Herbert na początek


Sezon 2008/2009 w Teatrze im. Adama Mickiewicza

20 września częstochowski Teatr inauguruje nowy sezon artystyczny. O tym jakie czekają nas niespodzianki mówi dyrektor Robert Dorosławski.

Zacznijmy od tego, co za nami. Jaki był ubiegły sezon?
– Mnie jest trudno oceniać, bo my do swoich przedsięwzięć podchodzimy bardzo emocjonalnie i subiektywnie. Jeżeli chodzi o rzeczową, obiektywną analizę, zostawiłbym to krytykom i publiczności. Z dyrektorem Machalicą jesteśmy umiarkowanie zadowoleni. Udało nam się zrealizować osiem premier, utrzymaliśmy zróżnicowany repertuar, uniknęliśmy wpadek artystycznych. Poza tym siedem z nowych tytułów zostało zakwalifikowanych do ścisłego finału nagrody Złotej Maski, w którym dostaliśmy cztery nominacje. Zrealizowaliśmy jedno przedstawienie prapremierowe – „Nowonarodzonego” Łukasza Wylężałka oraz kilka przedsięwzięć bardzo ambitnych: „…do ojca…” na podstawie „Listu do ojca” Franza Kafki, „Zabawy na podwórku” Edny Mazay. Oprócz tego przedstawienia nieco lżejsze: „Igraszki z diabłem” Drdy i „Zemstę” Fredry. Zakończyliśmy sezon ważnym spektaklem – „Trzema siostrami”, który przyniósł nam sporo satysfakcji. Osobiście jestem zadowolony z bajki „Jaś i Małgosia”, którą napisałem i wyreżyserowałem. W ciągu niespełna pół roku wystawiona była 75 razy. To świadczy o zainteresowaniu teatrem także najmłodszej publiczności. Oczywiście nie ma co popadać w hura optymizm, bo parę rzeczy nam się jednak nie udało.

Na przykład dwie zapowiadane wcześniej premiery – „Plaży” Asmussena i „Pierwszego razu” Walczaka…
– Jeżeli chodzi o pierwszy z tytułów, to podjęliśmy dwie próby jego realizacji. Najpierw reżyserem miała być Karina Piwowarska – niestety wycofała się. Podobnie było z Robertem Talarczykiem, dyrektorem Teatru Polskiego w Bielsku-Białej. Myślę, że twórcy nie poradzili sobie z trudnością materiału. Tekst Asmussena napisany jest podobnie jak „Przełamując fale”, bardziej przypomina scenariusz filmowy, niż dramat stricte teatralny, co generuje szereg problemów realizacyjno-inscenizacyjnych. Chwała reżyserom, że się do tego przyznają. Na razie odłożyliśmy więc realizację tego projektu, być może wrócimy do niego za dwa, trzy sezony.
Natomiast premiera „Pierwszego razu” będzie w listopadzie bieżącego roku. Tutaj o przesunięciu zadecydowały przyczyny losowe – reżyser Tomasz Man był w szpitalu.

Jakie wydarzenie zeszłego sezonu uważa Pan za najważniejsze ?
– Zdecydowanie pierwszą edycję Międzynarodowego Przeglądu Przedstawień Istotnych „Przez dotyk”, z przyczyn medialnych i artystycznych. Udało nam się go zorganizować, a czasu mieliśmy mało i wcale nie takie duże fundusze, bo Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego odmówiło nam pieniędzy. Zaprosiliśmy kilka renomowanych scen, w tym Teatr Narodowy, który w dziejach częstochowskiego Teatru po raz pierwszy u nas gościł. Przegląd był niewątpliwym sukcesem, który potwierdziła publiczność, a także krytycy i nasz zarządca, czyli miasto.
Jeżeli chodzi o najlepszą premierę, trudno mi wybierać, ale byłem i jestem zachwycony „Nowonarodzonym” Łukasza Wylężałka. To bardzo dobry tekst, bardzo dobrze zagrany zwłaszcza przez Michała Kulę. Uważam, że jest to jego rola życia i trochę jestem rozczarowany, że nie dostał za nią nagrody Złotej Maski. Naprawdę mu się należała. Zwłaszcza kiedy obejrzałem „Kolegę Mela Gibsona” i zobaczyłem aktora, który ją zdobył. Równie zadowolony i równie dumny jestem z „Trzech sióstr”.

