Michał Ciurzyński: Moja żużlowa, zawodnicza przygoda była krótka, ale ciekawa i miła


Dawniej sam uprawiał jazdę w lewo. Był nawet członkiem drużyny Włókniarza Częstochowa, która w 1999 roku uzyskała awans do – powstałej sezon później – żużlowej Ekstraligi. Miał okazję startować w parze m.in. z Markiem Loramem. Po zakończeniu kariery zawodniczej rozpoczął pracę żużlowego mechanika. Michał Ciurzyński, bo o nim mowa, w przeszłości współpracował m.in. z takimi klasowymi rajderami jak Rune Holta, Grzegorz Walasek, Ryan Sullivan czy Artiom Łaguta. Teraz na żużlu ściga się jego syn Alan, który – jako junior częstochowskiego Włókniarza – po zdaniu licencji w klasie 500 cc w roku 2024, z zawodów na zawody czynił coraz większe postępy. Zapraszamy do przeczytania wywiadu z Michałem Ciurzyńskim.

Jak się zaczęła Pańska przygoda z żużlem?

Nie ukrywam, że trochę za późno zapisałem się do szkółki, w wieku około 15 lat. Namawiałem mamę, aby w końcu wyraziła zgodę na piśmie. Ciężko było, ale w końcu przekonałem ją do tego i udało się zapisać do szkółki żużlowej, gdzie zajęcia prowadził pan Wiktor Jastrzębski. Po jego okiem sporo się uczyło. Mniej więcej po dwóch latach przystąpiłem do egzaminu na licencję żużlowca w Gnieźnie m.in. wraz z Krzysiem Stemplem. Następnie były już pierwsze, oficjalne jazdy.

Był Pan członkiem kadry Włókniarza Częstochowa w 1999 r., kiedy „Lwy” awansowały do najwyższej klasy rozgrywkowej, przemianowanej w kolejnym sezonie w Ekstraligę Żużlową. Wówczas został Pan powołany w sumie na cztery mecze. Jak Pan wspomina tamte czasy?

Wspominam je bardzo miło i fajnie. Była wtedy fajna ekipa. To była ciekawa przygoda. Pamiętam właśnie swój debiut ligowy. Był to mecz Włókniarza z Unią Tarnów (5 kwietnia w Częstochowie – przyp. red.). Trener (Andrzej Jurczyński – przyp. red.) powołał mnie do trzynastego biegu (który wtedy był jednych z nominowanych podczas spotkań ligowych – przyp. red.). Wystartowałem w tamtym wyścigu i zdobyłem jeden punkt; jechałem wtedy w parze z Robertem Mikołajczakiem. To już było fajne przeżycie. Muszę też dodać, że wówczas obowiązywał przepis o KSM (Kalkulowana Średnia Meczowa – przyp. red.). Tak się składało, że ja miałem jedną ze słabszych tych średni, czyli 2,50. A juniorzy po zdaniu licencji przeważnie dysponowali KSM-ami o takich wysokościach. Często szkoleniowcy żonglowali tak, aby dopasować zawodników do desygnowanych składów, by te nie przekraczały maksymalnej łącznej liczby wszystkich średni KSM. Przygoda była miła – nie ma żadnej dyskusji.

W dwóch spotkaniach udało się Panu nawet zapunktować. Było to – jak Pan już wspomniał – 5 kwietnia w Częstochowie przeciwko tarnowskiej Unii oraz 25 dnia tego samego miesiąca w Rzeszowie. Co prawda w obu tamtych potyczkach zapisał Pan na swoim koncie tylko po jednym „oczku”, ale na pewno były one cenne. Wszak przyczyniły się do zwycięstw Włókniarza; nad Unią – 59:31, a nad Stalą – 53:37.

Czy były one cenne? Nie mnie to oceniać. W każdym razie myślę, że były ważne. Jest na pewno jakaś radość, kiedy przywiezie się do mety choćby punkt, a nie „zero”. Na pewno miło wspominam tamte czasy. W Rzeszowie, gdy dowoziłem „oczko” do mety (bieg nr 7 zawodów – przyp. red.), jechałem w duecie z Markiem Loramem. Był to dla mnie ogromny zaszczyt startować wspólnie w wyścigu z takim rajderem.

Z pewnością zaszczytem było także stanowienie składu ekipy, która wygrała ligowy szczebel, prawda?

Oczywiście. Mimo wszystko jednak można powiedzieć, że mój udział w tym wszystkim znikomy (śmiech).

Twierdzi Pan, że znikomy, ale jednak nie przypadkiem znajduje się w drużynie, która jest najlepsza na danym ligowym poziomie rozgrywek…

Nie każdemu zawodnikowi dane było też wystąpić w meczu ligowym. Było wielu żużlowców, którzy przeszli przez szkółkę, a później przez egzamin na licencję, a nie pojechali w lidze. Tak więc na pewno na swój sposób sukcesem było, że wystartowało się w jakimkolwiek meczu. To jest fakt, który nie podlega dyskusji.

Po sezonie 1999 zakończył Pan swoją zawodniczą karierę. Dlaczego zdecydował się Pan na taki krok?

Krótko mówiąc nie było postępów ani progresu. W takich sytuacjach zawodnik po prostu kończy całą sportową przygodę, w tym przypadku żużlową. Pamiętam również, że, na przełomie wieków, mnie i Krzysia Stempla klub z Częstochowy wypożyczył do KS „Victoria Rolnicki” z Machowej, która miała wówczas wystartować w 2. Lidze. Trenerem tej drużyny miał być Józef Kafel. Decyzję o starcie w zmaganiach przeciągano. Ostatecznie klub ten nie przystąpił do rozgrywek ze względu na problemy finansowe. Koniec końców zakończyło się nawet nie karierę, a bardziej przygodę. Jednocześnie „kręciło” mnie w stronę mechaniki – bardzo lubiłem pracować przy motocyklach. To też mnie bardzo bawiło.

Tak czy inaczej pozostał Pan w „czarnym sporcie”. Pracował Pan, jako mechanik choćby Rune Holty, Ryana Sullivana czy Grzegorza Walaska, zawodników wysokiej klasy. Pańskie działanie musiało zatem być owocne, nieprawdaż?

Na pewno był jakiś – przynajmniej delikatny – mój wkład w dyspozycję zawodników, z którymi współpracowałem. Świadczyły o tym najlepiej sukcesy tych żużlowców. Grzesiu, Rune czy Ryan to byli przecież topowi rajderzy, polskiej i światowej czołówki. Zaszczytem było dla mnie pracowanie u nich.

Obecnie, żużlowe tradycje u Was, kontynuuje Pański syn, Alan. Już w minionym roku pokazał, że bez wątpienia ma papiery na jazdę. Za tym przemawiały jego wyniki zwłaszcza w zawodach, rozgrywanych w Częstochowie. Imponował swoją sylwetką, poruszaniem się na motocyklu, a przede wszystkim tym, że potrafił przeciwników mijać na dystansie. Doradzał Pan Alanowi w kwestii jazdy na żużlu?

Akurat odnośnie jazdy Alan nie mógł brać ze mnie przykładu (śmiech). Wszak ja jeździłem, jak jeździłem, więc tak naprawdę nie ma tutaj porównania. Poważnie mówiąc, cieszę się z jego postępów. Alan tą całą sylwetkę „przybrał” już podczas jazdy na miniżużlu (85cc–190cc – przyp. red.), a potem to przekładało się na dyspozycję, gdy przeskakiwał na motocykle o większych pojemnościach (najpierw 250 cc, następnie 500 cc). To był właśnie element, który Alan bardzo szybko sobie przyswoił. Jeździ płynnie i lekko, co w żużlu jest bardzo ważne. I to, że tak spisuje się, było oraz jest zasługą trenerów. Oczywiście ja też staram mu się doradzić, gdy coś zauważę w pewnej sytuacji, np. jak ma „dobrać” tor jazdy. Jednakże w sprawie jego stylu jazdy nie ingerowałem. Po prostu w sobie ma coś, co fajnie mu wychodzi (uśmiech).

Gdy dowiedział się Pan, że Alan chce uprawiać jazdę na żużlu, jaka była Pańska pierwsza reakcja? Zadowolenie, że syn chce iść śladami ojca? Czy może strach, że decyduje się na takie ryzyko. Wszak sam Pan, jako osoba długo działająca w żużlu, na pewno zdaje sobie sprawę, jaki ten sport potrafi być niebezpieczny oraz nieprzewidywalny.

