“Bo, proszę pana, Niemcy kradną nam wodę z Nysy, a Czesi jeszcze gorzej – brudzą wodę, którą my musimy pić” – tak mi najkrócej zrelacjonowano transgraniczne problemy wodne. Co gorzej – to w pewnym stopniu prawda.
Wysuszanie Nysy
Odległy “cypel” na południowo-zachodnim krańcu Polski. “Worek turoszowski”. Tu, kilkanaście kilometrów od miasta Bogatynia, znajdziemy unikatowe miejsce – punkt styku trzech państw: Polski, Niemiec i Czech. Nysa w tym miejscu przypomina Kucelinkę, mała rzeczka płynąca zmeliorowanym rowem. Punkt leży kilkaset metrów od przejścia granicznego, oznaczono go symbolicznymi słupami i masztami z flagami trzech państw.
Miejsce to od niedawna “żyje”. Skończył się już okres, gdy granica stanowiła tamę dzielącą społeczności. Radni z Bogatyni, niemieckiego Zittau i czeskiego Hradka wspólnie przygotowują projekt zagospodarowania tego terenu. Po stronie czeskiej i niemieckiej wybudowano już ścieżki rowerowe, po polskiej powstaną w tym roku. Otwarcie drogi dla rowerzystów uświetnił przejazd na bicyklach notabli z trzech krajów.
Przekraczając granicę na Nysie widzimy różnice w krajobrazie niemieckim i polskim. Kiedyś łączyło jedno – węgiel brunatny. Po obu stronach były ogromne wyrobiska, dziury w ziemi. Po obu stronach pejzaż zdobiły dymiące kominy. Dziura – ogromna dziura, mogąca pomieścić kilkudziesięciotysięczne miasto, znajduje się po polskiej stronie pod Bogatynią. Tu także stoją i dymią potężne kominy elektrowni Turów. Dymią, na szczęście już niegroźnie dla środowiska. Kosztem kilkudziesięciu milionów (jedna z największych inwestycji Narodowego Funduszu Ochrony Środowiska) zainstalowano urządzenia chroniące przed emisją szkodliwych związków.
Inny jest już pejzaż po drugiej stronie Nysy. Pod Zittau kominy są rozbierane. Zastępują je inne budowle – wielkie słupy z wiatrakami. W miejsce energetyki opartej na spalaniu węgla postają farmy energetyczne wykorzystujące energię z powietrza.
Znikają także po tej stronie, niepotrzebne już dziury w ziemi. Zmieniają się w kąpieliska rekreacyjne.
Zalanie wyrobiska wodą, to najprostszy i najtańszy sposób rekultywacji odkrywki węgla brunatnego. Tyle, że tej wody nigdy nie ma za dużo. Gdyby i po polskiej stronie “dziurę turoszowską” zalać wodą – Nysa by znikła. Dzieci, być może, uczyłyby się o niej w historii, być może znaleźć można było ją na starych mapach, na antycznych planszach “Odra i Nysa – granicą pokoju”; tu jednak, między Bogatynią a Gubinem, granica biegłaby linią po lądzie. Uciekinier z Wietnamu czy Afganistanu lub też rodzimy przemytnik papierosów nie musiałby moczyć sobie nóg.
“Problem polega na tym, że trudno określić definicję własności zasobów wodnych” – tłumaczy mi wiceburmistrz Bogatyni Zbigniew Szatkowski – “Granica biegnie środkiem Nysy, połowa rzeki jest niemiecka, połowa polska. I Niemcy biorą wodę ze swojej połowy”.W ten sposób możemy np. dzielić się piwem. Podzielimy kufel linią na pół i ustalimy – to z prawej strony, to moje, to z lewej, twoje… Klasyczny test dla idioty.
Burmistrz ze stoickim spokojem przygląda się Nysie. To nie jest kwestia samorządów, one mogą jedynie naciskać w tej sprawie na władze państwowe. Władze państwowe od kilku lat toczą na ten temat rozmowy bilateralne z państwowymi władzami Niemiec. Jak to się mówi w dyplomacji, owocne rozmowy trwają w miłej, przyjaznej atmosferze.
“Problem ureguluje się sam, gdy będziemy w Unii Europejskiej. I Niemcy, i Polskę obowiązywać będą jednakowe normy prawne dotyczące czerpania zasobów wodnych” – taką ma nadzieję burmistrz. Cóż innego zostało niż nadzieja… Bo jak się Unia nam spóźni, Nysy zabraknie.
Plują nam do studni
“To, co oni robią, to jakby napluć sąsiadowi do studni” – wyjawił mi “anonimowo” pracownik zakładów wodociągowych w Głuchołazach. Formalnie zaś wyjaśnił tak. Podstawowym źródłem wody pitnej dla Głuchołaz i Nysy jest rzeka Biała Głuchołaska, wypływająca z Pogórza Jesienickiego po czeskiej stronie. Problemu nie było, gdy sami Polacy “pluli” do swojej rzeki. Głuchołazy korzystały z “poniemieckiej oczyszczalni” z 1928 r. (ciekawy zabytek muzealny); ścieki komunalne, ścieki z garbarni skór, z fabryki mebli itd. spływały spokojnie do rzeki, z której wodę pitną czerpali mieszkańcy Nysy. Polacy po 1990 r. wzięli się za ekologię – kończona jest budowa kolektora odprowadzającego ścieki z Głuchołaz do oczyszczalni w Nysie.
