Kontra w centrum – ANDRZEJ BŁASZCZYK
Piszę niniejszy felieton (w poniedziałek bm.) i pisząc spoglądam za okno, gdzie właśnie kończy się luty i trwa śnieżna zadymka. Spoglądam na tę zadymkę z nonszalancją i głęboką siłą spokoju, bo co mi tam taka wątła, efemeryczna i niknąca w oczach zadymka. Po grudniowych i styczniowych zamieciach, które zakopały po uszy w śniegu, połowę kraju, po tęgich mrozach, po bohaterskiej walce z łopatą w ręku, przy odśnieżaniu chodnika i bramy, taka zadymka to pikuś. Czuję się jak weteran napoleońskiego odwrotu spod Moskwy albo jak weteran Wielkiej Wojny Ojczyźnianej, którego teraz próbują szarpać za nogawki wątłe oddziały partyzanckie.
Wiosna, ta frywolna panienka o bladej karnacji, poprawia makijaż, otrzepuje spódnicę z resztek śniegu i szykuje się do wielkiego wejścia. Spoglądając jednak na pogodę od strony praktycznej, nierzadko popadamy w filozoficzną zadumę co do jej roli jako towaru, w warunkach wolnej gry rynkowej. Faktem jest, że srogi grudzień i styczeń, to było El Dorado, obszar znakomitej rentowności i zimowe zbijanie kokosów dla pewnej określonej grupy firm. Firmy związane z odśnieżaniem dróg, przedsiębiorstwa ciepłownicze i energetyczne, producenci łopat śnieżnych, nauszników, opon zimowych, łańcuchów na koła, wreszcie firmy pomocy drogowej i wiele innych – wszyscy oni spoglądali na zadymy, zaspy i mrozy z niekłamaną troską, jako obywatele i z nieukrywaną uciechą jako ludzie, którzy lubią dobrze zarobić. Nie czynię im z tego, bynajmniej, jakiegoś zarzutu. Któż nie lubi dobrze zarobić? Od clocharda do Gudzowatego, każdy lubi. Z drugiej strony mieszkańcy, czy Spółdzielnie Mieszkaniowe, po otrzymaniu rachunków za ogrzewanie, popadają w pewną nerwowość. I to też jest normalne. Bo któż lubi za dużo tracić? Od Gudzowatego do clocharda, nikt nie lubi. Ale, jak powiada przysłowie, “Łaska pogody na pstrym koniu jeździ”. Zatem, kiedy trafił się wyjątkowo ciepły i łagodny luty, odbiorcy i płatnicy ciepła odetchnęli, za to sprzedawcy energii cieplnej i inni zaczęli spoglądać z zimną niechęcią w twarz grzejącego słoneczka. Z tą nieobliczalnością pogody to jest taka gra – jednemu zabierze, drugiemu da. Poza tym, filozofia pogody jest niezwykle prosta.
Jak ma lać, to będzie lało, jak ma świecić słońce, to zaświeci. Tak było przynajmniej przez kilka ostatnich tysiącleci. Ale czy tak będzie na pewno w przyszłości i to niedalekiej? Takiej pewności nie ma. Skoro pogoda jest tak specyficznym towarem, niewykluczone, że wkrótce zaczną przy niej majstrować naukowcy. Tacy współcześni płanetnicy, przy możliwościach dzisiejszej nauki, mają wszelkie dane, żeby posiąść władzę nad pogodą. I wtedy dopiero się zacznie! Po pierwsze aura i zjawiska atmosferyczne staną się bronią najnowszej generacji. W laboratoriach Pentagonu, Moskwy, Pekinu i w kilku innych miejscach, pewnie już dawno z tym kombinują.
Jakaż to nęcąca perspektywa podtopić wrogi kraj, poszczuć go huraganem albo sypnąć mu totalnym gradem po oczach. A w polityce? Już widzę te wybory parlamentarne, kiedy jedna partia obiecuje słoneczną, upalną pogodę, przerywaną regularnie życiodajnym deszczem, a inna – czteroletnią kadencję składającą się z samych wiosen. Jednak podstawowa i nieustanna wojna rozegra się tam, gdzie chodzi o zyski.
Lobby dostawców ciepła i producentów wełnianych skarpet będzie naciskać na rząd, żeby podjął uchwałę o długiej i mroźnej zimie, trwającej do lipca. Zetrze się z nimi lobby producentów napojów chłodzących i słonecznych okularów. Przed Sejmem pojawią się liczne, ręcznie sterowane, demonstracje. Zwolennicy złotej, polskiej jesieni będą się tłuc z fanatykami pory deszczowej. Trwać będzie również zaciekła konkurencja w laboratoriach naukowców. Jeśli spece od srogiej zimy finansowani przez określone lobby, w danym roku wygrają, to zaraz natkną się na bolesną kontrę.
Spece od genetyki, finansowani przez inne lobby wyprodukują gatunek człowieka zupełnie odporny na niskie temperatury. Taki człowiek typu Yeti, nie tylko będzie spokojnie mieszkał w lokalu z temperaturą – 10 stopni C, ale będzie uprawiał długie spacery przy syberyjskich mrozach, odziany jeno w przewiewne kalesony. I niech mi kto zaprzeczy, że w dziejach gatunku ludzkiego nie zapowiada się niezła heca.
Ale to wszystko w przyszłości. Na razie zbliża się wiosna i mamy normalnie. No… prawie normalnie.
Dan. 25. 02.2002 r.
ANDRZEJ BŁASZCZYK