Na początku Alan sam traktował to jako zabawę. W międzyczasie po głowie chodziły mi myśli, że pojeździ sobie, a potem może mu to przejdzie. Zaczynał na motocyklu jeździć, mając już 9 lat. A w tym wieku sporo osób myśli, że chce zostać piłkarzem lub też koszykarzem; w głowie ma się wtedy wiele pomysłów. Tak jak przed chwilą powiedziałem, nie sądziłem na 100 %, że zdecyduje się ostatecznie na jazdę na żużlu. Podejrzewałem, że trochę pojeździ i może zajmie się czymś innym. Chwycił jednak tego bakcyla i kontynuuje to. Oczywiście u mnie, jako rodzica, jest w związku z tym stres. Zwłaszcza po tym jak on w zeszłym roku przeszedł na 500 cc i zobaczyłem to wszystko. W tej klasie motocykla jest bowiem już poważniejsze ściganie. Sam z nim przebywam w parku maszyn i potem, kiedy wyjeżdża na tor, obserwuję to na własne oczy. Oczywiście całkiem co innego jest praca u zawodnika. Ale jak własne dziecko jedzie, emocje sięgają zenitu.

Alan dał się już poznać, jako zawodnik ambitny. Na pewno będzie chciał wykonać kolejne kroki do przodu i może nawet bić się o podstawowy ligowy skład Krono-Plast Włókniarza Częstochowa. Mimo wszystko konkurencja może być duża, choć paru juniorów zdecydowało się zakończyć swoje kariery.

Jeśli chodzi o walkę o miejsce w składzie ligowym, wszystko musi przebiec na spokojnie. Nie chcę tutaj wywierać ciśnienia ani presji. Alan się nadal uczy, jeszcze wiele nauki przed nim. Na razie chcemy, aby się po prostu rozwijał, a nawet bawił się tym wszystkim. Co wyjdzie z tego później, zobaczymy. Mnie już zaskoczył w zeszłym sezonie. Ja początkowo sądziłem, że do egzaminu na licencję w klasie 500 cc przystąpi może w czerwcu, żeby mógł się oswoić z tą całą prędkością. Wszak te motocykle mają zupełnie inne moce, aniżeli w randze 250 cc. Do tego trzeba się przyzwyczaić. Potem – jak się okazało – wystarczyło parę treningów i zdał licencję w kwietniu na w pełni dorosły żużel. Później już w ogóle wyskoczył jak filip z konopi. Szybko wystartował w Drużynowych Mistrzostwach Polski Juniorów – gdzie też ci najmłodsi uczą się tego sportu – po czym zadebiutował w Ekstralidze U24. Następnie dostrzegł go trener kadry narodowej Rafał Dobrucki, dzięki czemu wziął jeszcze udział w turniejach Zaplecza Kadry Juniorów (a tam już jest nieco wyższy poziom). Fajnie zaprezentował się w tych wszystkich wymienionych zmaganiach. Nikt nie jest pewny, co będzie w sezonie 2025. Najważniejsze, aby był spokój.

W razie czego macie przygotowaną jakąś alternatywę dla Alana? Np. możliwość wypożyczenia go do któregoś z klubów z niższych polskich lig?

Na dzień dzisiejszy myślę, że raczej to nie wchodzi w rachubę. Na razie jest tutaj we Włókniarzu, czas pokaże, jak to się dalej wszystko potoczy. Póki co niech walczy (uśmiech).

Jak aktualnie wyglądają przygotowania Alana do sezonu 2025. Nad jakim elementem przygotowań skupiacie się szczególnie?

W tym momencie podstawą są treningi ogólnorozwojowe. W przypadku przygotowań sprzętowych, zajmiemy się tym nieco później, ja też będę miał w tym udział. Będziemy robić tak, aby motocykle do sezonu były gotowe. Póki co Alan biega, czy ćwiczy w sali. Musi cały czas pracować nad kondycją. Im lepsza kondycja, tym spokojniejsza głowa.

Podczas jednego z wywiadów Alan, kiedy się go zapytałem, co by chciał najbardziej osiągnąć w żużlu, odpowiedział: „Na pewno chciałbym w przyszłości zostać mistrzem Polski oraz świata”. Co Pan na to?

Życzę mu tego z całego serca! Ale do tego jeszcze długa droga. Cieszę się, że ma tak ambitne cele. Zobaczymy, co z tego się urodzi. Wiadomo, że każdy ambitny człowiek, gdy za coś konkretnego się bierze, chce wykonać to dokładnie i do końca. A skoro Alan tak powiedział, to super!

Bardzo serdecznie dziękuję za rozmowę.

Dziękuję bardzo. Pozdrawiam wszystkich kibiców Krono-Plast Włókniarza Częstochowa. Korzystając z okazji – w imieniu całego naszego teamu – gorąco zapraszam i zachęcam do współpracy wszystkie chętne osoby, firmy, które chciałyby wesprzeć Alana w rozwoju jego dalszej kariery.

Rozmawiał: Norbert Giżyński

Foto.: Z archiwum Michała Ciurzyńskiego (autor – Waldemar Deska)

Podziel się:

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *