Kibice są niesamowici, choć nie rozumiem, co krzyczą…


ROZMOWA Z JONASEM DAVIDSSONEM, ŻUŻLOWCEM WŁÓKNIARZA

Jonas Davidsson jest nową, szwedzką twarzą w drużynie Włókniarza Częstochowa. 26-latek wspólnie z kolegami ściga się, by dzielnie bronić barw biało–zielonego teamu, ale o nim samym niewiele wiadomo. Jakim jest człowiekiem na co dzień, co porabia w wolnym czasie, dlaczego zdecydował się na żużel, jak zaczęła się jego kariera… Zapraszamy do lektury wywiadu z zawodnikiem i odkrycia tego, czego inni o nim nie wiedzą
Jak zaczęła się Twoja przygoda z żużlem? Dlaczego zdecydowałeś się na uprawianie tego, wbrew pozorom niebezpiecznego, sportu?
– Na żużlu zacząłem jeździć w wieku 12-13 lat. W sumie ciężko powiedzieć dlaczego. Próbowałem różnych dyscyplin, jak piłka nożna czy ice hockey, ale został żużel, który sprawiał mi najwięcej przyjemności. Myślę, że duży wpływ na moją decyzję miały także ówczesne tryumfy na arenie światowej Tony`ego Rickardsona oraz w jakimś stopniu chęć naśladowania mojego taty, który sam uprawiał ten sport i który mnie z nim zapoznał. Być może żużel mam po prostu we krwi. (śmiech) Na początku startowałem na motorach z mniejszą pojemnością silnika, tj. 80cc, później, od 16. roku życia, przesiadłem się na „profesjonalny” motor 500cc i tak już zostało.
W jaki sposób trafiłeś do klubów za granicą?
– Kiedy rozpoczyna się karierę żużlowca, na różne zawody młodzieżowe – czy w Szwecji, czy poza jej granicami – przychodzą promotorzy drużyn. Kiedy im się „spodobasz”, podchodzą, pytają, zapraszają, oferują… I dzięki takim propozycjom trafiłem do drużyn zagranicznych. Swoją przygodę w Anglii rozpocząłem dość wcześnie, bo w wieku mniej więcej 18 lat, w Polsce pojawiłem się później. Jak teraz na to patrzę, mogłem jeszcze trochę poczekać, ale dopóki się czegoś nie spróbuje, to w sumie nie wiadomo, czego się spodziewać. Uważam, że liga polska jest bardzo trudna i wymaga wielu umiejętności.
Jakbyś porównał ligi, w których startujesz i atmosferę na stadionach? Gdzie Ci się najlepiej jeździ?
– Ligę polską i szwedzką uważam za zdecydowanie najlepsze. Są one bardzo profesjonalne i rywalizują w nich żużlowcy światowej klasy. Jeśli chodzi o jazdę, zdecydowanie najbardziej lubię się ścigać na torze mojej szwedzkiej drużyny Piraterny Motala. Jestem Szwedem, a z Piraterną w tym roku mamy świetne wyniki i naprawdę doskonale się w niej czuję. Często na zawody przychodzą też moi przyjaciele, więc czasami odczuwam większą presję, ale ogólnie uwielbiam starty na swoim torze. Sprawiają mi one dużo przyjemności. Liga polska natomiast jest bardzo trudna. Na zawody przychodzi tysiące kibiców, głośno dopingują swoich idoli, jest niesamowita atmosfera. W Polsce także odczuwa się dużą presję przed i w trakcie zawodów. Anglia jest zupełnie inna. Na zawody w porównaniu do polskiej ligi przychodzi garstka kibiców, jest specyficzna atmosfera, ale bardzo przyjazna i miła. Jest tam też dużo więcej zawodów w ciągu tygodnia. Drużyny w Polsce organizują sobie treningi, w Anglii jest to zbyteczne. Zawodnicy mają szansę ścigać się kilka razy w tygodniu, co jest w zupełności wystarczające.
Czy masz jakieś swoje ulubione tory?
– Nie mam czegoś takiego, jak ulubione tory. Uważam, że Polacy i Szwedzi najlepiej je przygotowują, ale to nie znaczy, że są moimi ulubionymi. Z resztą na każdym można pojechać lepiej i gorzej. Uwielbiam startować na owalach drużyn, które reprezentuję, ale to wcale nie znaczy, że uważam je za najlepsze.
Jaki masz stosunek do zasad panujących na żużlu w różnych ligach? Czy ze wszystkimi się zgadzasz?
– Ogólnie zasady za bardzo mnie nie interesują. Wszystkie mają w sobie coś dobrego i coś złego. Nie umiem się ustosunkować do niektórych. Po prostu je akceptuję. To nie ja muszę się nimi martwić, jest to głównym zadaniem menadżerów drużyn. Ja skupiam się na jeździe.
W jaki sposób znalazłeś się w drużynie z Częstochowy? Czy to prawda, że musiałeś „wykupić” się z bydgoskiej Polonii?
– Kiedy trafiłem do Bydgoszczy, drużyna była w ekstralidze, później spadliśmy do pierwszej ligi, która jest zupełnie inna. Szło mi bardzo dobrze, ale gdy awansowaliśmy moje starty nie były najlepsze. W między czasie w klubie doszło do wielu zmian personalnych i, mimo iż miałem podpisany jeszcze roczny kontrakt, postanowiłem zmienić zespół. Uważałem, że nie będę miał szansy na dużą ilość startów. Ale aby opuścić Bydgoszcz, musiałem faktycznie zapłacić. Podjąłem tę decyzję i jestem z niej zadowolony. Do Częstochowy trafiłem dzięki Marianowi Maślance, którego znam już od dawna. Czasami rozmawialiśmy o moim przejściu do jego teamu i w końcu się zdecydowałem. Od zawsze lubiłem Włókniarz, świetnie mi się jeździ na tamtejszym owalu, a Marian wydawał się dobrym i konkretnym człowiekiem.
Jak czujesz się w teamie biało–zielonych?
– Uważam, że drużyna jest naprawdę OK. Z Rune Holtą i Peterem Karlssonem nie miałem wcześniej szansy startować w tych samych barwach, ale oni są naprawdę w porządku. Tai i Lewis (Woffinden i Bridger – dop. redakcji) to młodzi zawodnicy, którzy też są sympatyczni i pomocni. Rafała Szombierskiego poznałem podczas ostatnich zawodów w Częstochowie, ale nie miałam okazji z nim rozmawiać. Uważam jednak, że jeździł wówczas bardzo dobrze. Z typowo polskiej części drużyny najbardziej lubię Sławka Drabika. Jest zabawny i mam z nim dobry kontakt. O trenerze nie mogę nic powiedzieć, ponieważ jest bariera językowa. Szkoleniowiec niestety nie mówi po angielsku. Mimo to w parku maszyn jest zawsze Jarek (Dymek) i Marian (Maślanka), którzy w razie potrzeby służą pomocą i tłumaczą mi wszystko, czego potrzebuję.
Co sądzisz o częstochowskim owalu i tutejszych kibicach?
– Na częstochowskim torze uwielbiam się ścigać i dobrze się na nim czuję. Zawsze jest prawidłowo przygotowany. Kibice są niesamowici! Tworzą niezwykłą atmosferę, dużo krzyczą i dopingują choć niestety ich nie rozumiem…
Czy kiedykolwiek myślałeś, aby zacząć uczyć się języka polskiego?
– Z polszczyzny znam tylko kilka podstawowych wyrażeń, których nauczyłem się gdzieś przy okazji. Teraz jest nacisk na naukę języka angielskiego, więc zasób słów, które znam z waszego słownika jest dla mnie w tej chwili wystarczający. Moi mechanicy mówią po angielsku, wszędzie na świecie można dogadać się w tym języku, więc naukę polskiego na razie odpuszczam.
W pierwszych zawodach w Częstochowie Włókniarz zmierzył się z Twoim ubiegłorocznym klubem – Polonią. Czy denerwowałeś się przed nimi w jakiś szczególny sposób, czy podszedłeś do nich jak do każdych innych?
– Pierwszy termin spotkania został odwołany z powodu opadów deszczu. W ogóle cały początek sezonu był dziwny, masa zawodów została odwołana przez złe warunki atmosferyczne lub żałobę narodową. Gdyby mecz odbył się w pierwotnym terminie, myślę, że stresowałbym się dużo bardziej. Odbył się jednak później, także czułem się bardziej komfortowo, gdyż miałem okazję pojeździć trochę na torach zagranicznych i lepiej się przygotować. Oczywiście stres był, ale na pewno mniejszy.
Jak czułeś się po pamiętnym 15. biegu wspomnianych zawodów? Jak oceniasz postawę Petera Karlssona?
– Od tego biegu wiele zależało. Wystartowaliśmy i po chwili Peter upadł na tor. Wiem, jak to wyglądało, ale uważam, że każdy zawodnik zachowałby się podobnie. Peter zobaczył, co się dzieje na torze i postąpił jak uważał za stosowne. Podejrzewam, że zachowałbym się tak samo. W powtórce biegu Andreas (Jonsson) dotknął taśmy, co było dla nas „darem od losu”. Później nie miałem już żadnej presji. Wystarczyło, abym dojechał do mety z dwoma punktami i zwycięstwo było nasze. Tak też się stało i jestem z tego powodu bardzo zadowolony.
