Robert Sękiewicz, absolwent Państwowego Liceum Sztuk Plastycznych im. J. Malczewskiego. Dyplom z wyróżnieniem obronił w 1992 roku w Pracowni Grafiki Warsztatowej prof. Ewy Zawadzkiej na Wydziale Artystycznym WSP w Częstochowie.
Swoje prace prezentował na wystawach zbiorowych grafiki, fotografii, malarstwa, m.in. w Słubicach, Legnicy, Pradze, Lesznie i oczywiście w Częstochowie. Pierwsza indywidualna ekspozycja to “foto – grafika” w 1987 roku w Galerii KMPiK w Częstochowie. Od 1993 roku Sękiewicz prowadzi Galerię Ośrodka Promocji Kultury “Gaude Mater”.
– Jak się Panu podoba własna wystawa “Zdjęcia kolorowe”, którą możemy oglądać w Miejskiej Galerii Sztuki?
– Właśnie wróciłem z Galerii, jeszcze raz obejrzałem swoją wystawę i muszę powiedzieć, że jestem… bardzo zadowolony z realizacji tego pomysłu.
– Dawno temu wpadł Pan na pomysł “Zdjęć kolorowych”?
– Trzy lata realizowałem ten pomysł. Zdjęcia czarno – białe obrabiam od 15. roku życia. Tym razem chciałem się zmierzyć z kolorem, ale nie z takim zwyczajnym. Pomysł na tło i scenografię był pierwszy. To nie miały być forografie modelek na tle pejzażu czy kolorowej draperii. Kolor miał być przaśny, szorstki. Pojawił się szary papier.
– Ale innowacją nie jest tu tylko szary papier, który jest właśnie tłem.
– Nie chciałem stworzyć tzw. fotografii malarskiej, nie chciałem się ześlizgnąć w XIX-wieczne malarstwo. Dlatego modelki są oświetlone płasko; nie ma modelunku światłocieniem. Choć nie ukrywam, że cała ta wystawa to moje sentymenty malarskie.
– A więc w tej fotografii, w scenografii, w technice jest wiele z malarstwa?
– Tak. Sam kolor papieru musiałem złamać – używając właśnie terminologii malarskiej. Stąd działania taśmą pakową, przebieranie modelek w kostium, który nie miał się kojarzyć z bielizną, z modą. Dlatego przebrane są w folie. Cykl tych zdjęć to nie jest próba dotarcia do człowieka, modelka jest tu sztafażem. To po prostu dana modelka na konkretnym tle. Kompozycja miała być jak najbardziej statyczna.
– Modelka ubrana jest nie tylko w folie.
– Wciąż posługując się językiem malarzy – chciałem przełamać kolor ciała. Dlatego ubrałem modelki w rajstopy, cieliste materie. Co ciekawe, wszystko co najważniejsze w tej fotografii musiało się wydarzyć przed obiektywem, zupełnie inaczej niż w fotografii cyfrowej.
– Ale przecież fotografią komputerową też się Pan zajmował, w dodatku z dużym powodzeniem?
– Tak, w ubiegłym roku na Cyberfoto. Ale ta moja praca była też trochę graficzna. Do takiej typowej fotografii cyfrowej zniechęca mnie rozbuchanie kolorystyczne i nagromadzenie przedmiotów. Wolę rzeczy ascetyczne i taka też jest ta moja fotografia cyfrowa, inna.
– Generalnie, “Zdjęcia kolorowe” to nie są zwykłe forografie kobiet, to nie są nawet akty.
– Chciałem uniknąć prostego skojarzenia z fotografią w czasopismach typu “Playboy”. Potem zastanowiłem się, czy nie są one wyprane z ludzkich emocji, aseksualne. Ale usłyszałem, że nie, że te zdjęcia prezentują ludzki erotyzm, a więc nie coś co np. służyłoby reklamie.
– I o to chodziło. A więc sentymenty malarskie zostały spełnione, w fotografii, może teraz czas na to, by zamiłowanie do fotografii oddać w malarstwie?
– To już było, w połowie lat 70-tych, tzw. hiperrealizm. Ale na razie moje sentymenty spełniłem z dużym kopem na przyszłość.
– Czego więc możemy się spodziewać w tej przyszłości?
– Będę chciał jeszcze kontynuować ten temat. Mam też gotowy materiał na kolejną wystawę, dotyczący pejzażu, rozumianego w sposób abstrakcyjny, ale z pełną dosłownością fotografii.
– Kiedy i gdzie zobaczymy tę wystawę?
– Może w przyszłym półroczu, może w remontowanej właśnie kawiarni pod Ośrodkiem “Gaude Mater”, która jeszcze nie ma nazwy…
– Dziękuję za rozmowę.
SYLWIA BIELECKA