Teraz problem z Czechami
Są w Polsce przepisy normujące kwestię gospodarki wodno-ściekowej. Głuchołazy np. chciały budować własną oczyszczalnię. Było to niemożliwe, bo nie można budować oczyszczalni bliżej niż 12 km od ujęć wody pitnej. Gmina zatem musi współfinansować koszt budowy kolektora, musi godzić się z istnieniem na swoim terenie strefy ochrony ujęcia wodnego, strefy blokującej rozwój gospodarczy tego obszaru.
Problemem Głuchołaz jest zaopatrzenie w wodę pitną. Kłania się spadek po socjalistycznym myśleniu. Za Gierka tworzono tu centrum wypoczynku dla śląskich górników, budowano domy wczasowe w Jarnołtówku. Ale o wodzie nikt nie myślał. Czerpana z płytkich ujęć, ze studni przydomowych była tak zanieczyszczona, że groziła epidemią. Zupełnie tak, jak to u nas w Żarkach – Letnisku… (do czasów nam współczesnych, gdy odkryto, iż bez dobrej wody z wodociągów mówienie o Letnisku jest głupotą).
Ujęcie wody pitnej dla Głuchołaz usytuowano nad granicą czeską na rzece Biała Głuchołaska. Po czym Czesi w odległości kilkuset metrów od ujęcia wybudowali oczyszczalnię ścieków…
“Jest wszystko w porządku” – tłumaczą przedstawiciele strony czeskiej – “Oczyszczalnia spełnia wszelkie normy europejskie. Działamy w zgodzie z czeskim prawem”. “Tak, z czeskim…” – odpowiadają na to pracownicy głuchołaskich wodociągów. “Ale nasze normy dotyczące czystości wody są różne od czeskich. Oni też całkowicie lekceważą kwestię odległości między oczyszczalnią a ujęciem wody pitnej. Przy normalnym przepływie wody problemów faktycznie nie ma. Ale, gdy jest susza jakość wody pitnej natychmiast nam spada. A co w wypadku katastrofy, co w czasie powodzi…”
Strona polska przedstawiła projekt rozwiązania. Miał to być kolektor, coś w rodzaju by-passeu, omijający ujęcie wody pitnej, odprowadzający oczyszczone ścieki z Czech, poniżej ujęcia. Czesi uznali, że to może i dobry pomysł. “To sobie budujcie” – stwierdzili, bo z ich strony oczyszczalnia to “ne ni problem”. Sprawa dotarła do Ministerstwa Środowiska i tam okazało się, że prócz pieniędzy na kolektor trzeba rozwiązać szereg prawnych problemów. Bo to i wwożenie (a raczej wlewanie) odpadów na teren Polski, i problem według jakich norm – czeskich czy polskich – naliczać opłaty i kto te opłaty ma płacić, i komu ma płacić. “Rozwiązanie się znajdzie, jak będziemy razem w Unii Europejskiej, bo wtedy obowiązywać nas będą jednakowe normy” – tak samo, jak w Bogatyni słyszę w Głuchołazach.
Import ścieków i wody pitnej
Z resztą, oczyszczalnia nad ujęciem wody, to zaledwie część problemów. W Głuchołazach nie wyobrażają sobie rozwiązania gospodarki wodno-ściekowej bez współpracy z Czechami.
Jest projekt – logiczny i korzystny dla wszystkich. Budowa kolektora transgranicznego niosącego ścieki z czeskiej Zlatej Hory poprzez Jarnołtówek do oczyszczalni w Prudniku. Pomysł pasujący wszystkim. I Zlatym Horom, i Głuchołazom. I Prudnikowi, który ma za wielką, jak na swoje potrzeby, oczyszczalnię. Pieniądze na realizację gotowe są wyłożyć zainteresowane gminy. Ale pieniądze, to jeszcze nie wszystko. Gorszą rzeczą są bariery prawne. Owe bariery, to najwidoczniejsza linia graniczna.
Prudnik mógłby zarabiać na oczyszczaniu czeskich ścieków. Głuchołazy zaś mogą importować wodę pitną. Czesi mają na Podgórzu Jesienickim spore, niewykorzystane zasoby dobrej wody podziemnej. Gotowi są już teraz przesyłać ilość odpowiadającą zapotrzebowaniu 5-6 tys. ludzi, po niewielkich pracach adaptacyjnych mogą tę wielkość podwoić.
Trzeba tylko znieść granicę, trzeba by oba kraje znalazły się w Unii Europejskiej.
To nie są jedyne przykłady podobnych problemów transgranicznych. Możemy sobie wzajemnie świadczyć usługi w zakresie utylizacji odpadów stałych. Możemy tworzyć małe, nadgraniczne systemy przesyłu energii. Możemy tworzyć wspólne formy ochrony przyrody (wspólne rezerwaty, czy wspólne parki krajobrazowe).
Woda transgraniczna, to przykład najbardziej przekonujący. Rzeki z naturalną dumą lekceważą linię graniczną. Koniecznośc ochrony Odry, Nysy i Białej Głuchołaskiej wymaga współpracy, wymaga przekraczania granic. Równie swobodnie, jak ową granicę przekraczają ścieki i fale powodziowe.
Rozmówcy wierzą, że w ramach Unii Europejskiej łatwiej owe problemy transgraniczne będzie rozwiązać. Z pewnością. Bo widać potrzebne są organizmy ponadpaństwowe, by rozwiązać sąsiedzkie problemy.
JAROSŁAW KAPSA