Co czeka częstochowską publiczność w nowym sezonie? Jakie tytuły się pokażą?
– Przymierzamy się do realizacji siedmiu, ośmiu premier. Rozpoczynamy 20 września „Drugim pokojem” Zbigniewa Herberta, w inscenizacji Anny Kękuś-Poks. Wpisujemy się tym w obchody Roku Herbertowskiego, a na realizację otrzymaliśmy dofinansowanie z Ministerstwa. Tego dnia odbędzie się również „Salon poezji”, wypełniony wierszami autora dramatu. W listopadzie wspomniany „Pierwszy raz” Michała Walczaka – swoista kontynuacja „Piaskownicy”. Ten sam autor, ten sam reżyser i ci sami aktorzy Teresa Dzielska i Robert Rutkowski. 20 grudnia mamy premierę typowej, angielskiej farsy spółki Chapman, Ray Cooney „Jeszcze jeden do puli” w reżyserii Jerzego Bończaka i z jego udziałem w roli głównej – zagra cztery postaci. Ten tytuł będzie naszą propozycją sylwestrową.

A co po Nowym Roku?
– Pierwsze będzie zapowiadane już wcześniej „Nocną porą”, współczesny, amerykański dramat Rebecci Lenkiewicz, który do tej pory nie miał jeszcze swojej prapremiery teatralnej w Polsce. Nad tekstem pracować będzie krakowski reżyser Marek Pasieczny. Premierę planujemy wstępnie na ostatnią sobotę lutego. W okolicach Dnia Teatru chcemy zrealizować widowisko muzyczne, oparte na tekstach Jana Wołka, pod tytułem „Tacy duzi chłopcy”, w reżyserii dyrektora naszej sceny Piotra Machalicy. Męska obsada, więcej śpiewania niż mówienia. Materiał, przygotowany przez Jana Wołka specjalnie na Festiwal w Międzyzdrojach, jest refleksyjny, mądry, trochę zabawny, trochę poetycki. Teatry robią często programy bardzo mocno już ograne, zbudowane z tekstów Agnieszki Osieckiej, Wojciecha Młynarskiego, Jonasza Kofty. Piosenki Wołka też są bardzo dobre, a mniej spopularyzowane i dlatego chcemy je pokazać z czteroosobową ekipą muzyczną grającą na żywo. Szefem muzycznym pewnie będzie Janusz Bogacki z Warszawy. Czwórka, piątka aktorów, w tym Piotr Machalica i być może jeszcze jedno nazwisko ze stolicy. Rozmowy trwają. Na Dzień Dziecka nieśmiało przymierzam się do napisania „Kwiatu paproci”, ale nie wiem, czy zdążę. Jeżeli nie, prawdopodobnie poprosimy Cezarego Domagałę, aby zrobił nam „Pinokia”. Zamierzamy także adaptować na scenę książkę częstochowianki Zofii Martusewicz o losach założycielki sióstr nazaretanek. Właśnie trwają rozmowy z Katarzyną Deszcz o realizacji pomysłu. Na razie jednak powstało czterysta stron beletrystyki, z których trzeba zrobić wyciąg teatralny. W związku z tym prawdopodobnie wiosną ta pozycja mogłaby się ukazać. Może w okolicach Wielkanocy, w ramach rekolekcji w Teatrze – odbyły się już dwukrotnie, a pomysł bardzo nam się podoba i sprawdza.