Swoje starty na żużlu rozpoczynałeś razem z bratem. W tej chwili reprezentujecie tę samą angielską drużynę. Czy występy razem z Danielem traktujesz jakoś specjalnie?
– Same zawody traktuje jak każde inne. Oczywiście rozmawiam z bratem, wymieniamy się informacjami, ale robię to także z innymi zawodnikami. Po meczach jest jednak dodatkowy plus. Zawsze razem wracamy, jednym samochodem jedziemy na lotnisko, do domu itp. Jesteśmy prawdziwymi kumplami i spędzamy ze sobą dużo czasu, widzimy się może 5 razy w tygodniu. Traktuje go tak samo w życiu prywatnym, jak i zawodowym.
Co jest Twoim marzeniem, jako sportowca?
– Oczywiście jak każdy żużlowiec marzę o tytule Mistrza Świata, ale do tego jest daleka droga. Do samych startów w Grand Prix jest trudno się dostać, a co dopiero stanąć na podium ze złotem. W tej chwili nie wybiegam w przyszłość tak daleko. Koncentruję się na codziennych zawodach i staram się być coraz lepszy za każdym razem. Dobre wyniki w teamach, w których startuję będą dla mnie naprawdę wielkim sukcesem. Reszta przyjdzie sama, jak będzie mi dana.
Gdybyś miał możliwość stworzenia swojej własnej drużyny, kogo byś widział w jej składzie?
– Tony Rickardsson byłby numerem 1. Obok niego na pewno Hans Nielsen i Greg Hancock… Prawdopodobnie dorzuciłbym Leigh Adamsa i Tomasza Golloba. Patrząc na ten skład, siebie i brata wrzuciłbym na pozycje juniorów. To byłby mój „dream team”.
Gdybyś nie był sportowcem, nie jeździł na żużlu, co byś robił w życiu lub co planujesz robić po zakończeniu kariery?
– To dość trudne pytanie i nie jestem pewien odpowiedzi. Myślę, że byłbym budowlańcem lub architektem. W wieku 19 czy 20 lat przerwałem studia na kierunku budownictwa na rzecz sportu, ale gdyby nie to zapewne spędziłbym na uniwersytecie kolejne 2 lata i rozpoczął pracę w zawodzie. Po zakończeniu kariery może wrócę do tego, czego się nauczyłem, ale nie umiem w tej chwili powiedzieć na sto procent, jak by było. Obecnie w Szwecji, podobnie jak w innych krajach, jest ciężko o jakąkolwiek pracę, więc, kto wie, może w przyszłości będzie podobnie i nie będę miał wyboru i zostanę zmuszony do robienia czegoś naprawdę przypadkowego.
Czy poza żużlem i, powiedzmy, budownictwem, jest coś, co lubisz robić? Jakieś dodatkowe hobby?
– W wolnym czasie często spotykam się z przyjaciółmi, gram w golfa lub… łowię ryby. Dla niektórych jest to nudne, ale mnie sprawia wiele przyjemności. Siedzę na słoneczku, relaksuję się, cieszę przyrodą i łowię. Moja największa zdobycz miała 8 kg!
Od kilku miesięcy jesteś ojcem. Jakie to uczucie? Czy byłeś przy narodzinach syna?
– Kiedy moja dziewczyna rodziła, byłem przy niej i wspierałem ją, jak mogłem. Z synem jestem tak naprawdę od pierwszej sekundy jego narodzin. To niesamowite uczucie. Póki co wszystko jest dla nas nowe i wszystkiego się uczymy i dostosowujemy do dziecka. Niestety praca nie pozwala mi spędzać zbyt dużo czasu z synem, ale każdą wolną chwilę rezerwuję dla niego i dziewczyny.
Czy na zakończenie, chciałbyś coś przekazać swoim fanom?
– Przede wszystkim chciałbym im podziękować za doping i za to, że są. Bardzo chciałbym prosić ich o wiarę w drużynę. Wiem, że na papierze nie wygląda ona najlepiej, ale dzięki wierze i ich wsparciu kibiców my, żużlowcy, czujemy się silniejsi i naprawdę dużo łatwiej nam się walczy. W tej chwili uważam, że sezon powinniśmy skończyć na 5., może 6. miejscu, ale dzięki dopingowi fanów, mam nadzieję, że ulokujemy się na lepszej pozycji w tabeli.

Rozmawiała ANNA OLSZEWSKA

autor: A. KRYSIAK , www.agiano.pl

Podziel się:

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *