Teresa Idzikowska, częstochowianka, członkini Częstochowskiego Stowarzyszenia Plastyków im. Jerzego Dudy-Gracza, pierwszą wystawą indywidualną zadebiutowała w częstochowskim lokalu „Babie lato”. – Do prezentacji zachęciły mnie koleżanki ze Stowarzyszenia, a w szczególności prezes Ewa Powroźnik, która działa z zapałem. Dzięki niej mamy mnóstwo wystaw, ciekawych plenerów, co przekłada się na podnoszenie poziomu artystycznego – mówi „GCz” Teresa Idzikowska, z którą przeprowadziliśmy krótką rozmowę.
Kiedy postanowiła Pani chwycić za pędzel?
– Choć od dziecka powtarzano mi, że ładnie maluję, a polot artystyczny odziedziczyłam po mamie, nie podjęłam nauki w kierunku plastycznym. Później praca zawodowa, dom i wychowywanie dzieci stały się treścią mojego życia. Dopiero po latach powróciłam do mojej młodzieńczej pasji i w zaciszu domowym zaczęłam malować. W 2007 roku moje prace zauważył Józef Umiński. Spodobały mu się i zachęcił mnie do kontaktu ze Stowarzyszeniem Plastyków im. Jerzego Dudy-Gracza, którego wówczas prezesem była Irena Binert. Zachwyciła się moimi pracami i zaprosiła do Stowarzyszenia. Ja z kolei zauroczyłam się nowym dla mnie środowiskiem, w którym czułam się i czuję jak wśród najbliższych. To wspaniali przyjaciele, można na nich polegać. Swój warsztat doskonaliłam pod kierunkiem prof. Tadeusza Kapałki, później korzystałam też z porad prof. Zdzisława Żmudzińskiego i Marii Ogłazy, którzy są zaprzyjaźnieni ze Stowarzyszeniem.
Pani prace pokazują, że natura jest dla Pani głównym źródłem inspiracji.
– Tak mistrzem dla mnie jest przyroda, jej naturalność, magia, sekretność. Lubię obserwować światło, kolory. Ale pierwotną inspiracją były włosy. Nawet zgłębiałam tajniki fryzjerstwa pod kątem zawodowo-artystycznym. Dzisiaj malowanie jest moim drugim ja, bez tego byłabym pustym człowiekiem. Wypełnia mi czas i daje spełnienie, a uczestnictwo w projektach Stowarzyszenia – dowartościowanie. Mile wspominam ostatnią wystawę w Poraju, inspirowaną twórczością Janusza Gniatkowskiego, którego uwielbiam za melodykę i głos.
Co poprzez malowanie próbuje Pani przekazać odbiorcy?
– Własne emocje, uczucia, podziw dla świata. Moje obrazy są kolorowe, nasycone, intensywne. Poprzez malowanie opowiadam o sobie, o swojej impresjonistycznej i ekspresjonistycznej osobowości.
Czego Panią uczy malowanie?
– Pogody ducha, cierpliwości, radosnego spojrzenia na świat. Ostatnio ciągnie mnie do większych wyzwań. Próbuję malować akty i myślę o przygotowaniu cyklu poświęconego kobietom.
Pani mistrzowie?
– Cenię prace dawnych mistrzów, ich monochromatyczny klimat. Uwielbiam polskie malarstwo przełomu XIX i XX wieku. Nieustająco podziwiam Władysława Ślewińskiego – zniewalają zmysłową „Czeszącą się”, jego „Autoportret”. Nie mogę pominąć Józefa Pankiewicza – wspaniałego kolorystę, wielkiego malarza.
A częstochowscy twórcy?
– To bezsprzecznie Tomek Sętowski, ale także Edward Mesjasz, dzisiaj trochę zapomniany. Częstochowskie artystyczne środowisko jest różnorodne i ciekawe.
Inne Pani zainteresowania?
– Muzyka poważna, opera. Podejmowałam się też mediacji. Kolekcjonuję obrazy.
Co jest dla Pani najważniejsze?
– W życiu artystycznym – malarstwo i muzyka klasyczna, a codziennym – rodzina. Wiele czasu poświęciłam na rozbudzanie artystycznych pasji u dzieci. Mój syn Paweł wszechstronnie się rozwijał, chłonął wszystko: muzykę, śpiew, grę na instrumencie, taniec. Córka Katarzyna poszła w kierunku biznesu – jak ojciec. Jestem osobą radosną. Lubię ludzi i żyję pełnią świata. I tę aprobatę staram się utrwalać na płótnach.
Dziękuje za rozmowę
URSZULA GIŻYŃSKA