Czyli w tym sezonie odchodzicie Państwo od tytułów klasycznych?
– Tak, bo chcemy zagrać klasykę, która jest na afiszu. Mamy w repertuarze „Zemstę”, „Igraszki z diabłem”, „Trzy siostry”, nie zdjęliśmy jeszcze „Ożenku” Gogola. Zdecydowały też o tym pewne okoliczności, na przykład Rok Herbertowski. Zrodziła się konieczność posiadania nowej farsy, sam „Mayday” już nie zaspakaja potrzeb. Postanowiliśmy też pójść w kierunku odkrywania tego, z czym nasza publiczność nie styka się na co dzień. Stąd „Pierwszy raz” i „Nocną Porą”. „Tacy duzi chłopcy” również są czymś odkrywczym. Natomiast mogę zdradzić, że do klasyki wrócimy. Mam nadzieję, że we wrześniu odbędą się decydujące rozmowy z Waldemarem Śmigasiewiczem i prawdopodobnie pierwszą premierą po przyszłorocznych wakacjach będzie „Ferdydurke” Gombrowicza. Tak więc w dalszym ciągu utrzymujemy naszą linię repertuarową – różnych konwencji, tematów i rozmaitości form.

Nad czym jeszcze Państwo pracujecie?
– W tym roku zagraliśmy po pięć razy „Sammyego…” i „Wariacje bernhardowskie” w Teatrze Atelier w Sopocie. Jeżeli doprecyzujemy rozmowy z dyrektorem André Ochodlo i prezesem tamtejszej Fundacji, być może wspólnie zrealizujemy „Wilki” Agnieszki Osieckiej, oparte na książce Isaaka Singera pod tytułem „Wrogowie, czyli historia o miłości”. Jest to ostatnia przed śmiercią adaptacja wykonana przez autorkę, prapremiera odbyła się w 1995 r. właśnie w Teatrze Atelier. W przyszłym roku przypada jubileusz 15-lecia nadania nadmorskiej instytucji imienia Agnieszki Osieckiej. Jest pomysł, żeby do tekstu z tej okazji wrócić. Wstępnie umówiliśmy się, że wyprodukuje to Teatr Mickiewicza, reżyserem będzie André Ochodlo. Pierwszą premierę damy w Sopocie, w połowie lipca, a częstochowską pokażemy we wrześniu, na inaugurację trzeciego MPPI „Przez dotyk”.

Mówi się, że sukces zobowiązuje. Niewątpliwie był nim zeszłoroczny MPPI „Przez dotyk”. Jaka będzie tegoroczna edycja? Czy udało się zrealizować wszystkie zamierzenia?
– W tym roku otrzymaliśmy dofinansowanie z Ministerstwa, w przeciwieństwie do ubiegłego. Oglądaliśmy różne przedstawienia i większość naszych zamierzeń udało się zrealizować. Kilka tytułów wypadło, ale sądzę, że ten Przegląd nie będzie gorszy niż poprzedni. Pojawi się może mniej spektakli z topowymi nazwiskami gwiazd, poza oczywiście świetnym monodramem Krystyny Jandy „Ucho, gardło, nóż”. Ta edycja będzie bardziej różnorodna, pod względem konwencji i form. Może nawet będzie bardziej kontrowersyjna, poprzez dosadne spojrzenie na pewne tematy. Nazwaliśmy ją skrótem kierunku w liceach humanistycznych „pol. – hist. – wos” (polski, historia, wiedza o społeczeństwie), bo chcemy pokazać sztuki, które w jakiś sposób dotykają naszej historii najnowszej – nie tylko polskiej – która jedynie pozornie nie wpływa na nasz system wartości. Reagujemy na te zjawiska i chcemy je zaprezentować widowni.

