Najczęściej zaczyna się z fantazji. Na dyskotece, prywatce, by zaimponować, wyluzować się, na chwilę zapomnieć o problemach. – Nie analizuje się przyczyn, tak jest po prostu w pewnych kręgach. Moda – wyjawia młody narkoman. Statystyki są przerażające. 67 procent częstochowskich licealistów eksperymentuje ze środkami psychoaktywnymi, w gimnazjach i podstawówkach – 35-40 procent. Podobnie jest w innych miastach w Polsce.
Na początek marihuana
Dzisiaj lansuje się przekonanie, że marihuana to nie narkotyk. Po prostu trawka, którą się pali. Ta złuda często staje się przyczyną tragedii. Organizm bowiem szybko przyzwyczaja się do obecności marihuany i gdy jej brakuje dopomina się o swoją dawkę. Z czasem niedosyt narasta i sięga się po tabletki ekstazy, amfetaminę, kokainę.
Mitem jest podział na narkotyki miękkie, czyli te niby niegroźne oraz twarde. Uzależniają wszystkie, różne są tylko efekty i doznania. Nieprawdą też jest, że biorą tylko „wyrzutki” z marginesu społecznego. Dzisiaj narkomania to problem wszystkich grup społecznych i – co jest przerażające – coraz częściej dzieci. – W nałóg najszybciej wchodzą osoby o tzw. narkotycznej osobowości. Po pierwszej próbie uzależniają się, bo całkowicie akceptują stan ponarkotyczny i poczucie bezpieczeństwa, jakie on niesie. Na takie doznania najbardziej narażeni są młodzi, którzy psychicznie są słabi i jeszcze nie mają ukształtowanych mechanizmów obronnych – mówi Sławomir Szwajkowski, specjalista terapii uzależnień z eksperymentalnego, jednego z sześciu w Polsce, Ośrodka Pobytu Dziennego dla Osób Uzależnionych od Substancji Psychoaktywnych w Częstochowie. Na terapii przebywa tam kilkunastu młodych ludzi. Dla wszystkich leczenie to ogromny wysiłek. – Najtrudniejsze jest przyznanie przed sobą, że jest się narkomanem, uświadomienie błędów i ponoszenie za nie odpowiedzialności. Z jeszcze większym wysiłkiem przychodzi przyjmowanie krytyki, czyli prawdy o sobie – mówią.
Są młodzi
Krystian ma 25 lat. Zaczął brać, gdy ukończył szkołę podstawową. Jest inteligentny, przystojny. Do Częstochowy przybył z Wielkopolski. Chciał być blisko Sławomira Szwajkowskiego, któremu zaufał do końca i dzięki któremu uwierzył, że może wyzwolić się z uzależnienia. Wcześniejsze próby kończyły się fiaskiem, pod okiem Szwajkowskiego udało się mu zwalczyć nałóg. Dzisiaj pracuje, uczy się i chce pomagać innym.
Bartek jest nieco starszy od Krystiana. Pochodzi z Częstochowy. Ukończył Politechnikę w Katowicach i prowadzi firmę. Zetknął się z narkotykami, gdy miał osiemnaście lat. W ośrodku przebywa blisko dwa miesiące, po raz pierwszy poddał się profesjonalnemu leczeniu. – Mam nadzieję, że pobyt tutaj ułatwi mi odpowiedź na pytanie: dlaczego?
Dlaczego weszli w zły świat
Krystian. – Poszedłem do liceum, zmieniłem środowisko. Chciałem zaimponować bardziej rozrywkowej grupie, udowodnić, że nie jestem kujonem. Szybko zaczęło odpowiadać mi luźne podejście do życia, brak odpowiedzialności za swoje czyny. Ze strony rodziców nie czułem zainteresowania, miałem wolną rękę, mogłem robić, co chciałem i nie obawiałem się konsekwencji. Później doszedł okres młodzieńczego buntu.
