Wspólnoty mieszkaniowe, to temat niemłody, ale i niestary w polskiej rzeczywistości. Z mocy ustawy (z 24 czerwca 1994 r. o własności lokali) w Częstochowie działa aż 327 wspólnot mieszkaniowych w tzw. budynkach komunalnych.
Wspólnota mieszkaniowa, to ogół właścicieli lokali w danej nieruchomości. Nie ma ona osobowości prawnej; może za to nabywać prawa, zaciągać zobowiązania, pozywać do sądu i… być pozywana. Wspólnota nie ma odrębnego majątku, w całości należy do właścicieli lokali, którzy za jej zobowiązania odpowiadają do wysokości swoich udziałów we wspólnej nieruchomości. Co ciekawe, wspólnot nie zakłada się, powstają one, jak gdyby same z siebie – na mocy ustawy, w budynku, w którym sprzedano choćby jeden lokal. A więc wystarczy zaledwie dwóch właścicieli – nabywca mieszkania i sprzedający, a zarazem ten, który posiada resztę lokali w danej nieruchomości. Lokalami mogą być zarówno mieszkania, jak i sklepy, biura, garaże, lokale usługowe i gastronomiczne.
W ubiegłym tygodniu Wspólnota Mieszkaniowa “Wodzickiego 103” zorganizowała spotkanie integracyjne Zarządów Wspólnot Mieszkaniowych działających samodzielnie na terenie Częstochowy. “Wodzickiego 103” była pierwszą częstochowską wspólnotą, która się usamodzielniła (6 lat temu). Do dzisiaj dołączyło do niej jeszcze pięć innych. Reszcie, być może brak odwagi, a może wiedzy.
Wspólnota, która się usamodzielniła ma prawo rządzić się sama. Może oczywiście tę niełatwą czynność zlecić wybranej przez siebie firmie, może także pozostawić ją w gestii poprzedniego zarządcy (w przypadku większości częstochowskich wspólnot jest to ZGM). Ale, co najważniejsze, wspólnota ma prawo nie tylko owe rządy kontrolować, ale i sama decydować o tym, ile jej członkowie będą płacić na eksploatację, na remonty itp., a więc ustalać plan gospodarczy.
W “Wodzickim 103” płaci się złotówkę od metra kwadratowego na eksploatację, a więc znacznie mniej niż w ZGM. Mieszkańcy nie muszą się martwić o wywóz śmieci, ewentualne awarie i konserwację domofonu, usługi kominiarskie, ubezpieczenie budynku, światło na klatce schodowej i w piwnicy, księgową i oczywiście sprzątaczkę. – Mamy też fundusz na kapitalne remonty – powiedział Edmund Huć, przewodniczący Zarządu Wspólnoty – 2 złote od metra kwadratowego. To stosunkowo dużo, ale za to widać efekty. Przez 6 lat w bloku na Wodzickiego wykonano pełną modernizację oświetlenia w piwnicy i na klatce schodowej. – Za światło na klatce płacimy teraz tyle za rok, ile dawniej za miesiąc – twierdzi Edmund Huć. Ponadto, wyprowadzono zawory gazowe na zewnątrz; pokryto dach papą termozgrzewalną; zmodernizowano ogrzewanie: zainstalowano nowy zautomatyzowany węzeł i opomiarowano mieszkania, dzięki czemu każdy z mieszkańców płaci idywidualnie za ogrzewanie w kasie CzEC-u. – Chcemy docieplić budynek, zmienić mu trochę wygląd – przebudować wiatrołapy, nad IV pietrem, nad loggiami założyć zadaszenie, oprócz dekoracji daszek spełniałby też ochronną rolę; mamy już opracowaną kolorystykę. Niestety, z pewnych względów formalnych, i co tu dużo kryć – braku funduszy, prace te będą musiały być rozłożone w czasie; ale na pewno wcześniej czy później zostaną wykonane.
Wspólnoty mieszkaniowe mają tę zaletę – której nie mają molochy typu ZGM, czy spółdzielnie mieszkaniowe – że jej członkowie naprawdę sami mogą zajmować się planowaniem swoich wydatków, inwestycji. Poza tym – co chyba najważniejsze – czują, że budynek, to ich własność, a więc dbają o nią. – Nasza klatka schodowa była malowana trzy lata temu i pewnie jeszcze ze trzy wytrzyma, co w “normalnych” warunkach byłoby niemożliwe – powiedział Edmund Huć.
Najlepiej, kiedy działalność wspólnot oparta jest na tzw. “społecznikach”. Jak wiadomo załatwienie czegokolwiek w naszych wspaniałych urzędach czy instytucjach kosztuje. I niekoniecznie chodzi tu o pieniądze, ale o czas, zarówno ten przetrwoniony w kolejkach, w środkach komunikacji, ale przede wszystkim spędzony na wypisywaniu kilogramów podań, kwestionariuszy i innych tego rodzaju dokumentów. Oczywiście do takiej pracy można kogoś wynająć, ale to, jak wiadomo, podwyższa koszty, a przecież chodzi o to, by je jak najbardziej obniżyć.
Administracje ZGM czy spółdzielni mieszkaniowych zapominają o tym, że powinny pełnić rolę służebną w stosunku do lokatora. Nauczone przez dziesiątki lat systemowego absurdu dalej zachowują się jak rozwydrzona panna na wydaniu. ZGM jest bardzo niezadowolony z faktu usamodzielniania się wspólnot mieszkaniowych. Zamiast pomagać – przeszkadza. Logicznie rzecz biorąc powinien się cieszyć, przecież jego przedstawiciele ciągle narzekają na niepłacących lokatorów, a tak problem zniknie. Co ciekawe, we wspólnotach nie ma zaległości w płatnościach. Cud jakiś, czy co?
Oczywiście przed wspólnotami jeszcze wiele pracy, ale pracy na własny rachunek; a ta – jak wiadomo – daje najwięcej satysfakcji.
SYLWIA BIELECKA