Czy jakieś zmiany w zespole aktorskim są przewidywane?
– Nie będziemy dokonywać żadnych gwałtownych ruchów kadrowych i w zespole aktorskim, i poza aktorskim. Co wcale nie oznacza, że nie pojawią się nowe twarze. Już w „Trzech siostrach” można było zobaczyć Kasię Mazurek, która świetnie wcieliła się w rolę Iriny. Bardzo możliwe, że zagra również w dramacie „Nocną porą”. Młoda aktorka Magda Waligórska pojawi się w farsie Bończaka, również nowa twarz w Częstochowie. Nie ma powodów, żeby od razu proponować młodym aktorom etat, można ich angażować do pojedynczych projektów. Zresztą oni niekoniecznie bardzo pragną być w zespole, czasami wygodniej jest im być mobilnymi.

Jakim zainteresowaniem cieszyła się tegoroczna Reaktywacja, letni przegląd zeszłorocznych premier?
– Nienajgorszym. Na niektóre przedstawienia miejsc brakowało na kilka dni przed spektaklem, na przykład na „Sammyego…” musieliśmy uruchomić dostawki. Podobnie było z „Igraszkami z diabłem” i „Trzema siostrami”. Trochę słabiej „Jaś i Małgosia” oraz „Zemsta”. Natomiast nie było tak, że nie mieliśmy dla kogo grać, zawsze było minimum 150 osób. Należy też pamiętać, że w tym roku ulegliśmy namowom Wydziału Kultury i Sztuki Urzędu Miasta i przesunęliśmy Reaktywację o prawie dwa tygodnie wcześniej niż w ubiegłym roku – 22-25 sierpnia to jest jeszcze termin wakacyjny. Ale zgodziliśmy się na to, by dać możliwość uczestnictwa w przeglądzie także osobom przyjezdnym, żeby grać w szczycie pielgrzymkowym. Chcieliśmy wpisać się w kalendarz letnich imprez kulturalnych w mieście.

Czy w tym sezonie planowane są jakieś dodatkowe atrakcje w celu ściągnięcia nowych ludzi, na przykład pojawiające się w zeszłych latach konkursy?
– Pewnie tak, nie wiem co Dział Promocji wymyśli. Ja chętnie godzę się na każdą nową formę, która przyciąga publiczność, pod warunkiem, że nie uwłacza czyjejś godności, nie przeradza się w jakiś skandal. Już teraz zorganizowaliśmy plebiscyt na najlepszą premierę ubiegłego sezonu. Rozdawaliśmy widzom karteczki, na których wpisywali punktację dla poszczególnych pozycji, od jednego do pięciu. Zwyciężyły „Igraszki z diabłem”.

Czy to będzie miało wpływ na działania repertuarowe Teatru?
– Nie, to jest taki rodzaj zabawy i symbolicznego uhonorowania twórców najpopularniejszego przedstawienia. Oczywiście wsłuchujemy się w głosy publiczności, natomiast w swojej strategii repertuarowej musimy to wyważać. Jesteśmy jedynym teatrem instytucjonalnym w mieście i naszym zadaniem jest adresowanie swoich propozycji do różnych grup społecznych i wiekowych. Uwzględniamy potrzeby widzów, natomiast staramy się je również trochę kształtować.

W każdym razie takie akcje, konkursy są spontaniczne?
– Strategia promocyjna jest stała. Najważniejsze, żeby ludzie wiedzieli co się w Teatrze dzieje. Po drugie, utrzymywanie i opiekowanie się naszą stałą, wierną publicznością. I pozyskiwanie nowej. To są trzy podstawowe cele, które mamy założone od samego początku i staramy się jak najlepiej wypełniać. Bardzo często bywa tak, że pewne działania są spontaniczne.

