O aktorstwie i sukcesach w minionym 25-leciu pracy twórczej rozmawiamy z Michałem Kulą.
O aktorstwie i sukcesach w minionym 25-leciu pracy twórczej rozmawiamy z Michałem Kulą.
– Jak pan ocenia ćwierćwiecze swojej pracy twórczej?
– W ciągu tych 25 lat zagrałem bardzo dużo ciekawych ról i czuję się spełnionym aktorem. Oczywiście, jak każdy aktor oczekuję kolejnych propozycji. Chciałbym grać jak najdłużej i dalej uczyć się tego zawodu, bo przecież człowiek uczy się przez całe życie.
– Czym dla pana jest aktorstwo?
– Zawsze na to pytanie odpowiadam, że w tym zawodzie widzę jedyną formę wypowiedzenia się i wyżycia. Aktorstwo sprawia mi olbrzymią frajdę i dostarcza dużo przyjemności.
– Czy został pan aktorem z przypadku, czy może to tradycje rodzinne?
– Pochodzę z rodziny lekarskiej, ale mój tata kochał teatr. W latach 50. amatorsko grywał w teatrze, ale to były inne czasy. Pod koniec szkoły średniej zdecydowałem się zdawać na studia aktorskie. Uważam to za zupełny przypadek, ale oczywiście nie żałuję.
– Gdyby pan nie został aktorem to pewnie lekarzem?
– Raczej tak.
– Pana żona, Ewa Agopsowicz-Kula jest również aktorką. Może to zapoczątkuje tradycje rodzinne?
– Nasza 15-letnia córka warunki do uprawiania aktorstwa ma wręcz doskonałe. Jest bardzo utalentowana. Od najmłodszych lat bierze udział w różnych konkursach recytatorskich i zdobywa pierwsze miejsca. Jednak nie chce zostać aktorką. I nie będę jej do tego namawiał. Uważam, że to bardzo niewdzięczny zawód dla kobiety. Poza tym, obserwuje nas na co dzień i widzi, że to ciężka praca. Na razie córka kończy gimnazjum i ma jeszcze wiele czasu na podjęcie decyzji wyboru swojego zawodu.
– Czy lubi pan grać ze swoją żoną?
– Z Ewą poznaliśmy się kilkanaście lat temu w teatrze i od tamtej pory, w miarę możliwości, staramy się grać razem w różnych teatrach w całym kraju. Uważam, że wspólna praca z żoną ma dużo pozytywnych aspektów. Poza tym, wspólnie prowadzimy własny prywatny teatr.
– Pana teatr ,,Gong” działa już kilka lat, ale najczęściej wystawiane są w nim spektakle dla dzieci. Dlaczego?
– Kilka lat temu wymyśliłem sobie teatr dla dzieci, bo uważam, że to najwspanialsza i najbardziej obiektywna publiczność. Gra dla nich sprawia mi ogromną przyjemność. Jest to teatr o charakterze dydaktycznym. Realizuję różne tematy, które są omawiane w szkołach, np.: bezpieczeństwo ruchu drogowego, problemy ekologii, historię heraldyki. Każde przedstawienie oparte jest na znanych bajkach i bohaterach. Jest to o tyle ciekawe, że dziecko wciągane jest w akcję i z każdego spektaklu wypływa jakiś morał, tak jak w bajkach. Odwiedzamy dużo ośrodków, domów kultury poza Częstochową, bo wiemy, że większość dzieci nie stać na to, by przyjechały do teatru do Częstochowy.
– Ostatnio pojawili się ,,Emigranci”, a to przecież sztuka dla młodzieży i dorosłych?
– To pierwsze przedstawienie dla starszej publiczności. Zagrałem w nim razem z Adamem Hutyrą. Chcę poszerzyć działalność swojego teatru i zacząć wystawiać sztuki dla dorosłych. Mam w planach 7 pozycji. Oczywiście tytułów nie zdradzę, ze względu na konkurencję. Jednak, żeby wyprodukować sztukę, potrzeba dużo czasu, a ostatnio jesteśmy bardzo zajęci w teatrze. Równolegle gram w 3 sztukach, więc jest to duże obciążenie psychiczne, ale najważniejsze są pomysły i chęć ich realizacji.
