Rozmawiamy z Januszem Darochą, najbardziej utytułowanym częstochowskim pilotem
Lotnictwo częstochowskie kojarzy się najbardziej z Januszem Darochą. Od kiedy rozwija Pan swoją pasję?
– Zgadza się, lotnictwo to moja pasja. Od najmłodszych lat obserwowałem latające samoloty, mój tata był oficerem wojsk lotniczych. Obsługiwał samoloty. Przez dwanaście lat mojego życia mieszkaliśmy przy lotnisku wojskowym w Łasku, koło Łodzi , wówczas latałem, jako pasażer, i tak potęgowałem swoją pasję. Kiedy przeprowadziliśmy się do Częstochowy, to w wieku 17 lat rozpocząłem szkolenia w Aeroklubie Częstochowskim.. I mając 17 lat wyszkoliłem się na szybowcach, a w wieku 20 lat, w 1980 roku, przeszedłem szkolenie samolotowe. I w tym roku miałem pierwszy start w Mistrzostwach Polski Juniorów i pierwszy sukces – Mistrzostwo Polski. Jako nawigator leciałem z kolegą klubowym Mariuszem Tajchmanem. Tak się zaczęło latanie sportowe, z każdym rokiem osiągałem dobre wyniki, a w 1983 roku na Mistrzostwach Polski w Częstochowie zostałem zakwalifikowany do kadry narodowej, od 1984 roku jestem nieprzerwanie członkiem kadry narodowej i reprezentuję Polskę w lataniu nawigacyjnym.
Czym różni się latanie precyzyjne od rajdowo-nawigacyjnego?
– Zasady są podobne, różnicą jest liczba pilotów. W precyzyjnym leci jeden pilot, a w rajdowo-nawigacyjnym – dwóch. Dodatkowo w tym drugim siadając do samolotu nie zna się trasy, zadanie otrzymujemy w kopercie w formie pisemnej i nawigator musi sukcesywnie wykreślać przebyte odcinki. Tu jest więcej niewiadomych i zabawy, a przy tym więcej możliwości popełnienia błędów.
Jakie są Pana wspomnienia z pierwszego lotu? Było trochę strachu?
– Oczywiście. Pewnych cech do latania nabywa się z czasem. Niewątpliwie bardzo chciałem latać i to było silniejsze od moich możliwości fizycznych. W pierwszych lotach bardzo się męczyłem, błędnik dawał mi do wiwatu i z chorobą lokomocyjną kończyłem loty. Ale z czasem organizm się przyzwyczaił i przyszedł moment, że dolegliwości zostały w tyle. Ale oczywiście do latania trzeba mieć respekt, nie powiem, że się nie boję latać, w każdym locie trzeba zachować rozsądek. Z perspektywy czasu z przerażeniem wspominam loty, które wykonywałem mając lat dwadzieścia kilka, gdzie dominowała bardziej fantazja. Po latach mogłem stwierdzić, że pewne moje loty były niebezpieczne, mogły się źle skończyć.
Ile to już pan lata?
– W czerwcu bieżącego roku minęło 40 lat od mojego pierwszego lotu na szybowcu. Moje lotnicze życie przeżyłem i przeżywam nadal z łutem szczęścia. Nigdy nie miałem problemów z lataniem, dla mnie wysokość 50 czy 5000 metrów nie ma znaczenia, gorzej jak mam wejść na dach swojego domu, aby poprawić antenę.
Czy jest Pan w stanie zliczyć liczbę medali i tytułów, które w swym 40-letnim życiu lotniczych zdobył?
– Zliczyć trudno, ale jest ich około 40 – medali złotych, srebrnych i brązowych w indywidualnej klasyfikacji, i tyleż samo, a może i więcej – w drużynowej. Ostatni mój sukces, to wicemistrzostwo świata w lataniu precyzyjnym, które zdobyłem w tym roku w Austrii. Latanie stało się też dla mnie formą pracy zawodowej, aczkolwiek nie było nigdy moim głównym źródłem utrzymania. Przede wszystkim przez 31 lat byłem pracownikiem Huty Częstochowa, a od kilku lat, po rozstaniu z Hutą, jestem pracownikiem Aeroklubu Częstochowskiego na etacie instruktora lotniczego i szkolę chętnych na samolotach
Który z tytułów ma dla Pana szczególne znaczenie?
