego wzniesienia był Stefan Zajączkowski. W 1987 roku środowisko byłych żołnierzy 1. Samodzielnej Brygady Spadochronowej oraz Zespół Historyczny Cichociemnych zorganizowali uroczyste obchody rocznicy powstania Brygady, bitwy pod Arnhem oraz śmierci dowódcy brygady generała Stanisława Sosabowskiego.
Dwa lata później, 29. kwietnia 1989 roku, umiera na obczyźnie Zygmunt Henryk Hrehorów.- Życzeniem brata było, by jego prochy zostały przywiezione do Częstochowy. Jego pragnienie spełniło się w 1995 roku. 2. maja, w kościele św. Rocha odbyła się uroczystość pogrzebowa. Na tym cmentarzu, w grobie naszej matki śp. Jadwigi spoczęły prochy brata. W pogrzebie uczestniczyły jego trzy córki i dwie synowe – mówi Mieczysław Hrehorów. Na płycie mogiły żołnierza spod Arnhem umocowany jest znak jego Brygady Spadochronowej.
URSZULA GIŻYŃSKA