Czy przewiduje Pan jakieś ruchy w kierunku zainteresowania teatrem młodzieży? W zeszłym roku pojawił się temat premier dla studentów…
– Na razie nie bardzo nam to wychodzi. Z częstochowskim środowiskiem akademickim problem jest od lat. Oczywiście utrzymamy środy studenckie oraz Przegląd Zespołów Teatralnych Szkół Średnich. Nawet rozszerzymy jego formę. 22 września pokażemy dwa spektakle, które wygrały ostatnią edycję, oba z Liceum Kopernika: „Hamlet” według Szekspira i „Tiramisu”. To będzie forma pewnej nagrody, okazja do zaprezentowania się nieco szerszej, nie tylko rówieśniczej, publiczności. Nad aktywizacją studentów będziemy myśleć. Czasami się to udawało, ale nasza wola to za mało, musi być jeszcze reakcja środowiska. Trochę ubolewamy, że u nas to jest takie nikłe.

Czy w nadchodzącym sezonie możemy spodziewać się jakichś spektakularnych jubileuszy, jak to było w latach ubiegłych?
– Jubileusze mają to do siebie, że nie zdarzają się co roku. A nie ma sensu na siłę ich wyszukiwać. W tym sezonie chciałbym się skoncentrować na tym, aby pozyskać fundusze i móc w przyszłym roku uruchomić letnią scenę „Za bramą”. Chcielibyśmy uaktywnić się w wakacje i na tyłach Teatru wystawić rozkładaną estradę, zbudować widownię na 100-120 osób i tam za darmo grać małe formy teatralne, recitale aktorskie przez wszystkie weekendy lipca i sierpnia. W tej chwili to jest dla nas priorytetowe.

Przeprowadziliście Państwo przetarg na nowy sprzęt nagłaśniający. Czy planowana jest dalsza modernizacja technologiczna?
– Dostaliśmy pieniądze z magistratu na zakup nagłośnienia i w połowie września będzie ono instalowane. Przegląd odbędzie się już w nowej jakości akustycznej na dużej scenie. W tej chwili zbieramy dokumentację techniczną i przygotowujemy się do złożenia projektu na modernizację oświetlenia tej sceny. Musimy wykonywać ruchy gospodarskie. Teatr, w moim odczuciu, nie opiera się na mikrofonie i reflektorze, tylko na aktorze i tym, co ma w środku, ale sprzęt ma to do siebie, że się starzeje i niszczeje. Trzeba go wymieniać, żeby nadążyć za nowymi technologiami. Dysponując takim zapleczem jak dotychczas, kilka spektakli, które chcielibyśmy zaprosić, są na razie nie do zagrania na naszej scenie. Stąd te ruchy.

Lokalna prasa pisała o nowym pomyśle – „teatrze na wozie”. Co to ma być?
– Napisaliśmy projekt unijny na duże pieniądze, żeby to przeprowadzić. Jest to bardzo trudne organizacyjno-logistycznie zadanie. Chcieliśmy grać nasze spektakle w czternastu, piętnastu miejscowościach, gdzie nie ma teatrów, budując do tego celu specjalne, objazdowe platformy. Rozstrzygnięcie finansowe projektu nastąpi prawdopodobnie z końcem października. Jeżeli dostaniemy pieniądze, powiemy o nim szerzej.

Mówił Pan o współpracy z Atelier André Ochodlo. W zeszłym sezonie na jednej z premier był Daniel Olbrychski i mówiło się, że możliwy jest wspólny projekt. Czy coś w tym jest?
– Na razie, ze względów terminowych pana Daniela, odłożyliśmy współpracę. On w tej chwili kręci film za filmem i to głównie w Rosji. Projekt był taki, że Daniel Olbrychski z Piotrem Machalicą wejdą do „Zemsty” w rolach Cześnika i Rejenta. Obiecaliśmy sobie, że jesienią wrócimy do tego i pewnie będziemy się zdzwaniać. Jeżeli okaże się, że aktor będzie miał dwa, trzy miesiące wolnego, żeby do nas jeździć na próby i zagrać pięć, osiem przedstawień, to podejmiemy ten pomysł na nowo.

Łukasz Giżyński

Podziel się:

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *