Powraca do przestrzeni publicznej sprawa feralnej transakcji z 2016 roku Miejskiego Przedsiębiorstwa Komunikacji w Częstochowie. Ówczesny prezes Roman Bolczyk MPK, sprowadzony do Częstochowy przez ekipę prezydenta Krzysztofa Matyjaszczyka, za pieniądze pozyskane od Narodowego Funduszu Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej zakupił 40 wadliwie skonstruowanych prototypowych autobusów hybrydowych. Umowa opiewała na niebagatelną kwotę – 66 milionów złotych.
Problem w tym, że pieniądze wydano, a autobusy wycofano z obiegu, bo były źródłem pożarów. W przeciągu zaledwie kilku tygodni zapaliły się bowiem trzy pojazdy, w tym jeden spłonął doszczętnie. Całe szczęście, że do tych nieszczęśliwych wydarzeń doszło na obrzeżach miasta, a nie w centrum, i nikomu nic się złego nie stało. Pozostał jednak palący problem nieodpowiedzialności i niegospodarności. Transakcji bowiem nie ubezpieczono i de facto 66 milionów złotych wyrzucono w błoto.
Tę niewygodną dla prezydenta Krzysztofa Matyjaszczyka sprawę spróbowano zamieść pod dywan. Z pola widzenia usunięto i autobusy, w zamian „uszczęśliwiając” pasażerów zdezelowanymi starociami z Niemiec, i sprawcę tego zamieszania prezesa Romana Bolczyka. Warto tu jeszcze przypomnieć, że ten „innowacyjny” prezes został uhonorowany przez prezydenta Matyjaszczyka nagrodą „Menedżera roku 2016” – za, jak to określono, ogół jego działań od chwili objęcia funkcji prezesa firmy. Ponadto w 2016 roku odebrał także nagrodę „Złotego Orła Polskiej Przedsiębiorczości”, którą zostało nagrodzone częstochowskie MPK. Takich to menedżerów prezydent Matyjaszczyk i jego drużyna sprowadzają się do Częstochowy.
Podległe prezydentowi Krzysztofowi Matyjaszczykowi Miejskie Przedsiębiorstwo Komunikacyjne „ekologiczną transakcję” spaliło, bo pieniądze Narodowego Funduszu Ochrony Środowiska nie sprawiły zapowiadanego dobrego efektu ekologicznego. Ale prezydent Matyjaszczyk brnął dalej. Jak mówił radny Piotr Wrona, zajmujący się sprawą hybryd, Matyjaszczyk sytuację z płonącymi hybrydami skwitował określeniem, że „to nie był pożar, ale zadymienie”. Ciekawe jak nazwie budowane za ponad 100 milionów złotych odwodnienie Grabówki? Inwestycję „stulecia”, z której wykluczono – najprawdopodobniej złośliwie – grupę mieszkańców, którzy oprócz tego, że są zalewani wodami opadowymi i gruntowymi, są jeszcze na swoje „nieszczęście” sąsiadami zbyt wnikliwej dziennikarki.
URSZULA GIŻYŃSKA