Częstochowianki
Rozmowa z Iwoną Młodkowską-Przepiórowską, dyrektorem Muzeum Częstochowskiego
– Jest Pani częstochowianką?
– Urodziłam się w Częstochowie, podobnie jak moi rodzice i dziadkowie. Pierwszych sześć lat życia spędziłam w domu przy ulicy Św. Barbary razem z moją babcią Marią. Z tą ulicą, obsadzoną dorodnymi drzewami, wiążą się moje najmilsze chwile z dzieciństwa.
– Rodzice pewnie byli bardzo zawodowo zajęci?
– Tak, to prawda. Babcia natomiast była wdową i miała dla mnie dużo czasu. Byłam jej pierwszą i przez kilka lat jedyną wnuczką. U babci było mi jak u Pana Boga za piecem. Z rodzicami zamieszkałam na stałe po jej śmierci.
– Jako kierunek wybrała Pani archeologię…
– Już w piątej klasie szkoły podstawowej, na pytanie kim chciałabym zostać, odpowiadałam, że archeologiem. W dzieciństwie dużo czytałam o dalekich podróżach i niebezpiecznych wyprawach badawczych. Chciałam w przyszłości wieść interesujące i ciekawe życie. Wtedy jeszcze nie wiedziałam, czym tak naprawdę jest zawód archeologa. Chciałam studiować, więc po ukończeniu szkoły podstawowej wybrałam liceum ogólnokształcące im. Wł. Broniewskiego. Pod kątem przyszłych studiów szczególnie intensywnie uczyłam się historii, geografii oraz języka angielskiego. Miałam dużo szczęścia. Na archeologię dostałam się zaraz po maturze.
– Jak wspomina Pani czas studiów w Krakowie?
– Miło, aczkolwiek był to dla mnie trudny i bardzo pracowity okres. Najtrudniej było na pierwszym i drugim roku. Przerażała mnie ilość wiedzy, którą trzeba było szybko wchłonąć. Na studiach uczestniczyłam w wielu badaniach, zwłaszcza w wakacje, które w całości spędzałam na różnych stanowiskach archeologicznych w Polsce oraz w Macedonii.
– Kiedy wybrała Pani specjalizację: Archeologia Powszechna i Polski?
– Już po pierwszym roku. Do trzeciego roku szczególnie pasjonowały mnie najbardziej odległe czasy, starszej epoki kamienia. Ale w chwili, kiedy trzeba było wybrać specjalizację, to pokierowałam się zdrowym rozsądkiem. Swoją przyszłość, już na studiach, wiązałam z Częstochową i Muzeum, wtedy – Muzeum Okręgowym w Częstochowie. Bardzo chciałam tu pracować i prowadzić badania na terenie miasta i okolic. Na studiach uzyskałam wiedzę na temat tego obszaru i jego archeologicznych walorów. Wiedziałam także, że w okolicach Częstochowy występuje bardzo dużo śladów ludzkiej działalności z późnej epoki brązu i wczesnej epoki żelaza, czyli z czasów, kiedy na południu i wschodzie rozkwitały cywilizacje klasyczne, np. na ziemiach, położonych w basenie Morza Egejskiego kultura helladzka, w Anatolii państwo Hetytów, w Mezopotamii dochodziła kresu cywilizacja sumeryjska a rozkwitało państwo asyryjskie. Jak w tym samym czasie żyli ludzie na północy, w strefie zwanej “barbarzyńską”? To mnie szczególnie interesowało. Ponadto, chciałam być jak najlepiej przygotowana do pracy w Muzeum w Częstochowie i już w chwili podjęcia pracy działać naukowo i w terenie.
– I cały czas pracuje Pani tylko w Muzeum?
– Tak, to moje pierwsze i jedyne miejsce pracy. Już pod koniec studiów spędzałam w Muzeum w Częstochowie piątki i soboty, pisałam pracę magisterską ze zbiorów Działu Archeologii. W tym roku obchodzę dwudziestolecie pracy zawodowej. Tu pokonywałam stopniowo wszystkie szczeble kariery zawodowej, od młodszego asystenta-stażysty do kustosza muzealnego. Prawie od samego początku byłam kierownikiem Działu Archeologii. W roku ubiegłym zostałam dyrektorem Muzeum Częstochowskiego.
– Czy łatwo być dyrektorem tak dobrze znanej instytucji?
– Tak i nie. Znam bardzo długo najstarszych pracowników. Ta znajomość niekiedy utrudnia wypracowanie obiektywnych sądów i podejmowanie decyzji w stosunku do nich. Natomiast pomaga mi znajomość problemów muzealnych, rozumiem skąd się biorą i jakie mają tło. Największym problemem tej instytucji jest zaniedbany stan bazy muzealnej i permanentne niedofinansowanie placówki. Odkąd pamiętam, Muzeum zawsze musiało łatać dziury. Nawet obiekty oddawane nam w użytkowanie już w chwili ich przejęcia były tylko “zewnętrznie odmalowane”, a pod farbą czaił się grzyb i stare, przerdzewiałe instalacje.
– Jaką ma Pani wizję rozwoju Muzeum?
– Muzeum nigdy nie będzie funkcjonowało dobrze, jeśli pracownicy wciąż będą musieli walczyć z odpadającym tynkiem i grzybem na ścianach, który niszczy zabytki, z wodą deszczową zalewającą eksponaty, z niebezpieczną dla nich ciasnotą w magazynach, czyli myśleć o ratowaniu zabytków w instytucji powołanej między innymi do ich bezpiecznego przechowywania dla następnych pokoleń. Wystawy, które organizujemy nie mogą być należycie oświetlone i zaaranżowane, ze względu na zły stan instalacji elektrycznych itd. Aby wykonywać powinności, do których jesteśmy powołani jako muzeum, musimy mieć dobrą bazę, wyremontowane i zmodernizowane obiekty przede wszystkim wystawowe i magazynowe oraz przyzwoite miejsca pracy dla personelu. A później możemy pokazać co potrafimy w zakresie opracowywania zbiorów, ich pozyskiwania, wystawiennictwa i popularyzacji oraz jakie skarby mieszczą nasze magazyny. Nowoczesne Muzeum musi wychodzić naprzeciw wymaganiom zwiedzających. W chwili obecnej nie posiadamy najbardziej podstawowego sprzętu audiowizualnego, niezbędnego do pracy edukacyjnej, popularyzatorskiej, czy wreszcie – niezbędnej do nowoczesnego archiwizowania danych o zabytkach. To wszystko kiedyś musi w muzeum zaistnieć, bez tych narzędzi nie ma przyszłości ani jasnych perspektyw rozwoju.
– Czy w ciągu tych dwudziestu lat pracy udało się Pani dokonać jakiegoś spektakularnego odkrycia?
– Przez dwadzieścia lat prowadziłam sukcesywnie badania prawie w każdym sezonie i na przeszło dwudziestu stanowiskach z różnych okresów i kultur. Ale najlepiej rozpoznałam szereg cmentarzysk kultury łużyckiej. Na tym znam się najlepiej. Czy dokonałam spektakularnego odkrycia? Chyba nie. Wszystko co odkrywałam już wcześniej ktoś odkrył. No, może najbardziej cenny pod względem naukowym i jedyny tak dobrze zachowany był skórzany diadem, który odkryłam na czaszce młodej kobiety, spoczywającej na cmentarzysku w Pawełkach w gm. Kochanowice. Przeleżał on w piasku, czyli w środowisku szczególnie przesiąkalnym ok. 2 800 lat i nie uległ rozpadowi. To wielka rzadkość. Moje badania miały przede wszystkim charakter ratowniczy.
– Z jakim rezultatem?
– Ratowałam i zabezpieczałam przed zniszczeniem stanowiska archeologiczne i te prace cenię sobie najbardziej. Ziemia częstochowska pod względem archeologicznym stanowi bardzo ciekawy teren, nieco wyróżniający się od innych. Dziwi archeologów fakt występowania na tym terenie bardzo dużej ilości cmentarzysk, przy równoczesnym ilościowym ubóstwie stanowisk osadowych, czyli miejsc po dawnych wsiach, na dodatek źle zachowanych i mało czytelnych. Cmentarzysk zazdroszczą nam koledzy archeolodzy, pracujący np. w południowej Polsce, bo są one najlepszym źródłem wiedzy o tak odległych czasach. Obfitują w znaczne ilości bardzo dobrze zachowanych zabytków ruchomych: naczyń, narzędzi, ozdób, broni. Rytuał wierzeniowy nakazywał składać do grobów najcenniejsze przedmioty codziennego użytku oraz przedmioty wyjątkowe przy ciele zmarłego. Wierzono prawdopodobnie, że przedmioty te będą potrzebne zmarłemu w jego dalszym życiu po śmierci. Na terenie ziemi częstochowskiej nieco odmiennie traktowano zmarłych, nie wszystkich palono, jak nakazywały względy wierzeniowe i ideologiczne tego okresu, stosowane powszechnie w pozostałej części kraju. W okolicach Częstochowy prawie połowę zmarłych składano do grobów niespalonych. Dlaczego, to zagadka, którą jeszcze nieprędko da się wyjaśnić. Taka jest odległa przeszłość, pełna tajemnic i znaków zapytania, z którymi próbują się zmagać archeolodzy.
– Archeologia a życie…?
– Praca zawodowa była dla mnie zawsze bardzo ważna. Jestem ogromnie szczęśliwa, że dane mi jest robić w życiu to, co chciałam i co sprawia mi dużą radość. Pogodzić pasję z zawodem, to marzenie wielu ludzi, a niewielu udało się to zrealizować. Ja miałam, i chyba mam, szczęście. Ponadto, pracuję w instytucji, w której zawsze chciałam pracować. Najwięcej radości sprawia mi jednak praca w terenie. Przy okazji lubię obserwować świat, zieleń, zwierzęta, barwy ziemi. Najlepiej czuję się nad wodą. Lubię duże, otwarte przestrzenie oraz wysokie, puszczańskie lasy. Nie pociaga mnie Jura (a propos, wszyscy wkoło są nią zachwyceni). Dla mnie jest ona nieprzystępna i sucha, źle się na niej czuję.- Czy udało się Pani zaszczepić swoje zamiłowania dzieciom?
– Dziś to trudno powiedzieć. Na badania w okresie wakacji zawsze wyjeżdzałam z rodziną. Mój młodszy, dwunastoletni syn Szymon dobrze znosi spartańskie warunki terenowe i wykazuje duże zainteresowanie tym co robię. Mąż pomaga najbardziej. Jest dobrym topografem, a ponadto bardzo dobrze dokumentuje prace terenowe. Starszy syn, Mateusz, nie wykazuje specjalnego zainteresowania moim zawodem. Ceni sobie wygodę i bardziej miejski sposób spędzania czasu.
– Jak godzi Pani pracę z obowiązkami rodzinnymi?
– Jest to trudne. Pomaga mi mąż oraz mamy, które przede wszystkim gotują obiady. Inne obowiązki rozkładamy między sobą. Każdy robi to, co w danej chwili jest najbardziej konieczne. Liczne obowiązki służbowe na stanowisku dyrektora odsuwają mnie także od archeologii, co mnie bardzo martwi. W tym roku po raz pierwszy od wielu lat nie będę prowadzić badań wykopaliskowych. Zasypują mnie sterty papierów, a ja bardziej kocham kopać w ziemi niż w papierach. Obiecuję sobie, że w przyszłym roku zorganizuję się lepiej, tak, abym mogła wygospodarować czas na archeologię.
– Dziękuję za rozmowę.
URSZULA GIŻYŃSKA