CZĘSTOCHOWIANKI. Malująca poetka


Mira Woroniec-Simlat urodziła
się w Zduńskiej Woli i do
Częstochowy wraz z rodzicami
przyjechała w 1961 roku.
Miała wówczas trzynaście lat.
Maturę uzyskała w Liceum
Ogólnokształcącym im. Wł.
Broniewskiego. Studiowała w
Akademii Ekonomicznej w
Katowicach oraz na
Uniwersytecie Marii
Skłodowskiej-Curie w
Lublinie, uzyskując tam tytuł
magistra. Jest też
absolwentką trzyletniego
studium sztuki sakralnej na
Uniwersytecie Papieskim Jana
Pawła II w Krakowie z filia
przy Wyższym Instytucie
Teologicznym im. Najświętszej
Maryi Panny Stolicy Mądrości
w Częstochowie.

Talent artystyczny pani Miry ujawnił się już w dzieciństwie i – jak przyznaje – był odziedziczony, bo oboje jej rodzice byli
utalentowani manualnie i mieli zamiłowanie do rysunku. Również Mira z lekkością posługiwała się kredką i ołówkiem. – Rysowałam wszystko, co mnie zaintrygowało. W szkole aktywnie włączałam się do akcji malowania plakatów na różne uroczystości czy laurek dla nauczycieli – opowiada. Marzyła, by studiować malarstwo. – To pragnienie wzmocnił we mnie pan Stanisław Łyszczarz, do którego chodziłam na lekcję rysunku. Mówił, że mam zacięcie malarskie. Miałam zdawać na Akademię Sztuk Pięknych w Krakowie, ale losy mojej rodziny potoczyły mnie w innym kierunku. Nie da się jednak oszukać natury, malowanie i rysowanie zawsze były bliskie mojemu sercu – opowiada pani Mira.
W 1982 roku na wystawie zbiorowej artystów nieprofesjonalnych w BWA pani Mira po raz pierwszy publicznie pokazała swoje prace i zdobyła wyróżnienie za pejzaże zimowe. W latach 90. rozpoczęła naukę u prof. Leona Macieja, obecnie wykładowcy Akademii im. Jana Długosza. – Kontakt z prof. Maciejem zapoczątkował kolejny etap przygody z malarstwem. Na warsztaty uczęszczałam osiem lat. Poznałam wówczas wybitnych twórców i pedagogów, między innymi prof. Jerzego Kuleja i prof. Ryszarda Osadczego. Cudowny prof. Osadczy, oceniając portret mojego autorstwa powiedział: „Dobry. Masz talent, powinnaś malować portrety.” Było to dla mnie wyjątkowe wyróżnienie – opowiada artystka.
Poprzez prof. Macieja pani Mira dotarła do Częstochowskiego Stowarzyszenia Plastyków im. Jerzego Dudy-Gracza. W 2000 roku zaprosiły ją w jego szeregi Irena Binert i Małgorzata Siejka. Mira Woroniec-Simlat należy jeszcze do Klubu Plastyków „Koloryt” oraz Klubu Literackiego „Metafora” – oba są przy Związku Nauczycielstwa Polskiego.
Pierwszą wystawę indywidualną „Malarstwo z cyklu portrety o tematyce sakralnej” miała w 2003 roku na plebani kościoła pw. św. Jakuba. Kolejną „Blisko Boga – portrety świętych i osób świeckich” w 2007 roku, na której wystawiła się w duecie z
Barbarą Senderecką. Najnowsza prezentacja w Pałacu Ślubów „Malarstwo – Mira Woroniec-Simlat” pokazuje spektrum jej
twórczości pod względem tematów i technik.
Artystka – jak podkreśla – aktualnie przeżywa najpłodniejszy okres swojej twórczości. Najchętniej maluje akrylem, który daje możliwość ekspresyjnego wyrażenia uczuć, ale także dobrze czuje się w pasteli suchej i akwareli. Jest wykwintną portrecistką. W swoim dorobku ma setki portretów. Malowała swoich rodziców, dzieci bliskich jej osób, przyjaciół, znajomych. Uwieczniła też znane postaci Częstochowy, między innymi, poetę Tadeusza Gierymskiego, dyrektora Poczty Polskiej Józefa Błaszczecia i jego żonę, literata Andrzeja Kalinina.

Ale największą jej namiętnością jest sztuka sakralna. Ze szczególnym pietyzmem podejmuje malowanie Chrystusa, którego twarz ujmuje z wyjątkowym natężeniem. Ulubione jej tematy portretowe to także: ikona Matki Bożej, Ojciec Święty Jan Paweł II, bł. siostra Faustyna, św. Ojciec Pio, Kardynał Stefan Wyszyński, Michał Archanioł. Jej prace zdobią miejsca nabożne, między innymi w kościele Wniebowzięcia Pańskiego w Brzezinach można podziwiać portrety Ojca Pio i bł. Faustyny. Jeden z obrazów zdobi także pałac biskupi we Wrocławiu, a portret Mickiewicza – częstochowską szkołę imienia wieszcza.
Pani Mira z mistrzowskim wyczuciem porusza się również w innych tematach Spod jej pędzla wychodzą wspaniałe konie, kwiaty, martwe natury, pejzaże. Jak mówi inspiracji szuka wszędzie, bo wystarczy obserwować przyrodę i ludzi. Malowanie traktuje jako pracę, ale przyjemną. – Daje mi to radość, szczęście i poczucie spełnienia. Mam naturę człowieka wolnego, zbuntowanego, nie lubię, gdy ktoś coś mi narzuca i nigdy nie maluję na siłę. Musi dopaść mnie wena, dopiero wówczas malowanie nabiera sensu. Nigdy też nie maluję w niedzielę – dodaje.

Jej mistrzami artystycznymi są Paul Cézanne oraz Vincent van Gogh. – Szczególnie bliski jest mi van Gogh. Też, jak on, jestem trochę zwariowana i odważna w opowiadaniu poprzez sztukę o swoich uczuciach – stwierdza.
Malowanie to nie jedyna pasja Miry Woroniec-Simlat. Drugą jest poezja. Artystka od kilku lat – już regularnie – pisze wiersze. Były one publikowane w dziesięciu tomikach zbiorowych. W ostatnim zamieściła także swoje akwarele, o których z wielkim uznaniem wyraził prof. Kulej.
– Pierwsze wiersze powstały po śmierci taty, w 1978 roku. Potem rozpisałam się po pielgrzymce do Rzymu, na którą pojechałam z Katolickim Radiem Fiat. Początki nie były łatwe. Tadeusz Gierymski podczas warsztatów mój wiersz nazwał knotem. Przełknęłam ślinę. Poszłam do domu z nastawieniem, że nie będę pisać, bo się do tego nie nadaję, ale napisałam ripostę: „Powiedział ostro i głośno, jak rytm walnięty o blat, jak smagnięcie szpicrutą. Zrozumiałam. Biorę się za płótno.” Przeczytałam ją na kolejnych zajęciach. Profesor popatrzył na mnie i powiedział: „Będą z ciebie ludzie”. Od stycznia weszłam do grupy poetów na portalu „Bej – wiersze kobieta”. Zamieściłam tam już ponad czterdzieści białych wierszy. Piszę pod pseudonimem Miroczka, tak mówiła do mnie moja babcia, mama tatusia, która była Rosjanką urodzoną w Moskwie. Tata przyjechał do Polski, ale jego korzenie są też polskie, bo jego babcia z kolei nazywała się z domu Ciechanowska – mówi pani Mira.
Tak jak w malarstwie, i w poezji pani Mira spontanicznie opowiada o swoich uczuciach. Specjalizuje się w krótkich
miniaturowych, sentencjonalnych formach. – Inspiracją tu jest mój mąż i w ostatnim okresie powstało parę wierszy, jemu
poświęconych – podkreśla.
Czym kieruje się w życiu? – Staram się tak żyć, by nikt przeze mnie nie płakał. Chętnie pomagam, choć wiem, że nieraz ludzie to wykorzystują. Ale nie żałuję swojej otwartości na drugiego człowieka, pomagam nie licząc na podziękowanie. Mam mocno wpojone poczucie sprawiedliwości. Zawsze powtarzam, że zegar sprawiedliwości się spóźnia, ale godzina wybije na pewno – puentuje Mira Woroniec-Simlat.

Foto:

Wernisaż wystawy w Pałacu Ślubów, 24 marca, przebiegł w przyjacielskiej atmosferze. Bohaterka wieczoru, Mira Woroniec-Simlat, siedzi trzecia od lewej.

URSZULA GIŻYŃSKA

Podziel się:

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *