Spotknia z “Gazetą Częstochowską”
Rozmawiamy ze znaną aktorką Teatru im. Adama Mickiewicza w Częstochowie- Paulą Kwietniewską
Skończyła Pani Państwowe Policealne Studium Wokalno-Aktorskie w Gdyni i Państwowe Liceum Muzyczne w Częstochowie. Czy to znaczy, że bliżej jest Pani do muzyki?
– Do muzyki jest mi bardzo blisko. Myślę jednak, że tak samo blisko, jak do aktorstwa. Wychowałam się w otoczeniu muzyki, instrumentów, ponieważ moja mama bardzo kochała nuty, dźwięki. Od dzieciństwa chodziłam na koncerty do filharmonii, później miałam przyjemność z orkiestrą Filharmonii Częstochowskiej śpiewać. Muzyka zawsze była blisko, tkwiła we mnie i nie wyobrażam sobie bez niej życia. Słucham bardzo różnej muzyki od klasyki poprzez pop, soul i staram się odnajdywać w niej to, co mi bliskie.
Swoją wokalną pasję realizuje Pani na stylistyce tradycji jazzowych. Skąd taki wybór?
– Od wielu lat znam się z Wojtkiem Puszkiem,świetnym pianistą, który był jakby współtwórcą Stowarzyszenia Jazzowego w Częstochowie. Po moim powrocie z Gdyni przypadkiem spotkaliśmy się i zaproponowałam mu, żebyśmy razem coś zrobili. Organizowaliśmy koncerty utrzymane w stylistyce jazzowej. Dlaczego jazz? Bo jest pełen cudownej fantazji, spontaniczności. Podziwiam wokalistki jazzowe takie jak: Dee Dee Bridgewater, czy Diane Reeves.
Więc jak to się stało, że jednak scena teatralna, a nie muzyczna?
– Od dzieciństwa, jak to zwykle bywa w drodze do aktorstwa, uczestniczyłam w przeróżnych przedsięwzięciach nieprofesjonalnych. “Tymoteusz Rymcimcim” to była pierwsza bajka, w której wystąpiłam. To było w grupie teatralnej, którą prowadziła moja mama. Później faktycznie miałam dylemat, czy wybrać muzykę czy teatr, ale połączyłam to, ponieważ wybrałam wydział wokalno-aktorski. Tak się szczęśliwie złożyło, że od drugiego roku studiów praktykowałam na scenie, w Teatrze Muzycznym w Gdyni, na trzecim roku, po wygranym castingu zagrałam rolę w gdyńskim Teatrze Miejskim i od tego czasu moja praca na zawodowej scenie muzycznej i dramatycznej zaczęła iść w parze.
Zaczęła Pani od zajęć teatralnych w różnych kołach, a teraz sama je Pani prowadzi. W tym roku, w czerwcu poprowadziła Pani warsztaty aktorskie dla młodzieży.
– Prowadziłam zajęcia z emisji głosu. Były to bardzo cenne spotkania z młodymi ludźmi, którzy przejawiali wiele pasji i zaangażowania, w tym, co robili. Kierowałam też zajęciami w Szkole Muzycznej w Częstochowie, gdzie razem z młodzieżą zrealizowaliśmy dwa przedsięwzięcia. Pierwsze to “MIX-tura teatralna”- spektakl o teatrze, który prezentowany był m.in. w Akademii Teatralnej w Warszawie, drugie “Sursum corda – w górę serca”, koncert, który zagraliśmy wspólnie ze studentami z Akademii im. Jana Długosza, a poświęcony pamięci naszego papieża Jana Pawła II.
Jak to się stało, że zwykle oglądamy Panią w rolach klasycznych, u Wyspiańskiego, Fredry, Czechowa?
– Kiedy przyszłam do teatru tak akurat wyglądał repertuar. Zaczęłam od klasyki bardziej współczesnej, bo od “Lekcji” Ionesca, pożniej przyszły już role bardziej klasyczne. Teraz przełamało je “Jabłko”, w którym gram Samanthę i które szalenie lubię. Cieszę się bardzo ze spotkania z reżyserem Tomaszem Dutkiewiczem i z samego spektaklu w ogóle.
Jak już Pani wspomniała przełomem było “Jabłko”. Jakie trudności niosła ze sobą ta rola?
– Sama tematyka, dotykanie najbardziej egzystencjalnych tematów ludzkiego życia, miłości, śmierci już jest trudna. Druga trudność polega na tym, że spektakl wymaga od nas nie tylko obnażeń emocjonalnych, ale także fizycznych, poprzez pokazanie bohaterów w najbardziej intymnej sferze ludzkich doznań. To było duże wyzwanie i trudne zadanie aktorskie, ale ciało to przecież nasze narzędzie pracy. Całe ciało, bez wyjątku.
A przed “Jabłkiem” nie bała się Pani zaszufladkowania?
– Dla mnie te role były bardzo istotne. Sonia w Czechowie, Aniela w “Ślubach panieńskich”. Na drodze aktorskiej jest tak, że potrzebujemy ról, które zmienią nasz dotychczasowy wizerunek, pokażą od innej strony i “Jabłko” na to mi pozwoliło.
A czy utożsamia się Pani w jakiś sposób z postaciami, które Pani gra?
– Nasze życia w jakiś sposób się przenikają. Dajemy postaci dużą część siebie, ale przede wszystkim powołujemy ją do życia, szukając w sobie cech, których na co dzień w nas nie ma, odkrywając w ten sposób siebie samych.
Czy jest jakaś rola, którą chciała Pani zagrać od zawsze?
– Przede wszystkim chciałabym grać u dobrych reżyserów. Kiedyś bardzo chciałam zagrać szekspirowską Julię. W tej chwili nie mam wymarzonej roli, ale na pewno chciałabym pracować z reżyserami, którzy wiedzą, czego chcą, mają konkretną koncepcję i pomysł na sztukę. Z reżyserami, którzy są dobrymi fachowcami i miłymi ludźmi.
A jak to jest z telewizją? Czy próbowała Pani kiedyś aktorstwa filmowego?
– Nie grałam jeszcze w filmie, ale mam nadzieję, ze to nastąpi niebawem. Jeśli chodzi o doświadczenia z telewizją, to mam bardzo miłe z TVP Katowice. Tam właśnie brałam udział w realizacji dziesięciu programów poetycko- muzycznych, poświęconych głównie utworom naszych najwybitniejszych poetów m.in. Halinie Poświatowskiej, Krzysztofowi Kamilowi Baczyńskiemu. Praca w telewizji zdecydowanie różni się od tej w teatrze, na scenie i dobrze jest, jeśli los daje aktorowi szansę sprawdzenia swoich mozliwości na szklanym, telewizyjnym ekranie.
A gdyby miała Pani stworzyć budynek tylko dla sztuki? Gdzie umieściłaby Pani teatr, a gdzie muzykę?
– Zbudowałabym dziesięciopiętrowy budynek, w którym na każdym piętrze znalazłyby miejsce różne formy teatru i muzyki: tradycyjne, eksperymentalne, sceny dla młodych twórców i na pewno teatr i muzyka byłyby blisko siebie.
A gdzie będziemy mieli teraz okazję Panią zobaczyć?
– Niedługo zaczynamy próby do nowego spektaklu w reżyserii Łukasza Wylężałka “Alibi”, którego premiera przewidziana jest na połowę lutego. Oczywiście w tym świątecznym i noworocznym czasie będę śpiewać też koncerty kolęd i pastorałek oraz na “Kramie z piosenkami”, który uświetni obchody 80-lecia stałego zespołu aktorskiego w Częstochowie.
Rozmawiała
SYLWIA GÓRA