– Na pewno bardzo ważnym był pierwszy medal. Jako 25-latek startowałem na mistrzostwach świata w lataniu precyzyjnym w Stanach Zjednoczonych i dla wszystkich, również dla mnie, było zaskoczeniem, że zdobyłem brązowy medal. W bardzo trudnych zawodach zwyciężyłem ze świetnymi pilotami. Krzysztof Lenartowicz, który był już wielokrotnym medalistą zajął czwarte miejsce, a mistrz świata Witold Świadek – dziewiętnaste.
Zadziałała brawura młodości?
– Przeciwnie, podszedłem do zawodów metodycznie. Teren był bardzo trudny, lataliśmy na polskich samolotach, które były bardzo dobrze wyposażone. Bardzo się pilnowałem, aby nie wypaść z trasy, bo korytarze były bardzo wąskie, a za każdą pomyłkę były olbrzymie straty. Uznałem, że najważniejszy będzie precyzyjny lot po trasie, kosztem rozpoznania terenu. Przywiozłem mniej wykrytych obiektów, ale więcej punktów za precyzję.
Następny znaczący wynik to było mistrzostwo świata zdobyte trzy lata później. Ale każde zawody, nawet te kiedy wracałem bez medalu, dawały mi dużo satysfakcji. Startowałem w setkach imprez, gdzie udział brało nawet 90 zawodników, a ja mogę pochwalić się, że najgorszy mój wynik w mojej 40-letniej karierze, to było 13. miejsce.
Kiedy to się zdarzyło?
– Były to moje pierwsze w życiu zawody, w 1981 roku w Łodzi. Startowałem jako pilot. W zawodach w 1980 roku leciałem jako nawigator.
Ta trzynastka okazała się szczęśliwą, oceniając z perspektywy przebieg Pana kariery…
– I było to miejsce ostatnie, bo startowało trzynaście osób. Leciałem z kolegą z klubu. Zabrakło doświadczenia i byłą gorsza pogoda. Ale cieszę się, że trochę mi nosa się przytarło, bo już wydawało mi się, że bardzo dobrze sobie radzę.
Lotnictwo polskie ma w historii zapisane piękne karty. Jest wysoce wyspecjalizowane, zawsze mieliśmy wybitnych pilotów, oddanych także sprawom wyższym, że wspomnę poświęcenie, odwagę i precyzję pilotów broniących Wielkiej Brytanii podczas II wojny światowej.
– Niewątpliwie w Europie Polska począwszy od międzywojnia odegrała znaczącą rolę w rozwoju lotnictwa, zarówno w konstrukcji samolotów, na których nasi piloci: Żwirko i Wigura zdobywali medale, jak i w kunszcie pilotażu, wtedy na samolotach RWD. I jeszcze pierwszy przelot Polaka przez Atlantyk i wiele, wiele innych. W okresie międzywojennym polscy piloci uzyskiwali wspaniałe wyniki w rywalizacji światowej.
Wszyscy też znamy historię naszych pilotów w Wielkiej Brytanii, ich znaczny wkład w obronie tego kraju. Jest coś w genach polskich, że w wielu dziedzinach lotnictwa i szybownictwa odnosimy sukcesy. Do lat 70. Ubiegłego wieku Polska produkowała najlepsze szybowce na świecie. W pewnym momencie odstała ze względu na dostępność najlepszych materiałów, które były intensywnie wykorzystywane w przemyśle zbrojeniowym, tak że nie można było ich zdobyć. Dzisiaj szybowce wyczynowe są droższe od samolotów, robi się z materiałów bardzo lekkich i niezwykle wytrzymałych i dają bardzo duże możliwości pokonywania dużych odległości przy dużych prędkościach.
Jak najdalej można polecieć szybowcem?
– W Polsce najdłuższy lot wyniósł ponad tysiąc kilometrów w ciągu jednego dnia. Pierwszy taki lot, wykorzystując prądy wznoszące, wykonał pilot Henryk Muszczyński na polskim szybowcu Jantar 2B, w latach 80. Polscy szybownicy zdobyli w okresie powojennym kilkanaście medali mistrzostw świata, od lat 50 do dzisiaj chyba już kilkadziesiąt. Polacy są cenieni w każdej dyscyplinie sportów lotniczych.
Pana najdłuższy lot szybowcem?
– 516 kilometrów. Było 1984 roku. Leciałem z Rudnik, podczas lotu trzeba było sfotografować punkty, tak by było widać końcówkę skrzydła.
Obok talentu i zmysłu obserwacji jakimi cechami musi charakteryzować się pilot?
– Wytrwałością, precyzją i umiejętnością koncentracji. Podczas zawodów wielu bardzo dobrych pilotów przegrywało, ponieważ nie wytrzymywali w skupieniu. Oczywiści przydaje się łut szczęścia.
Pana mistrzowie pilotażu?
– Moim idolem przez wiele lat szkolenia był Ryszard Naturalny, mój wiodący instruktor, który szkolił mnie na szybowcach i samolotach. Przez wiele lat był związany z Aeroklubem Częstochowskim, miał fantastyczne umiejętności jako pilot, ogromną wiedzę, skromność, oddanie pasji. Niestety, w dość młodym wieku zginął w wypadku lotniczym.
Pilotaż to rodzinna tradycja. Tata, Pan, Pana Siostra, która – bardzo mi przykro – zginęła w wypadku lotniczym… Jak Pana rodzina podchodzi do Pana pasji?
– Wypadek mojej siostry wstrząsnął całą rodziną, ale ostatnie jej słowa skierowane do mnie, po tym jak ukończyłem loty na nowym typie szybowca, były słowami radości. Gratulowała mi i życzyła w przyszłości sukcesów. I to chciałem wypełnić. Jej nagła śmierć była dla mnie dodatkową motywacją do wysiłku. Całe moje życie kręciło się blisko lotniska i poznałem swoją żonę na lotnisku, która też latała na szybowcach i samolotach. To też moje szczęście, bo rozumiała moją pasję, ułatwiła i pomagała w życiu. Mamy trzy córki – najstarszą Anię, średnią Igę i najmłodszą Wiktorię, ale one nie interesowały się lataniem, może najbardziej Iga. Z nią raz w roku bierzemy udział w memoriale im. Piotra Sikorskiego, który jest w Częstochowie organizowany od 10 lat. Piotr Sikorski zginął podczas lotu z całą rodziną. Są to jedyne w kraju zawody, bardzo cenione przez pilotów, a które nie są wyścigami, preferowane są w nich zespoły rodzinne.
Brać lotnicza jest mocno ze sobą związana, tworzycie jedną wielką rodzinę. Duża jest ta w Częstochowie?
– Na pewno kilkaset osób.
Co się życzy pilotom?
– Tyle samo lądowań co startów.
Pana motto w sporcie?
– Zawsze staram się wszystko robić jak najlepiej potrafię. Dla mnie latanie i rywalizacja są wielką wartością. Kilka lat temu żona spytała, czy nie powinienem już zrezygnować z latania. Wspomniała jak w młodości mówiłem, że piloci w średnim wieku trzymają się kurczowo sterów. Kiedyś młodym kolegom powiedziałem, że jak będą wygrywać ze mną, to odejdę. I po cichu już to planowałem, ale poleciałem do Austrii i wróciłem ze srebrnym medalem. Robię to, co mi sprawia przyjemność. Niewątpliwie są to moje ostanie lata latania sportowego, ale nie chciałbym do emerytury rezygnować z latania zawodowego, a potem, jak zdrowie pozwoli, to kontynuować pasję.
Jakie tradycje świąteczne kultywuje się w Pana rodzinie?
– W święta koncentrujemy się na życiu rodzinnym. Moje dwie starsze córki od 11 lat mieszkają Edynburgu w Szkocji, ale nie zdarzyło się, aby w święta nie przyleciały do domu. Zawsze ten czas spędzamy razem, nigdy w tym okresie nie wyjechaliśmy, i w najbliższe też tak będzie. W święta oczywiście jedziemy na Jasną Górę podziwiamy żłóbki.
Jakie smakołyki windują na świątecznym stole?
– Niestety, to czas obżarstwa, bo żona świetnie gotuje i piecze wyborne ciasta. I moje córki też. A potrawy zdecydowani polskie: zupa grzybowa, karp, to, co w polskiej tradycji.
Tego życzę i dziękuję za rozmowę
Fot: JOT
1. Janusz Darocha (od lewej) i Mariusz Tajchman w 1980 roku, po zdobyciu tytułu Mistrza Polski Juniorów, na czeskim samolocie ZLIN 42
2. Janusz Darocha za sterami samolotu
URSZULA GIŻYŃSKA