W domu nie było ciekawie. Ojciec był alkoholikiem. Jego interwencje zawsze kończyły się biciem. Jako dziecko uciekałem z domu, gdy dorosłem, biłem się z ojcem. Mama miała nerwicę. Była nadopiekuńcza, myślała, że jak mnie zagłaska, to będzie dobrze – a może powinna wyrzucić mnie z domu, zamknąć przede mną drzwi. Wykorzystywałem tę słabość, nie czułem respektu do niej, nie szanowałem jej. Nie umiałem powiedzieć i pokazać, że ją kocham, potrafiłem rzucać w twarz obelgi. Dostawała ciosy najpierw od ojca, później ode mnie.
Na kłopoty najlepszym przyjacielem był narkotyk. Brnąłem, uzależnienie przyszło po kilku miesiącach, o wiele dłużej trwał proces przyznania się do nałogu. Z kolegami przekonywaliśmy się, że w każdej chwili możemy powiedzieć: koniec. To były tylko pozory.
Bartek. – Pierwszy raz wziąłem narkotyki po rozstaniu z kobietą, tuż po maturze, osiem lat temu. Ktoś mnie poczęstował. By zapomnieć o zmartwieniu, spróbowałem i wpadłem. Zaczynałem od marihuany, ale bardzo szybko przeszedłem na amfetaminę. Nie mogłem już żyć bez brania.
Samotność w sieci
W dzisiejszym świecie nowoczesnych osobowości socjologicznych, wielkim wyścigu szczurów nastawionych na walkę o pieniądz wielu się zatraca. – Przeciętny licealista wysiada, gdy musi się zmierzyć z człowiekiem zimnym, wyrachowanym, który chce cały świat sobie podporządkować. Ginie, traci poczucie wartości – mówi Sławomir Szwajkowski. – Narkoman jest wyalienowany. Jego życie staje się horrorem. Powrót do normalnych sfer emocjonalnych musi prowadzić przez namacalne, pozytywne doświadczenie. Wcześniej musi dotknąć osamotnienia – dodaje.
Krystian. – Brałem i piłem, naprzemiennie. W końcu w drugiej klasie wywalono mnie ze szkoły, bo pod wpływem narkotyku i alkoholu naubliżałem nauczycielom. Traktowano mnie jak margines społeczny, osobę niereformowalną. Nie przypominam sobie, by ktoś mi chciał pomóc. Były sytuacje, o których nie chcę pamiętać. Włóczyłem się, spałem w parku pod ławką. Nie raz zamarzłbym na mrozie. Żyłem jak w amoku, oszukiwałem, handlowałem narkotykami, byłem zamieszany w sprawę przedawkowania przez siedemnastoletniego chłopaka.
Bartek. – Brałem non stop. Po marihuanie szybko uciekłem w amfetaminę. To mocny narkotyk, po miesiącu wykańcza, organizm na dłuższą metę nie wytrzymuje. Przyjemne „odloty” zamieniały się w koszmar. W przypływie rozsądku, po amfetaminowym treningu chwytałem się ratunku i zrywałem. Na krótko. Byłem wewnętrznie pusty, bez uczuć, wyjałowiony. Nie mogłem związać się na dłużej, unikałem bliskości z drugim człowiekiem.
Pierwsze miesiące, nawet lata, można się ukrywać
Bartek. – Rodzina początkowo nic nie dostrzegała. Bardzo długo, około trzech lat, udawało mi się lawirować. Nie było to trudne, bo mama prowadziła firmę, starsze siostry żyły swoimi sprawami. Nie miałem też problemu z kupowaniem narkotyków. Studiowałem zaocznie i pracowałem, większość zarobionych pieniędzy szła na używki. Z czasem mój wygląd i zachowanie zaczęły budzić niepokój rodziców. Pojawiła się obojętność, utrata wartości i wreszcie dziwne – myśli samobójcze. Odizolowałem się od rodziny.
Krystian krył się jeszcze dłużej, najpierw przed matką, później dziewczyną Sylwią, którą poznał w wieku osiemnastu lat, gdy był już w głębokim uzależnieniu. – Prowadziłem podwójne życie, gdy szedłem do dziewczyny starałem się trzymać twarz, ale po wyjściu pędziłem do mojego narkotykowego towarzystwa. Kłamałem, że piję i Sylwia nie przeczuwała problemu – opowiada.
Próby wyzwolenia
Narkomanowi samemu trudno zerwać z nałogiem. Ktoś musi mu podać rękę – przyjaciel, dziewczyna, rodzina, Bóg. – Z perspektywy wierzę, że Bóg mnie nie opuścił, był przy mnie i pilnował. Miałem wiele sytuacji, w których ocierałem się o śmierć, ale zawsze była Ta Ręka, która mnie wyciągała – mówi Krystian. – Duży wpływ na moje postanowienie, by się leczyć, miała Sylwia. Jej rodzice kazali rzucić mnie, a ona wyciągała mnie na siłę z towarzystwa, choć ja uciekałem tam jak dziecko – dodaje.
Dla niej zaczął walkę z nałogiem. Wiedział, że gdy odejdzie, zostanie sam. – Jej nie chciałem stracić. Wiele zaprzepaściłem, jej nie chciałem. To mnie zmobilizowało. W 2005 roku trafiłem do ośrodka MONAR-u w Kęblinach koło Łodzi, gdzie spotkałem Sławomira Szwajkowskiego. Po trzech miesiącach wyrzucono mnie za brak postępu w leczeniu. Nie brałem, ale nie przestrzegałem zasad regulaminu – kombinowałem i oszukiwałem. Dlaczego? Przez przekorę, nie wierzyłem w te gadki o uczciwości, mówieniu prawdy, uważałem, że wystarczy, jak nie biorę. Byłem zaplątany w swoje mechanizmy kłamstwa do tego stopnia, że nie odróżniałem dobra od zła, nie zdawałem sobie sprawy, że kłamię – wyjawia.
Pierwsze miesiące w izolacji były ciężkie. Narastała agresja, negatywne, histeryczne emocje, tęsknota za dziewczyną. Rozłąka zamiast pomóc rozpraszała. – Wszystko mnie interesowało, tylko nie mój problem. Później uświadomiłem sobie, że była to po prostu tęsknota za alkoholem i narkotykami. Wróciłem do domu i do nałogu. Najpierw z rozkoszą, ale wkrótce dotarło do mnie, że coś jest nie tak. Odtruty organizm nie odczuwał zadowolenia jak kiedyś. Znalazłem sobie drugą towarzyszkę – wódkę.
Bartek kilka razy próbował samodzielnie wyzwolić się z nałogu. – Zmarnowałem kilka lat życia. Narkoman jest zgubiony, nic mu nie wychodzi, wszystko niszczy. Doszedłem do wniosku, że biorąc, nic nie osiągnę i to mnie pchnęło do podjęcia leczenia. Kilka razy próbowałem zerwać z narkotykami, bezskutecznie. Detoksy jednak nie pomagały, pragnienie wracało, coraz silniejsze.
Pomogli mi najbliżsi. Siostry i mama zrozumiały, że się zatracam. Zaczęły o mnie walczyć, były i są wspaniałe. Konsekwentnie tłumaczyły mi, że nic w ten sposób nie osiągnę, że robię sobie krzywdę, że to jest złe.
Pomocna dłoń terapeuty
Krystian osiedlił się w Poznaniu. Rozpoczął pracę, ale nadal brał narkotyki. – Okradłem starszego brata na kilkadziesiąt tysięcy i przyszedł taki moment, że nie mogłem patrzeć na siebie. Pojawiły się myśli samobójcze – opowiada. Podjął kolejną próbę w ośrodku w Kęplinach. – Chciałem ratować siebie i miłość dziewczyny, choć przeczuwałem, że będzie to kosztem rozstania. Przez pół roku nie miałem z nikim kontaktu. Miałem nadzieję, że Sylwia czeka na mnie, ale nie czekała. Gdy spotkałem się z nią na przepustce, wyczułem dystans. Od osób trzecich dowiedziałem się wszystkiego. Zrozumiałem, ale bolało. Świat mi się zawalił. Chciałem coś zrobić, by wróciła, wiem jednak, że nie warto na siłę znowu pojawiać się w jej życiu – opowiada.
Znowu zrezygnował z terapii. – Wakacje w 2007 roku były koszmarne. Zamknąłem się w sobie, w bezradności nachodziły mnie złe myśli, że zrobię Sylwii i jej chłopakowi krzywdę. Próbowałem popełnić samobójstwo, piłem na umór – mówi Krystian.. Skończyło się zakładem psychiatrycznym, gdzie faszerowano go silnymi lekami o narkotycznym działaniu. Sternikiem po raz kolejny był Sławomir Szwajkowski. – Pisaliśmy do siebie esemesy, on dzwonił do szpitala, czuwał. Nakłaniał mnie do powrotu do ośrodka. Lubiłem go słuchać i rozmawiać z nim, czułem się ważny dla niego, traktowałem jak ojca, którego nigdy tak naprawdę nie miałem. Potrafił i zganić i pochwalić, a ja przyjmowałem to spokojnie. Był pierwszą osobą, której tak naprawdę uwierzyłem i nie odtrąciłem jego ręki, wiedziałem, że za nim mogę iść z zamkniętymi oczami. Wróciłem do Kęplin, byłem tam dziewięć miesięcy, gdy Sławek przeniósł się do Częstochowy, pojechałem za nim do ośrodka dziennego pobytu.
Bartek: Siostra zachęciła mnie, bym skorzystał z porady w MONAR-ze. Tam spotkałem Sławka Szwajkowskiego. Byłem zdumiony pozytywnym efektem rozmów z nim. Trzy spotkania naładowały mnie tak mocną energią, że przez pół roku nie brałem. Ale gdy zabrakło Sławka, zniechęciłem się. Kiedy dowiedziałem się, że pracuje w ośrodku, nie zwlekałem.
Co dalej?
Sławomir Szwajkowski podkreśla, że by pokonać nałóg trzeba znaleźć cel i walczyć o siebie. Krystian. – W Częstochowie jestem od czerwca 2008 roku, niedługo zakończę terapię. Odnowiłem kontakt z mamą. Poznałem nową dziewczynę, jestem z nią szczery, a ona odbiera mnie takim, jakim jestem teraz. Mamy wspólne zainteresowania. Zamierzam pracować w ośrodku jako wolontariusz, być pomocny dla innych. Nie ukrywam, że praca pomaga mi, a nadzieja, że mogę być dla początkujących w terapii pewnym odniesieniem, wzmacnia.
Bartek. – Moja droga była kręta, psychika została naruszona i trudno to wyprostować. Istotą terapii jest przyznanie się i wyzwolenie głównie dla siebie. Wcześniej próbowałem leczyć się dla rodziny, teraz robię to tylko i wyłącznie dla siebie, bo to dotyczy mnie przede wszystkim. Jak ja się wyzwolę, to i rodzina będzie szczęśliwa. Teraz wiem, że najpiękniejszą wartością jest życie, z którego trzeba czerpać garściami, by doznać jego pełni. Powoli układam sobie sprawy prywatne, a rodzina jest blisko i pomaga.
Krystian. – Na swoich błędach nauczyłem się inaczej patrzeć na świat, doceniać jego piękno i trudy. Także życie, miłość, przyjaźń, dobro. Wierzę, że moim dzieciom będę starał się przekazywać te wartości. Chcę postępować tak, by chronić innych przed złem, być nauczycielem, wskazywać drogę. Ileż lat mi uciekło. Dzisiaj jest mi głupio i wstyd przyznać się, że mimo iż mam 25 lat, uczę się dopiero w liceum. Ale doceniam, że odzyskałem życie i radość. Cieszę się, bo mogło mnie nie być. Zamierzam zmienić pracę, kupić samochód, założyć rodzinę. Dzisiaj każdy dzień przybliża mnie do tego.
Bartek. – Muszę zakończyć terapię. Pierwsze dni były ciężkie, nie widziałem w niej sensu, po miesiącu pobytu w ośrodku zrozumiałem, że w grupie siła. Czuję wsparcie, otwartość, do wszystkich można zwrócić się o pomoc. Wyznajemy sobie najskrytsze tajemnice, to wyzwala. Pragnę znowu normalnie żyć, pracować, kochać.
URSZULA GIŻYŃSKA