– O tym, że pan został aktorem zrządził przypadek. Czy wyobrażenia o aktorstwie w czasie studiów pokryły się z rzeczywistością?
– Najczęściej młody człowiek myśli, że po ukończeniu studiów aktorskich zostanie od razu gwiazdą i będzie sławny w całym kraju. Ze mną było inaczej i dlatego moje marzenia o aktorstwie spełniły się. Chciałem po prostu uprawiać ten zawód. Początki były trudne, jak u każdego młodego człowieka, który rozpoczyna pracę. Bałem się, że mało gram, nie otrzymuję zbyt wielu propozycji. Z biegiem lat zaczęło się to zmieniać. Teraz nie mogę narzekać, gram wiele i tak to sobie właśnie wyobrażałem. Nie chciałbym siedzieć na ławce rezerwowych i czekać na jakieś role epizodyczne. To dla każdego aktora jest frustrujące.
– Debiutował pan u Izabeli Cywińskiej?
– Kiedy pierwszy raz nie dostałem się do szkoły teatralnej, zacząłem studiować jako wolny słuchacz wokalistykę i pracowałem w Teatrze Muzycznym we Wrocławiu. Natomiast po ukończeniu studiów aktorskich debiutowałem w Poznaniu w Teatrze Nowym u Izabeli Cywińskiej w sztuce ,,Miłość pod Padwą” jako Rozzante.
– Jak pan trafił na deski częstochowskiego teatru?
– Kiedy grałem w teatrze w Opolu pewnego dnia przyjechał tam ówczesny dyrektor częstochowskiego teatru Bogdan Michalik i zaproponował kilkunastoosobowej grupie angaż do teatru w Częstochowie. Ponieważ odpowiadało nam jego myślenie o teatrze, więc przyjęliśmy propozycję i tak to się zaczęło. Było to na początku lat 80.
– I od tamtej pory do dziś jest pan ,,naszym aktorem”?
– Nie. Miałem przerwę. Po kilku latach znów wróciłem do Opola, ale tylko na 3 lata. Każdorazowo, kiedy przejeżdżałem przez Częstochowę, odczuwałem wielką tęsknotę za tym miastem. Wspólnie z żoną postanowiliśmy tu wrócić. Jednak nie wiem, co będzie w przyszłości. Nie zarzekam się, że zostanę do końca w Częstochowie. Aktor wędruje przez całe życie.
– Rozumiem, że Częstochowa się panu podoba?
– Lubię Częstochowę. Odpowiada mi klimat tego miasta, a przede wszystkim atmosfera pielgrzymek. Sam jestem człowiekiem wierzącym, chodzę do kościoła i Jasna Góra wyzwala we mnie głębokie przeżycia. Poza tym mam tu wielu znajomych i przyjaciół. Kiedy człowiek jest młody, nie przywiązuje zbyt dużej wagi do miejsca zamieszkania, ale z biegiem lat zaczyna szukać ostoi w życiu.
– Grał pan w teatrach w Rzeszowie, Opolu, Poznaniu, Wrocławiu. Od kilku lat współpracuje pan z Teatrem STU w Krakowie. Jak pan ocenia naszą częstochowską publiczność?
– Najważniejsze dla aktora jest to, że ludzie lubią i chcą chodzić do teatru, i widownia nie świeci pustkami. Aczkolwiek najwspanialszą publiczność spotkałem w Rzeszowie. Tam przed spektaklem, pod teatrem, “koniki” sprzedawali bilety, ale uważam, że nasza publiczność jest wspaniała i chwała im za to, że czują potrzebę kontaktu ze sztuką. Poza tym częstochowska kultura jest na dobrej drodze. Do nas artystów należy, by ją rozpowszechniać, promować, a przede wszystkim rozwijać.
– Jakie role najbardziej lubi pan grać?
– Początkujący i młody aktor z pewnością marzy o rolach amantów. Ja nigdy za takimi rolami nie przepadałem. Lubię grać role charakterystyczne. Kogokolwiek gram, staram się to robić uczciwie i profesjonalnie.
– A ulubiona rola…
– Nie mam jednej ulubionej roli. Owszem były takie, które sprawiły mi ogromną przyjemność, np.: Ribandel w ,,Balu manekinów” czy Profesor w ,,Lekcji”. Wachlarz ról jest naprawdę bardzo szeroki. Część z nich została nagrodzona.
– Która z nagród była dla pana najważniejsza?
– Za rolę Ribandela w ,,Balu manekinów”, bo była to ogólnopolska nagroda zdobyta na Festiwalu w Rzeszowie. Cenię sobie również nagrody zdobyte w Częstochowie, a także nagrodę publiczności za przedstawienie muzyczne ,,Pieśni z Szynela” na Festiwalu Teatrów Ogródkowych w Warszawie. To nagroda zbiorowa dla Kabaretu Rafała Kmity, z którym współpracuję od kilku lat.
– Były też role filmowe. Zagrał pan w ,,Bez znieczulenia” Wajdy, ,,Darmozjadzie polskim” Wylężałka i wielu innych. Jednak teatr jest chyba panu bliższy?
– Lubię grać i teatrze, i w filmie. Jednak sądzę, że dla rozwoju aktorskiego najważniejszy powinien być teatr i on rzeczywiście jest mi bliższy. Film też jest ciekawą formą wypowiedzi i… korzystniejszą pod względem finansowym.
– Współpracował pan z wieloma reżyserami. Którego z nich najbardziej pan ceni?
– W swoim życiu spotkałem wielu ciekawych reżyserów. Bardzo dobrze układała mi się współpraca z Izabelą Cywińską, Bogdanem Michalikiem, który był dyrektorem naszego teatru, ale starał się też dużo reżyserować. Ważnym dla mnie reżyserem był Antoni Libera, który był przyjacielem Becketta i on jako jedyny czuł formę teatru, jaką proponował Beckett. Miło też wspominam współpracę z Adamem Hanuszkiewiczem, a szczególnie znakomity spektakl ,,Balladyna”. Natomiast moim ulubionym reżyserem, z którym nigdy nie miałem okazji współpracować, ale widziałem kilka jego wyśmienitych realizacji, jest już nieżyjący Konrad Swinarski.
– Pana autorytet aktorski?
– Moim idolem, po dzisiejsze czasy, jest rektor mojej szkoły teatralnej, znakomity aktor, niestety już nieżyjący, Tadeusz Łomnicki. Jednym z najlepszych aktorów mojego pokolenia jest Janusz Gajos. Widziałem wszystkie filmy i przedstawienia z jego udziałem, i uważam go za wzór aktorstwa polskiego. Podziwiam też wielu zagranicznych aktorów. Bardzo sobie cenię aktorstwo Antoniego Hopkinsa.
– Jest pan bardzo zapracowanym człowiekiem. Co jednak poza aktorstwem? Czy ma pan wolne chwile?
– Rzadko miewam, ale kiedy mam czas, najczęściej w wakacje, to lubię jeździć na rowerze. Wraz z przyjacielem pokonujemy bardzo długie trasy. Jest to jedyna forma sportu, którą uprawiam. Lubię też pływać i grać w ping-ponga, ale od 4 lat zajmuję się przede wszystkim kolarstwem turystycznym.
– A hobby?
– To zwierzęta. Mam dwa psy i gdybym miał możliwość, to założyłbym hodowlę psów.
– Czego panu życzyć na kolejne 25 lat?
– Zdrowia i wytrwałości w tym zawodzie.
ANNA KNAPIK-BEŚKA